Uchwały sejmowe i effet utile po polsku

To, co obserwujemy od momentu zaprzysiężenia nowego rządu jest dla komentatorów sytuacją osobliwą, zbyt mało pryncypialną i nieoswojoną.

Odwołanie  władz telewizji publicznej i kierownictwa PAP przez ministra kultury, z powołaniem na uprawnienia właścicielskie z Kodeksu Spółek Handlowych napotkało czynny  opór odwoływanych i polityków opozycji, co  zresztą było do przewidzenia. Spotkało się też z krytyką  płynącą  także z własnego obozu reformatorów. I to  zarówno dlatego, że ganiono metodę sanacji (z zarzutem naruszenia kilku konstytucyjnych pryncypiów, w tym zwłaszcza  ochrony wolności wypowiedzi), jak i  za małym radykalizmem. Oczywiście, prawidłowo byłoby po prostu działać drogą legislacyjną  albo poprzez kontrolę konstytucyjności  ustaw blokujących reformę. Tyle, że te naturalne drogi sanacyjne nie rokują obecnie sukcesu. Legislacyjna –  z uwagi na  spodziewane i obiecane weto prezydenckie. Zaś kontrolę konstytucyjności musiałby wykonać TK, sam wymagający uzdrowienia.

Pozostają działania  wielopłaszczyznowe, wieloetapowe, sekwencyjne, przy wykorzystaniu miksu różnych środków prawnych i politycznych z wyraźnie artykułowanym przesłaniem strategicznym aby mieściły się  w granicach prawa. Taką rolę np. ma odgrywać Uchwała Sejmu w sprawie przywrócenia ładu prawnego  (z 19.12.2023 r.) która sama w sobie   nie ma nic zmieniać w systemie prawnym czy w strukturze władz w mediach. Kreśli strategię: przywracanie praworządności wedle modelu rule of law, istniejącej obecnie w tekście  Konstytucji, ale nie w praktyce. I ma znaczenie symboliczne oraz polityczno-propagandowe. Wzywa do skupienia wokół zarysowanego celu i ma zachęcać adresatów, aby ich działania w ramach ich kompetencji były inspirowane w maksymalny sposób tą właśnie ogólną sanacyjną strategią.  W swoim czasie  już TK zalecał, aby – gdy nie można liczyć na szybką zmianę legislacyjną –  stosujący prawo interpretowali je tak, aby przynajmniej częściowo powracać do zasad konstytucyjnych.  Mamy więc więc coś na kształt znanej z praw europejskiego zasady effet utile  (energiczna interpretacja z celu na  środki). Tak bym rozumiała znaczenie ostatnich uchwał sejmowych.

Założenie legalistyczne – „jak być powinno”  w państwie prawa zderza się z czysto politycznym „jak przeciwnik pozwala” a punktem równowagi jest  środek wprawdzie  legalny, ale „drugiego wyboru”.  Mamy  polityczną uchwałę sejmową (cele strategiczne, symboliczne i propagandowe) i mamy Kodeks Spółek Handlowych z paliatywnie wykorzystanymi przez ministra  kultury uprawnieniami właścicielskimi – zamiast – jakby się chciało – działań  ustawodawcy pozytywnego lub negatywnego. Jest  wyrok TK sygn. K 13/16, stwierdzający niekonstytucyjność utraty kompetencji KRRTv  (organ konstytucyjny) na rzecz RMN (organ niekonstytucyjny). Powołany wyrok sam w sobie nie przyznaje kompetencji ministrowi kultury (organ konstytucyjny)  rekonstruowania władz mediów publicznych,  dając jednak  coś w rodzaju początku dowodu, że „jakieś” działania w tym kierunku są konstytucyjnie wymagane.

Docelowa strategia i fragmentaryzacja  realizacji

Przywracanie zaburzonego ładu konstytucyjnego  – bo kwestie medialne to tylko fragment ogólniejszego projektu –  stawia zmienione  wymagania  strategii i taktyce  wobec bardzo szorstkiej kohabitacji i upadłości  TK.  Działania naprawcze obecnie podejmowane, muszą z konieczności być  doraźne,  step-by -step, kawałek po kawałku, w sytuacjach o zmiennej dynamice i szybkich manewrach taktycznych. Jest to w naszych warunkach metoda mało oswojona. Charakteryzuje ją współistnienie z jednej strony – nierozumianego i nieakceptowanego  (przez społeczeństwo i dziennikarzy) niejawnego ucierania politycznych kompromisów,  impasów i  przetargów,  z tendencją instrumentalnego stosowanie prawa oraz – ze strony drugiej – transparentnych procedur i działania poprzez środki prawne, stosowane ze znawstwem, ale i proporcjonalnie, ze świadomością ich wydolności i ograniczeń, więc  – z rezygnacją i nadzieją.  No i w warunkach ustawicznego ataku:

  • z własnych szeregów,  i za deficyt radykalizmu,  i za  jego nadmiar (uchybienia jakościowym wymaganiom, naturalnym w „normalnym” państwie prawa. Weźmy przykład publikacji wyroków obecnego TK w Dzienniku Ustaw, ze wzmianką o ich ułomnym statusie);
  • ze strony sprawców sepsy konstytucyjnej, którzy w tej chwili powołują się na zasady ładu medialnego, którzy sami pogwałcili i drogę do przywrócenia którego – zabetonowali. Aksjologiczna zasada  nemo audiatur propriam turpitudinem allegans (prawo nie wysłucha tych, którzy je uprzednio  złamali) przemawia przeciw sprawcom sepsy.

Wolność informacyjna czy coś więcej?

Krytyka działań podejmowanych przez ministra kultury bywa prowadzona z pozycji ochrony wolności słowa, obiegu informacji i pluralizmu mediów, a więc wolności konstytucyjnych i gwarancji służącej jednostkom. Sądzę, że mocniej należałoby  jednak zaakcentować, że w polskim kryzysie medialnym  nie całkiem  chodzi tu o – jak czasem się to przedstawia, co ułatwia krytykę – kwestię „wolności wypowiedzi” lecz o zerwanie z wytworzonym w pozakonstytucyjny sposób monopolem dostępu jednej opcji politycznej do mediów publicznych, owocującym trwałą degradacją ich  funkcji informacyjnej, wypaczeniem  konstytucyjnej i ustrojowej misji publicznej. Mówimy tu już  nie tylko o wolnościach indywidualnych, ale o założeniu ustrojowym. Nie ma w końcu znaku równości między informacją i monopartyjną propagandą czy między krytyką a  dyfamacją czy hejterstwem.  I przeciw tym właśnie wynaturzeniom została skierowana inicjatywa EMFA, (European Media Freedom Act). U genezy tego aktu leży m.in.  destrukcja polskich i węgierskich mediów publicznych. Paradoksalne, że jest ona obecnie wykorzystywana jako argument obronnego przez destruktorów. Historia zna podobne przypadki retroaktywnego powoływania się na prawo, które samemu się wcześniej łamało, w celu osiągnięcia bezkarności.

Komu wierzyć?

W przestrzeni publicznej ścierają się tu różne  dyskursy: polityczny (gdzie argumentacja prawna ma instrumentalny charakter  – to „ile ma być dwa razy dwa”) i  prawniczy, usiłujący utrzymać się w granicach tego, co prawoznawstwo uważa za mieszczące się jeszcze (proporcjonalność!) w granicach powszechnie dopuszczalnej  argumentacji prawnej. Obserwatorom trudno to rozróżnić, skoro mamy wokół siebie konglomerat środków politycznych i prawnych, jednych udających drugie, ekspertów w roli adwokatów, adwokatów i tradeunionistów (lobbystów własnego interesu) w roli ekspertów, wymieszanie tych działających w dobrej wierze i manipulantów. Ci ostatni na dodatek nie spieszą się ze zdjęciem maski. Uczestnicy sporu też miewają złudzenia co  własnej roli i kompetencji prawoznawczych  („to proszę mi wskazać miejsce, gdzie to napisano”),  jakby interpretacja systemowa była bytem urojonym.

Prawoznawca ma pokazać co jest na stole, aby można było sobie wybrać  danie z jakościowo odpowiedniej oferty. Adwokat –  ma odpowiedzieć na pytanie: „to co mi Pan poleca”, zarazem pamiętając, że na bufecie obok jest jeszcze zestaw półmisków z daniami z tańszej jadłodajni lub drugiej świeżości, którymi (w wypadku pustki na stole głównym) też da  opędzić głód (trzeba tylko uważać aby się nie zatruć).  A wokół stołu kręcą się jeszcze lobbyści – dostawcy jedzenia i zastawy, chowający półmiski z nie swoimi produktami. Do publiczności (za pośrednictwem zdezorientowanych mediów) dociera  tylko że „są  różne opinie” – kakofonia dyskursów, żywiąca chaos polityczny i utrudniająca jego opanowanie.  Do publiczności dociera obraz niejasny.

Czy właścicielska decyzja ministra kultury ma konstytucyjne zakotwiczenie?

To prawda, że z bezprawia nie powstaje prawo,  a środków politycznych nie należy  z przebiegłości opatrywać fałszywą etykietą. Politycy działają ustawicznie w warunkach mocowania się „na rękę” z legalistami. I ci ostatni mają obowiązek odtrąbienia własnego „nie pozwalam”. Ale diabeł tkwi w tym co uznajemy za „jeszcze” dopuszczalne a co „już” przekracza nasze kryteria. Aby być konkretnym. Sądzę, że wykorzystanie uprawnień właścicielskich  wobec mediów przez ministra kultury, dzięki odwołaniu się  do KSH,  może być uznane za  proporcjonalne i mające zakotwiczenie konstytucyjne. Jest to środek  drugiego wyboru, a więc słabszy  ze ściśle legalistycznego punktu widzenia.

Za takim wnioskiem przemawia:

  • skala i przedmiot destrukcji ładu medialnego, stanowiącego z uwagi na  jego informacyjną funkcję i wymagane przez demokrację wykluczenie ich monopolizacji przez jedną opcje polityczną;
  • obowiązek obrony tej ustrojowej  wartości konstytucyjnej, zakorzenionej w Konstytucji i jej kulturowym fundamencie. Zwłaszcza, jeżeli to rozumowanie wzmocnimy zasadą, że kto sam naruszył prawo nie może się spodziewać wysłuchania gdy żąda ochrony. Konstytucja nie jest paktem samobójców (sędzia SN USA, R. Jackson w 1949 r.) i  błędna byłaby  teza, że wszystko, co w niej  powiedziano może i powinno być  przeciw niej wykorzystane (tak  R. Piotrowski, Konstytucjonalizm „dobrej zmiany”, Państwo i Prawo nr 10/2022, s. 358). Dla mnie działanie ministra kultury jest  legitymizacyjnie „jeszcze” proporcjonalne w świetle zasad konstytucjonalizmu kulturowego, ale dla cytowanego tu autora (który nota bene sam rozwija ideę kulturowych korzeni konstytucjonalizmu) – to „już” proporcjonalne nie jest. A przecież oboje działamy siłą argumentu.

Co dalej ?

Spory wokół kryzysu medialnego podwyższają  temperaturę własną i ciśnienie dyskutantów. Ostatnio nieodzowność reformy całościowo uzdrawiającej publiczny ład medialny pojawiła się  jako uzasadnienie  weta ustawy okołobudżetowej. Czy to uzasadnienie  jest  szczere, czy przekonuje, jakie  niesie ryzyka reputacyjne  – będzie kolejnym etapem kryzysu nie tylko  medialnego, ale i  kohabitacyjnego. Oznacza natomiast, że nadal będziemy świadkami  posługiwania się  politycznymi regułami gry, w której  figury i schematy  są przystosowane do gry w rule of law.  Ale kolejna  partia nie fair nie oznacza, że zakaz faulowania jako  bezużyteczny jest zbędny. Dlatego należy pilnie starać się o wzmacnianie  dokonanych  legitymizacji „drugiego wyboru”. I dbać, aby w miksie działań politycznych i prawnych  proporcje przechylały się na rzecz tych ostatnich.

W kryzysie medialnym czekamy na rozstrzygnięcie sądu rejestrowego, a tak naprawdę referendarza sądowego w XIV Wydziale Gospodarczym Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy,  który wpisze (albo nie) – powołane przez ministra kultury władze medialnych spółek Skarbu Państwa. I w ten sposób zostanie wiążąco (argumentem siły) przecięty spór, czy działanie ministra mogło czy nie mogło się dokonać z powołaniem na KSH. Nie wiadomo przy tym, czy referendarz czytuje ze zrozumieniem uchwały sejmowe i  periodyki prawnicze, no i czy ma siłę udźwignąć odpowiedzialność, jaką na niego w tej sprawie złożono. Obecna sytuacja jest bardzo niekomfortowa „dla tych co na dole” – szeregowych sędziów czy referendarzy, prokuratorów, skonfrontowanych z doniesieniami o siłowych działaniach, szeregowych urzędników i  dziennikarzy w mediach. Oni stają się żyrantami ochrony konstytucji. I to zarówno wtedy, gdy sami muszą podejmować decyzje, jak i wtedy, gdy są adresatami decyzji  cudzych, a chcieliby mieć święty spokój. Znów odwołam się do paremii: za głupstwa królów płacą ich narody. A królowie i królestwa są jacy są.

Posted by Ewa Łętowska