Konstytucja – wersje graficzne słowa czasami podkreślają ukryte tu znaczenia – posługując się rozmaitymi terminami, określa podmioty do których się zwraca.
Czasem będą to „obywatele”, np. art. 1: Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli albo – art. 67 „Obywatel ma prawo do zabezpieczenia społecznego w razie niezdolności do pracy ze względu na chorobę lub inwalidztwo oraz po osiągnięciu wieku emerytalnego. Zakres i formy zabezpieczenia społecznego określa ustawa”
Czasem „każdy” lub „nikt” – art. 31 ust. 2: Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego mu prawo nie nakazuje.
Czasem wreszcie „Naród” – tak właśnie, przez duże „N” – w preambule lub w art. 4 ust. 1: Władza zwierzchnia w Rzeczpospolitej Polskiej należy do Narodu.
Czasem mówi po prostu „człowiek” – art. 30: Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka i obywatela stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela…, art. 31 ust.1. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej.
Konstytucyjny parasol chroni więc niejednakowo i nie jest to przypadek. A niewiedza co do sensu różnicowania ułatwia zadanie konstytucyjnym manipulatorom, szermującym ochoczo zarzutami dyskryminacji – tam gdzie jej w rzeczywistości nie ma, albo wyciągającym fałszywe wnioski co do tego, jak działa konstytucja.
Tradycja przyzwyczaiła nas, że konstytucja określa „prawa i obowiązki obywatelskie”. „Obywatelstwo” to status wymierny: albo się je ma, albo nie. Dawniejsze konstytucje rozciągały swój ochronny parasol tylko nad swoimi obywatelami. Nad obcymi – ewentualnie w razie wzajemności.
Rozwój praw człowieka po drugiej wojnie światowej spowodował, że niektóre prawa i obowiązki, bardziej doniosłe dla jednostek jako tako takich, zaczęto wiązać nie z obywatelstwem lecz z człowieczeństwem. To przeniknęło do tekstów konstytucji. Tak ma się rzecz z godnością, z wolnościami i prawami osobistymi. Dlatego każdemu gwarantuje się nietykalność osobistą, nikt nie może być poddany torturom czy eksperymentom medycznym, każdy ma prawo do sądu, każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii, nikt nie może być zobowiązany do ujawniania swego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania itd. Każdemu zapewnia się wolność zrzeszania się, albo składania petycji. Jednocześnie jednak tylko obywatelom służy prawo zakładania partii politycznych, tylko obywatel ma dostęp do służby publicznej albo ma prawo do informacji o działalności organów władzy publicznej, itd.
Nie ma więc znaku równości między prawami i wolnościami konstytucyjnymi i prawami obywatelskimi. Te pierwsze mają szerszy zakres.
Naród – słowo wielkie. W powołanym już art. 4 ust. 1 powiedziano, że władza zwierzchnia w Rzeczpospolitej Polskiej należy do Narodu. Co to oznacza? Pomaga lektura ustępu 2 tegoż przepisu, gdzie przezornie dodano, że Naród sprawuje władze przez swych przedstawicieli lub bezpośrednio. Współcześnie suweren nie zmieści się na polu elekcyjnym, a powszechnego plebiscytu od drzwi do drzwi, nie da się zorganizować w każdej sprawie.
O przynależności do narodu decyduje historia. Nasza jest długa, skomplikowana i kręta. Decyduje też wspólna kultura oraz samoświadomość. Wspólnotę historii, kultury i świadomości przepełniają spory w dobrej (i w złej) wierze, o świadomą i nieświadomą inkluzję i wykluczenie. Tam jednak, gdzie trzeba być precyzyjnym – dać konkretne roszczenie, skargę czy prawo ustawodawca unika dumnego słowa na „N”.
W preambule, w długaśnym pierwszym zdaniu, jest mowa o tym dlaczego i po co „my, Naród Polski – wszyscy obywatele”, uchwalają konstytucję.
Tu zawarto dwie myśli. Że wszyscy obywatele Rzeczpospolitej należą do Narodu. Ale wcale nie znaczy to, że Naród to tylko obywatele. Tej akurat kwestii preambuła nie przesądza, a i samego „narodu” Konstytucja nie definiuje.
I druga myśl preambuły: że Konstytucję ustanawiają właśnie „my, Naród Polski – wszyscy obywatele”. Bo – przypominam – nie tylko przegłosowano ją w Sejmie i Senacie, ale poddano referendum, a to daje jej mocniejsza legitymizację, niż wynikająca z większości w parlamencie. Przypominam z naciskiem, bo w politycznym dyskursie „suweren” często się pojawia. Przy czym odwołanie się do tej koncepcji polega na pewnym tricku retorycznym. Suweren bywa bowiem zredukowany tylko do ucieleśnienia woli wyborców w aktualnej większości parlamentarnej. Podaje się tu argument: skoro w wyborach w parlamencie taka większość przedstawicielska się właśnie ukształtowała, to ta większość ma być ucieleśnieniem suwerena – narodu, w konkretnym, codziennym działaniu. Może on zatem robić co chce i co zadecyduje. Tymczasem przecież ten sam suweren, działając wcześniej i to bardziej reprezentatywnie, sobie nadał Konstytucję. W niej powiedziano (preambuła!) że fundamentalne jest:
„poszanowanie wolności, sprawiedliwości, współdziałanie władz” (a nie wojownicze spieranie się która ważniejsza i traktowanie z nieufnością organów i mechanizmów konstytucyjnie „niezależnych”, jak np. sądownictwo);
„dialog społeczny” (a nie bezdyskusyjne włączanie maszynki do głosowania, bez konsultacji i choćby pozorów szacunku dla mniejszości w parlamencie i poza nim);
„zasada pomocniczości umacniająca uprawnienia obywateli i ich wspólnot” (a nie odbieranie samorządom władztwa nad kawałkami terytorium lub branie samorządów złym słowem i głodem).
W dyskursie politycznym[1] „suwerena” opacznie utożsamia się więc z aktualną większością parlamentarną, a nie z narodem, jak to nakazuje art. 4 Konstytucji (ani nie z mieszkańcami np. gminy, co nakazywałaby uwzględniać zasada subsydiarności). Zabieg retoryczny w służbie polityki ogranicza więc i zubaża pojęcie suwerena. Unieważnia konstytucyjny znak równości między narodem i suwerenem. Nic nie słychać przy tym, aby suweren tak zredukowany miał obowiązek chronienia mniejszości przed arbitralnością większości. I tu tkwi błąd.
[1] Kierunek ten zainicjowała owacyjnie przyjęta wypowiedź posła K. Morawieckiego na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu VIII kadencji w listopadzie 2015 r.: „Prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość…. – nad prawem jest dobro Narodu! Jeśli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać to za coś, czego nie możemy naruszyć i zmienić. To mówię – prawo ma służyć nam! Prawo, które nie służy narodowi to jest bezprawie” Podobnie wywiad wicepremiera M. Morawieckiego dla Deutsche Welle, 16.2.2017 r.
(Niniejszy tekst jest przeznaczony do miesięcznika „Kraków”)
Podziel się: