3 lipca 2023 r. „Wiadomości” TVP emitują materiał pt. „Uliczny jazgot na zamówienie?” (warto zapamiętać ten tytuł, jest znaczący), autorstwa Adriana Boreckiego i Fatimy Buyukbavrak (zdjęcia: Mikołaj Gliniecki oraz Tomasz Orzechowski). W materiale tym pewien mężczyzna zabiera głos krytyczny wobec protestów pod Telewizyjną Agencją Informacyjną, które odbywają się jako forma dezaprobaty dla fałszywch informacji podawanych przez TVP. „Krzyczą o coś, co w ogóle nie ma sensu i racji bytu – mówi nam mężczyzna, który zażenowany pikietą sam do nas podchodzi” – słyszymy w materiale. Tym mężczyzną, który „sam podchodzi” do ekipy TVP, jest Krzysztof Rydzelewski. Podpis pod jego nazwiskiem głosi: „przeciwnik pikiet zakłócających spokój w centrum stolicy”.
Internauci szybko skojarzyli Krzysztofa Rydzelewskiego z aktorem występującym w licznych serialach, ale i np. filmie „Smoleńsk” – co 7 lipca zostało zreferowane na Onecie. Ktoś mógłby jednak jeszcze na tym etapie powiedzieć „no cóż, to bardzo mało prawdopodobne, ale naprawdę taki aktor mógł przypadkowo przechodzić w tym miejscu, akurat w momencie kręcenia dziennikarskiego materiału”. Naprawdę ciekawe i wytyczające nowe ścieżki światowego dziennikarstwa wydarzenia zaczynają się jednak dziać chwilę później.
8 lipca portal Plotek (grupa Gazeta.pl) publikuje informację, że Krzysztof Rydzelewski stwierdza, iż wypowiadając się dla TVP wykonywał po prostu zlecenie agencyjne. „Jestem aktorem, który ma zlecenia od różnych agencji. To było zlecenie agencyjne. Miałem przejść i tyle” – miał powiedzieć w rozmowie z portalem.
9 lipca informacje te potwierdza i doprecyzowuje portal Plejada (grupa Onet). Krzysztof Rydzelewski w rozmowie z portalem wskazuje: „Jestem aktorem i showmanem, więc dostałem zlecenie od agencji, z którą współpracuję. Miałem przejść ulicą i porozmawiać z dziennikarzem, który do mnie podejdzie. Wiedziałem, że zada mi określone pytanie i miałem na nie odpowiedzieć ustaloną z góry kwestię”. Z aktorem skontaktowała się również Gazeta Wyborcza, uzyskując specyficzną, ale na pewno nie negatywną odpowiedź na pytanie, czy zacytowane przez Plotek słowa są prawdziwe: „Wszystko jest fikcją i wszystko jest tak naprawdę jednym wielkim teatrem. A w tym teatrze żyjemy wszyscy razem, tylko każdy odgrywa inną rolę”.
10 lipca z samego rana w Presserwisie pokazuje się informacja, że Adrian Borecki, autor krytykowanego materiału, stanowczo zaprzeczył, iż ktokolwiek mógł stać za wynajęciem Krzysztofa Rydzelewskiego. Kilka godzin później Krzysztof Rydzelewski publikuje wpis na Facebooku, w którym nagle zmienia wcześniejsze stanowisko: „Chciałbym napisać sprostowanie. Nigdy nie pracowałem dla Telewizji polskiej. W sytuacji jakiej się znalazłem był przypadek przechodziłem zobaczyłem tłum ludzi i zapytałem się o co chodzi wtedy podszedł dziennikarz TVP [ten fragment jest sprzeczny ze słowami z materiału, że mężczyzna „sam do nas podchodzi” – przyp. AP] i zapytał czy chce się wypowiedzieć. Nie jestem żadnym wynajętym aktorem wszystkie brednie jakie są na mój temat powielane do bzdura” [pisownia oryginalna]. Na zapytanie Gazety Wyborczej odpowiada również Centrum Informacji TVP: „Nie było żadnej ustawki, w sondzie ulicznej wypowiadały się przypadkowe osoby, wśród nich był m.in. pan Krzysztof Rydzelewski”.
Woltę Rydzelewskiego traktuję jako oczywistą i nieuniknioną w sytuacji, w której TVP nie chce się przyznać do winy – a przecież nie chce. Zmiana jego stanowiska zupełnie mnie nie przekonuje w świetle informacji o jego licznych występach telewizyjnych, karierze aktorskiej, a przede wszystkim spójnych ustaleniach trzech niezależnych od siebie redakcji. Dlatego dalszą część tekstu piszę zakładając najbardziej prawdopodobny wariant: wynajęcie Krzysztofa Rydzelewskiego do materiału w „Wiadomościach” faktycznie miało miejsce, a tłumaczenia z 10 lipca są próbą ucieczki od ujawnionych wcześniej informacji.
Na obecnym etapie sprawa jest więc bezprecedensowa. Mamy do czynienia z sytuacją, w której telewizja publiczna – publiczna w tym sensie, że hojnie dotowana z publicznych pieniędzy, bo przecież nie działająca w interesie publicznym – zostaje złapana na gorącym uczynku kreowania rzeczywistości na potrzeby własnych materiałów z udziałem wynajętych osób. Zostaje złapana na pokazywaniu teatru jako faktów. Jeszcze raz streszczę tę sytuację, bo rozumiem, że może ona z trudem przebijać się do naszej świadomości (ukształtowanej w Polsce, a nie w Korei Północnej): telewizja zatrudnia i opłaca aktora, który, udając przypadkowego obywatela, mówi do kamery z góry zaplanowane kwestie, co następnie prezentowane jest jako fakt, wiadomość opisująca rzeczywistość dziejącą się za oknem.
Jest to nowa jakość fałszu. Nowy poziom nawet względem tego znanego nam od lat, już i tak szokująco niskiego, bazującego na ciągłym manipulowaniu rzeczywistością i przedstawianiu jej coraz bardziej absurdalnych interpretacji. Czym innym jest jednak pokazać w rzeczywistości mały marsz z takiego ujęcia kamer, żeby wydawał się znacznej wielkości, a czym innym samemu zamówić statystów, którzy marsz odegrają, skandując hasła zgodnie z zamówieniem i robiąc wszystko to, o co zamawiający poprosi; czym innym jest przekręcać i zestawiać wyrwane z kontekstu wypowiedzi na coraz wymyślniejsze, manipulujące i wprowadzające w błąd sposoby, a czym innym zatrudniać aktorów, którzy, podszywając się pod kogoś innego, powiedzą to, co napiszemy im w scenariuszu. Każde z opisywanych działań jest oczywiście drastycznym złamaniem zasad dziennikarstwa – ale te działania, które bazują na stwarzaniu rzeczywistości „od zera” pozwalają na jeszcze większe naruszenia i w tym sensie są jeszcze groźniejsze, jeszcze bardziej zasługujące na potępienie.
Sytuacja jest jednak bezprecedensowa nie tylko ze względu na skalę naruszenia, ale przede wszystkim dlatego, że jednoznacznie wiemy, że naruszenie tej skali miało miejsce; że nikt nie może powiedzieć „może i kłamią, ale jest w tym trochę racji”; że sam biorący udział w oszukańczym procederze się do tego przyznaje. Nie przypominam sobie wcześniej sytuacji, w której TVP zostałoby „złapane za rękę” w tak dobitny sposób na procederze tak bardzo niepodlegającym wielości interpretacji.
Opisywana sprawa ma daleko idące związki z Konstytucją i demokracją. Po pierwsze: skoro w telewizji rządowej TVP, która wciąż pozostaje ważnym źródłem poglądów na świat znacznej części Polaków, przekraczane są kolejne bariery nieuczciwości – i mamy na to dowody – to oznacza, że wybory w 2023 roku będą jeszcze bardziej nierówne, niż można było liczyć. Po drugie: art. 213 ust. 1 Konstytucji nakazuje Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji stanie na straży prawa do informacji. W jaki sposób tym razem KRRiT zlekceważy swoją kompetencję? Czy będzie udawała, że nic się nie stało, pozostanie bezczynna? Czy może stwierdzi, że przecież wszystko jest w porządku i nie widzi problemu z teatralizacją wiadomości? Albo też uzna, że faktycznie takie sposoby nie powinny być stosowane, no ale to wszystko w dobrej sprawie, więc jest dopuszczalne? Śledźmy to. Nie po to, by mile się zaskoczyć sprawną i zdecydowaną interwencją – ta nie nastąpi – ale dlatego, aby nie zapomnieć o skali deprawacji różnych organów konstytucyjnych, a nie tylko pseudo-Trybunału Konstytucyjnego czy pseudo-Krajowej Rady Sądownictwa.
Dlaczego piszę o tym wszystkim? Ponieważ boję się, że ta sprawa przejdzie bez echa i nazbyt szybko o niej zapomnimy. Boję się, że spisaliśmy już TVP na straty do tego stopnia, że udokumentowane wejście przez to ciało na quasi-teatralny poziom manipulowania rzeczywistością nie zrobi na nikim wrażenia, choć chyba powinno. Boję się, że machniemy na całą tę sytuację ręką, uznając, że przecież i tak „od lat kłamią”, więc nic dziwnego, że kłamią nadal – można się było tego spodziewać. A przecież ujawniony właśnie fakt mówi nam jednak coś nowego, przełomowego: wskazuje, że mogło być tak – i może się to nasilić w przyszłości – że widzowie „Wiadomości” TVP, stale oglądali nie-rzeczywistość. Że pokazywano im teatr, nie tylko nie uprzedziwszy ich o tym, ale przekonując, że to film dokumentalny. Co więcej, możliwe, że TVP posiada jakiś swój dział, którego kompetencją jest wynajmowanie ludzi do odgrywania scen potrzebnych do tworzenia przekazu zgodnego z linią władzy. Nie twierdzę, że na obecnym etapie jesteśmy w stanie zrobić z tym cokolwiek więcej, niż przejąć się – i zapamiętać na poczet przyszłych dyskusji i ocen. Zapamiętać jako wyraźny, wyjątkowy konkret wykraczający poza ogólne (choć prawdziwe) hasło o kiepskiej propagandzie uprawianej przez TVP. Zapamiętać również na potrzeby dyskusji o równości konkurencji wyborczej w Polsce. Zapamiętać dla właściwej oceny działań konstytucyjnego organu KRRiT. To już dużo.
Podziel się: