Sprawę zapoczątkowała zmiana zasad liczenia głosów. Po nowelizacji Kodeksu wyborczego każda karta musi być policzona wspólnie przez całą komisję, przez co czas wzrasta znacząco względem poprzedniego stanu, w którym komisje mogły podzielić się na kilka grup roboczych. Jednak mimo wprowadzenia tej zmiany, skutkującej zmniejszeniem tempa liczenia głosów, nie wydłużono kodeksowego czasu 24 godzin, który mają na policzenie wszystkich głosów komisje znajdujące się zagranicą. Jeśli nie zdążą – głosy w nich oddane nie zostaną wzięte pod uwagę. Samo to tworzyło już ryzyko dla równości wyborów, wszak waga głosu niektórych wyborców, głosujących w największych komisjach zagranicznych, mogła spaść do zera. Ten problem sygnalizowano już od wielu miesięcy, już w kwietniu podejmował go również Rzecznik Praw Obywatelskich. Sytuację pogarszają jednak jeszcze dwa fakty: po pierwsze, zainteresowanie Polonii głosowaniem jest w tym roku rekordowe, prawie dwukrotnie wyższe niż cztery lata temu. Po drugie, głosowanie w wyborach połączono z referendum, przez co liczba kart podlegających zliczeniu znacząco wzrośnie. Należy dodać, że opisany limit 24 godzin nie odnosi się do głosowania referendalnego – dotyczy jedynie głosowania w wyborach.
Co w opisanej sytuacji robi PKW? Wydawałoby się, że skoro limit 24 godzin odnosi się jedynie do głosowania w wyborach, to występuje tylko jedna sensowna możliwość zwiększająca prawdopodobieństwo uwzględnienia wszystkich głosów: wskazanie, że pierwsze mają być policzone głosy w wyborach, których dotyczy limit czasu, a dopiero następnie głosy w referendum. Jest jednak dokładnie przeciwnie – PKW uchwala takie wytyczne, zgodnie z którymi komisja ma dostarczyć w przewidzianym terminie wyniki głosowania zarówno w wyborach, jak i w referendum. Oznacza to, że w ciągu 24 godzin, czyli w terminie, który mógł sprawiać problemy nawet gdyby liczono same tylko głosy w wyborach, komisje zagraniczne będą musiały dodatkowo policzyć też karty do głosowania referendalnego, mimo że w przypadku tych ostatnich przekroczenie terminu 24 godzin nie jest obarczone żadną sankcją.
Problem oczywiście ponownie jest szeroko zauważany. Rzecznik Praw Obywatelskich ponownie go podnosi, a wytyczne PKW zaskarżyli kandydaci paktu senackiego Adam Bodnar (były RPO) oraz Krzysztof Kwiatkowski, a wcześniej pełnomocnik wyborczy Trzeciej Drogi. Już wiadomo, że skargi nie zostały uwzględnione, co w najmniejszym stopniu nie dziwi: w składach orzekających zasiadali: pseudosędzia Elżbieta Karska, żona prominentnego polityka i europarlamentarzysty PiS Karola Karskiego (sic!), a także pseudosędzia Aleksander Stępkowski (były wiceminister w rządzie PiS), pseudosędzia Tomasz Demendecki (do 2018 r. komornik sądowy, potem spektakularny awans do Sądu Najwyższego) oraz pseudosędzia Marek Dobrowolski – wszyscy wyłonieni z naruszeniem prawa przez upolitycznione gremium.
Ale szczególnie ciekawe jest to, w jaki sposób reaguje na sprawę PKW. Dostrzega wątpliwości, wydając stanowisko, którego kuriozalności grozi przejście niezauważoną. Pozwolę sobie tutaj przytoczyć trzy najciekawsze elementy stanowiska.
Po pierwsze, PKW zauważa, że w razie problemów z szybkością liczenia głosów konsul może rozszerzyć liczbę osób wchodzących w skład komisji. To ciekawy pomysł na rozwiązanie problemu, ponieważ większa liczba osób liczących w ramach obecnego stanu prawnego zwiększyłaby czas liczenia, ponieważ tworzyłaby konieczność spojrzenia na kartę przez większą liczbę osób (sic!).
Po drugie, PKW podaje również dane – mające chyba uspokoić obywateli, które jednak potwierdzają zasadność obaw komentatorów. Otóż PKW wspomina, że w wyborach w 2019 r. „największą liczbę wyborców uprawnionych do głosowania, tj. 5 996 objął obwód nr 268 utworzony w Londynie, a protokoły głosowania z tego obwodu zostały wysłane przez obwodową komisję wyborczą w poniedziałek 14 października 2019 roku o 12:23”. Policzmy: protokoły wysłano po 15 godzinach i 23 minutach od zakończenia glosowania (które miało miejsce o 21). Komisja miała więc „zapas” 8 godzin i 37 minut, czyli mniej więcej jednej trzeciej całości limitu. Przykład Londynu pokazuje więc, że wystarczy, aby choćby połowa z głosujących w największych obwodach zdecydowała się na głosowanie w referendum, aby problem zdążenia w 24 godzinach stał się bardzo realny. A jeśli do tego dojdzie frekwencja przeciętnie większa niż cztery lata temu oraz możliwe wydłużenie czasu liczenia głosów, to widoczne są trzy czynniki, z których każdy osobno może zwiększać średni czas liczenia od kilkunastu do kilkudziesięciu procent, a kumulatywny wzrost będzie oczywiście odpowiednio większy. W obliczu tych faktów bynajmniej nie jestem uspokojony przez stanowisko sędziego Marciniaka. W istocie, została o ok. 30% zwiększona liczba obwodów głosowania zagranicą, co jest na każdym kroku przywoływane jako „argument uspokajający”. Ale skąd pomysł, że wyborcy rozdystrybuują się między dodatkowe lokale równomiernie? Dlaczego nadal nie miałyby występować „szczególnie oblężone” lokale? Takie założenia są oczywiście błędne, i dlatego w żadnym razie mnie nie uspokajają, tym bardziej, że przecież wzrost frekwencji będzie prawdopodobnie znacznie większy niż o 30%.
Po trzecie, PKW podkreśla, że „w razie potrzeby podejmie wszelkie działania wynikające z jej kompetencji mające na celu prawidłowe ustalenie wyników głosowania za granicą i przekazanie ich w terminie wynikającym z Kodeksu wyborczego”. W obliczu tego, że PKW nie chce sformułować wytycznych, które zmniejszałyby prawdopodobieństwo powstania problemów sygnalizowanych od miesięcy, ta deklaracja brzmi dość intrygująco. Co konkretnie chciałaby zrobić PKW, kiedy problem już zaistnieje, żeby wyniki przekazane zostały w terminie? Samemu ruszyć do Londynu liczyć głosy? Szczytnie, ale przypominam – przy obecnych przepisach to nic nie pomoże. Zaapelować o szybsze liczenie głosów? Wątpię, aby liczący w kryzysowej sytuacji mieli czas z takim motywatorem się zapoznać. Zmienić wytyczne w trakcie liczenia? Świetny pomysł. PKW miało przez ostatnie kilka miesięcy możliwość nie tyle zapobiegnięcia problemowi (tę miał ustawodawca), co szerszego alarmowania o nim, wywierania nacisku na ustawodawcę, a przede wszystkim stworzenia wytycznych tak, aby problem redukowały. PKW nie skorzystało z tych możliwości – twierdziło, że nie ma potrzeby, co uważam za niedopuszczalny tutaj przejaw nadmiernego optymizmu. Sprawa jest zbyt ważna, aby na takie ryzyko sobie pozwalać.
Cała sytuacja jest dla mnie, szczerze mówiąc, niesmaczna. Po pierwsze, zaciekłe niedostrzeganie przez PKW (w szczególności przez Przewodniczącego Marciniaka) problemu, a potem nawet pogłębianie go, ogląda się nieprzyjemnie: jakby miało się do czynienia z osobami o skrajnie formalistycznym spojrzeniu na prawo, w ogóle niedostrzegającymi problemów praktycznych (choć ich zadanie – przeprowadzenie wyborów – to kwintesencja prawa w praktyce!), jakby losowo posługującymi się argumentami, które wcale nie popierają prezentowanego stanowiska. Po drugie, powszechnie wiadomo, że większość wyborców zagranicznych popiera obecnie opozycję parlamentarną. Nie da się zatem opędzić od myśli o polityczne umotywowanie strategii PKW. Po trzecie, wystarczyłaby drobna korekta wytycznych PKW, aby ryzyko zmarnowania głosów Polonii spadło, a dobra wola tego organu – przynajmniej na elementarnym poziomie – została dowiedziona. Takiej korekty nie należy się już spodziewać, co niestety kieruje nas ponownie do obawy wyrażonej w punkcie drugim.
Czy problem z czasem liczenia głosów w rzeczywistości będzie miał miejsce, czy jest „tylko” potencjalny? Tego nie wiem. Ale to nie ma żadnego znaczenia dla opisywanych problemów – zadaniem PKW jest minimalizować ryzyko wszystkich sytuacji, które uczyniłyby wybory niekonstytucyjnymi – na przykład przez uniemożliwienie części obywateli oddania ważnego głosu. To również ze zminimalizowania ryzyka PKW powinno być rozliczane, nawet jeśli jakimś cudem wszystko wyjdzie dobrze. Tymczasem PKW zachowuje się jak kierowca, który po trzech kieliszkach wina postanawia prowadzić samochód, wydając stanowisko: „przecież to tylko trzy kieliszki, pewnie nawet nie mam 0,5 promila, na pewno bezpiecznie dojadę na miejsce”. Czy to, że być może bezpiecznie dojedzie powinno sprawiać, że lżej patrzymy na jego naganny występek?
Podziel się: