Prezydent RP, Andrzej Duda, był łaskaw powiedzieć, że jeśli w warunkach epidemii ludzie mogą chodzić do sklepów, to równie dobrze mogą się 10 maja udać do lokali wyborczych. Dodał wprawdzie coś jeszcze o zachowaniu koniecznych środków ostrożności, ale niewiele to zmienia w podstawowym sensie tego przekazu. Jest on na tyle aż do bólu jasny, że szkoda każdego słowa, by znęcać się na jego moralnym i logicznym infantylizmem.
Pozostaje jednak pewien wydźwięk polityczno-prawny tej wypowiedzi, zwłaszcza że pochodzi ona od jednego z najważniejszych konstytucyjnych organów państwa. Prezydent najwyraźniej uznał, że w Polsce nie dzieje nic tak nadzwyczajnego, co by uzasadniało odłożenie od dawna zaplanowanych wyborów. Przekładając to na język Konstytucji – nie zachodzą przesłanki dla ogłoszenia stanu wyjątkowego lub stanu klęski żywiołowej, ponieważ tylko mogłoby spowodować konieczność przesunięcie wyborów na późniejszy termin.
Abstrahując od konstytucyjnych i ustawowych definicji legalnych, w filozofii prawa są jeszcze różne faktyczne definicje stanu nadzwyczajnego. Może on być stanem szczególnej regulacji prawnej, ale bywa też stanem prawnej pustki. Chaotyczne działania naszej władzy są tak pełne pozorów i sprzeczności, że za fasadą deklarowanej szczególnej regulacji zaczyna się kryć rzeczywista prawna pustka. Ustawa koronawirusowa, upór co do utrzymania terminu wyborów czy wreszcie ostatnie karkołomne wygibasy wokół regulaminu Sejmu i kodeksu wyborczego są tego najlepszymi dowodami. Na początku bawił nas być może zwyczajny poseł ze swoim „bez trybu”, ale dzisiaj to właśnie owo „bez trybu” stało się kwintesencją prawnego nihilizmu.
Prawnie nie da się więc uzasadnić przywołanych na wstępie słów Prezydenta, bo przecież trudno pozorami prawa legitymizować rzeczywistą prawną pustkę i do tego jeszcze opartą na moralnym hazardzie. Pozostaje nam więc tylko polityka i to polityka specyficznie pojęta. Normalnie w wyborach chodzi o kompleks jakichś norm, instytucji i procedur, które w ostatecznej instancji prowadzą do jakiegoś demokratycznego werdyktu. Tymczasem w aktualnym stanie rzeczy w zaplanowanych na 10 maja wyborach prezydenckich nie o to chodzi – ta cała normatywno-instytucjonalno-proceduralna infrastruktura ma tutaj znaczenie pozorne, liczy się wyłącznie fakt odbycia czegoś, co będzie przypominało wybory.
Tzw. centralny ośrodek dyspozycji politycznej doszedł bowiem do wniosku, że chce, mówiąc nieco kolokwialnie, mieć to już z głowy, chce odfajkować tę przewidzianą w Konstytucji konwencjonalną czynność i dalej robić swoje. Nie chodzi mu przy tym o jakąś szczególną legitymację, którą tak wybrany „wymarzony” prezydent miałby czerpać ze zwycięskiej kampanii i wysokiej frekwencji wyborczej. To wszystko jest bez znaczenia, chodzi o jak najszybsze zamknięcie tematu, o odbycie wyborów jako pewnego faktu, a nie o dokonanie wyboru jako demokratycznego werdyktu. W podwójnym państwie jest to oczywisty, ale łatwy do wytłumaczenie paradoks. Jeśli tylko zachowamy pozory prawa, to ostatecznie liczyć się będzie tylko ta nieograniczona przestrzeń ponadustawowego bezprawia. Alleluja i do przodu.
Podziel się: