Zanim przeanalizuję problemy z tajnością głosowania w tegorocznych wyborach parlamentarnych, wyobraźmy sobie następującą sytuację. Pani Maria mieszka w małej miejscowości. Zna większość osób z okolicy. 15 października chce zagłosować w wyborach parlamentarnych, ale bardzo nie podoba jej się pomysł referendum przewidzianego tego dnia i nie chce w nim brać udziału; żeby nie zwiększać frekwencji musi odmówić przyjęcia karty do głosowania. Wchodzi do lokalu wyborczego, widzi kilkoro znajomych osób w komisji. Zazwyczaj, kiedy przychodziła na wybory, brała dwie karty do głosowania – tak jak wszyscy – i odchodziła do stolika. W tym roku jest inaczej: pani Maria prosi o karty do głosowania w wyborach do Sejmu i do Senatu, ale zaznacza, że nie chce brać udziału w referendum. Podpisując swój sprzeciw, widzi nazwiska znajomych, którzy podjęli taką samą decyzję. Większość ludzi, która widzi tę sytuację, nie reaguje, ale dwie osoby zerkają na nią badawczo, jakby uważnie zarejestrowały jej deklarację; jeden z członków komisji uśmiecha się do niej porozumiewawczo. Kiedy pani Maria odchodzi do stolika, kątem oka widzi, że inna wyborczyni wzdycha ciężko i kręci głową, patrząc w jej kierunku.

Zgodnie z Konstytucją wybory do Sejmu i Senatu powinny odbywać się w głosowaniu tajnym. Potrzeba taka wynika z bardzo wielu czynników, które można łącznie ująć w ogólnym stwierdzeniu: obywatel musi mieć w wyborach możliwość wyrażenia swoich prawdziwych preferencji wyborczych bez konieczności ujawniania ich komukolwiek, a także bez obawy o jakikolwiek ostracyzm ze strony władzy i społeczeństwa czy też o nieuprawnione ujawnienie preferencji innym osobom.

Preferencje wyborcze mogą być „pozytywne” – kiedy obywatel wie, że chce na kogoś oddać głos, kogoś popiera – ale też „negatywne” – kiedy obywatel wie, że na kogoś głosować nie chce, kogoś nie popiera. Niewątpliwie głosowanie tajne to takie, w którym ani pozytywnych, ani negatywnych preferencji ujawniać nie trzeba. Ani nie trzeba nigdzie sygnalizować, na kogo odda się głos, ani też, na kogo na pewno nie odda się głosu.

Tajność z pewnością oznacza też, że nie można od głosującego obywatela wymagać ujawnienia swoich poglądów na sprawy polityczne ani podania choćby przybliżonych preferencji wyborczych. Nie można warunkować możliwości wzięcia udziału w głosowaniu od tego, czy ktoś odpowie na pytanie „czy na 95% oddasz głos przeciwko partii rządzącej?” – zasłaniając się tym, że przecież pytało się jedynie o prawdopodobieństwo. To wciąż będzie złamanie tajności.

Problem tkwi w tym, że z bardzo podobną sytuację będziemy mieć do czynienia w czasie wyborów do Sejmu i Senatu połączonych z referendum ogólnokrajowym, zaplanowanych na 15 października 2023 r. Zainspirowany felietonem Wojciecha Sadurskiego chciałbym uwydatnić problem podważający albo tajność głosowania w wyborach parlamentarnych, albo dobrowolność uczestnictwa w referendum.

Udział w referendum ogólnokrajowym powinien być dobrowolny. W obecnej sytuacji politycznej wielu obywateli może nie chcieć brać udziału w najbliższym referendum, aby nie zwiększać jego frekwencji i nie legitymizować żenującego spektaklu politycznego wymyślonego przez partię rządzącą, nastawionego wyłącznie na zwiększenie jej szans w wyborach, a nie rozstrzygnięcie kwestii faktycznie istotnych dla Polski. Problem leży w tym, że aby nie wziąć udziału w najbliższym referendum, będzie trzeba wprost wyrazić tę niechęć, a informacja o nieprzyjęciu karty do głosowania zostanie zapisana przy nazwisku wyborcy. Obecna sytuacja polityczna dostarcza bardzo jasnego sposobu interpretacji nieprzyjęcia karty do głosowania referendalnego. Wiadomo, że taki wyborca posiada pogląd krytyczny wobec tego konkretnego działania partii rządzącej. Pogląd krytyczny, który w ogromnej większości przypadków będzie wiązał się z wyborczą preferencją negatywną: niechęcią do głosowania na partię rządzącą.

Oznacza to, że obywatel, który nie będzie chciał brać udziału w dobrowolnym referendum, ale będzie chciał brać udział w wyborach, zostanie zmuszony do ujawnienia swojego poglądu na kwestię polityczną, która bezpośrednio wiąże się z negatywną preferencją wyborczą. Nie będzie wiadomo, na kogo dokładnie chce on oddać głos, ale z bardzo wysokim prawdopodobieństwem będzie się dało stwierdzić, że jest to osoba krytyczna wobec partii Prawo i Sprawiedliwość. Szczególnie w małych miejscowościach i małych obwodach głosowania, w których bardzo duża część mieszkańców się zna, a więc zna też członków obwodowych komisji wyborczych, naruszenie tajności jest ewidentne. Niechęć do brania udziału w referendum będzie w takich miejscach oznaczać konieczność pośredniego przyznania się czasem nawet znanej sobie osobiście osobie, że jest się krytycznym względem partii rządzącej. Co więcej, wyborcy w alfabetycznej bliskości nazwisk czasem będą mogli podejrzeć na listach, jakie ich znajomi podjęli decyzje w sprawie wzięcia udziału w referendum.

Oczywiście zdarzy się zapewne jedna, dwie czy pięć osób na sto, które nie będą chciały brać udziału w referendum, a będą zwolennikami PiSu. Czy to sprawia, że informacja na listach wyborczych o tym, że ktoś odmówił przyjęcia karty do głosowania referendalnego staje się neutralna? Oczywiście nie, nadal zapewnia ona informacje łamiące tajność głosowania: że ktoś na 95% czy 98% jest przeciwnikiem partii rządzącej. Pocieszające, że pan Zbigniew Ziobro będzie miał 2% niepewności co do tego, czy ktoś odmawiający udziału w referendum jest przeciwnikiem władzy? Dla mnie to trochę zbyt mało.

Ale skąd wziął się w tym tekście Minister Sprawiedliwości i zarazem Prokurator Generalny? Ano stąd, że według oficjalnej informacji dotyczącej niepobierania karty, wygłoszonej przez Przewodniczącego PKW, Sylwestra Marciniaka: „to nie będzie jawne, bo jest to dokument wyborczy, który podlega ujawnieniu wyłącznie na żądanie sądu lub prokuratury, jeśli toczy się jakaś sprawa” (pogrubienie moje). Pamiętając los „tajnych”, ale przekazanych ministrowi Niedzielskiemu danych medycznych krytycznego wobec władzy lekarza, a także „tajnych”, ale przekazanych Przemysławowi Czarnkowi danych o szczepieniach nauczycieli akademickich, a przy tym wiedząc, na ile apolityczna jest prokuratura kierowana przez pana Zbigniewa Ziobrę, jakoś nie czuję się uspokojony deklaracją pana Marciniaka. A Państwo?

Dodajmy: nie chodzi o to, czy prokuratorzy naprawdę będą się decydować na bezprawne pozyskiwanie list wyborczych. Wystarczy, że obywatele będą mieli choćby obawę, że prokuratura mogłaby to zrobić, aby dodatkowo (niezależnie od wcześniejszych zastrzeżeń) godziło to w konstytucyjność procesu wyborczego.

Jaka jest alternatywa dla obywatela, który chciałby w mniejszym stopniu ujawniać swoje poglądy i preferencje negatywne? Przyjęcie karty do głosowania w referendum mimo niechęci brania w nim udziału (taka decyzja będzie się jednak wiązała ze zwiększeniem jego frekwencji). Osoby, które będą ją przyjmować, będą prawdopodobnie bardziej zróżnicowaną pod względem preferencji politycznych grupą, więc mniej informacji o obywatelu zapewni przyjęcie karty w stosunku do deklaracji o niechęci jej przyjmowania. Jeśli jednak sytuacja polityczna wokół referendum jeszcze bardziej się spolaryzuje i stanie się ono faktycznie plebiscytem „za czy przeciwko władzy”, to również przyjęcie karty będzie niosło informacje o prawdopodobnych preferencjach wyborcy – i to preferencjach pozytywnych (dotyczących popierania partii rządzącej). Jednak nawet jeśli tylko nieprzyjmowanie karty niosłoby o głosującym jakieś informacje, to wciąż konieczność brania udziału w referendum, aby zapewnić sobie mniej-więcej-tajne głosowanie jest kuriozalna. Głosowanie nie może być tajne warunkowo, w zależności od stosunku obywatela do referendum. Niestety – właśnie takie głosowanie szykuje się w październiku.

Posted by redakcja