Znów głośno o warszawskiej reprywatyzacji. Ale mimo że podzielam pogląd, że dokonywano jej z naruszeniem przepisów prawa materialnego, czego, niestety, w czas nie wychwycono, to jednak wątpię, czy można mowić o możliwości resetu do zera.

Po pierwsze, mimo niezbadania wszystkich wymaganych przesłanek (zwłaszcza posiadania po stronie ubiegającego się o ustanowienie prawa do skomunalizowanego gruntu) i tak część decyzji trafiła do właściwych adresatów. Po drugie, nawet jeśli zwrot nastąpił do niewłaściwych rąk, to jeśli potem nieruchomość sprzedano, wówczas nabywcę chroni rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych i to powoduje nieodwracalność prawnego skutku.

Jestem świadoma użycia prawa jako oręża walki politycznej i w tych sprawach. Szkoda, można nad tym ubolewać.

Niżej wklejam to, co powiedziałam na ten temat dziennikarzowi Gazety Prawnej (publikacja 31.7.17 r. – żeby mi nie przypisywano nadmiaru rewolucyjnego zapału (na co, jak widzę, już się zanosi)

Czy zgodnie z art. 7 ust. 1 dekretu Bieruta posiadanie jest jedną z przesłanek?

Oczywiście jest. Jasno stoi, że uprawniony był dotychczasowy właściciel gruntu będący w jego posiadaniu bądź prawni następcy właściciela będący w posiadaniu. Tak więc bez wątpienia posiadanie było  jedną z przesłanek ustanowienia prawa do gruntu, a to rzutuje na uprawnienie do obecnie realizowanego zwrotu.

Jeżeli urzędnicy nie badali posiadania, co to oznacza?

Ano tyle, że wydawali decyzje z rażącym naruszeniem prawa materialnego. Bo jeśli trzeba spełnić trzy przesłanki, a sprawdza się jedynie spełnienie dwóch, to przecież nie wiadomo, czy ktoś spełnił trzeci, czy też go nie spełnił.

Czyli w wymiarze prawnym zastosowany teraz powinien zostać art. 156 par. 1 pkt 2 kodeksu postępowania administracyjnego. Należałoby stwierdzić nieważność decyzji wszędzie tam, gdzie nie zbadano posiadania.

Jeden z prawników obsługujących ratusz mi mówi: „badano własność, a własność to przecież więcej niż posiadanie”.

Jeśli idzie o ujęcie cywilistyczne – zgoda. Ale przecież tutaj nie o to chodzi. Chodzi o stan faktyczny. Warunkiem do wydania decyzji zwrotowej było i to, by być właścicielem, i to by być w posiadaniu. Jedno i drugie. Nie można badać jednego i mówić, że drugie jest bez znaczenia.

Drugi argument: „nie sposób po  60-70 latach sprawdzić, kto był w posiadaniu gruntu”.

Nieprawda. Idę o zakład, że gdyby zajrzeć do miejskich archiwów, udałoby się to ustalić. Rozumiem, to wymaga pracy. Ale fakt, że coś wymaga pracy, nie oznacza, że można zamknąć oczy na część przepisu, który się stosuje.

Sądy też wspierały niekiedy urzędników. W niektórych wyrokach zupełnie pomijano wymóg badania posiadania.

I mam o to duży żal do sędziów. Nie mieli łatwo, bo bez ustawy reprywatyzacyjnej na ich barki wiele spadło. Ale dali się trochę okiwać tym, którzy uwłaszczali się na państwowym majątku. To, że na początku mieli problemy – rozumiem. Ale gdy już było widać, że ta warszawska reprywatyzacja nie ma końca, trzeba było usiąść, zastanowić się – przepraszam – co tu jest grane. Zrobić poważne memorandum, zbadać problem „od podszewki”. A nie zwracać i zwracać…

Czy fakt, że nie badano posiadania, oznacza, że zwrócono wiele gruntów, które zwrócone być nie powinny?

Na to wygląda. Wydano majątek – czy to w naturze, czy potem  w ramach odszkodowań – bo stosowano tylko część dekretu Bieruta. Bo on jest tak zbudowany, że jedną ręką coś się ludziom dawało, ale drugą często ich wywłaszczało, na innych podstawach. A od kilkunastu lat urzędnicy widzą niestety tylko te fragmenty, z których wynika, że się daje. A tych ograniczających to rozdawnictwo – nie widzą.

Jeśli więc mnie pan pyta, co tak naprawdę oznacza to, że nie badali tego posiadania, to najprościej jak umiem, powiem tak: tam, gdzie tej przesłanki nie badano, należy uznać, że decyzja zwrotowa mogła być zrealizowana wobec osoby nieuprawnionej. W aspekcie prawnym oznacza to wadliwość decyzji administracyjnej. Tyle, że w tej chwili pewno nieodwracalnej, bo to co zwrócono, dawno sprzedano i tu chroni  rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych. A w ujęciu społecznym w wielu przypadkach polegało to na oskubanie majątku publicznego przez tych, którym żadne prawo w świetle dekretu Bieruta nie przysługiwało.

 

 

Posted by Ewa Łętowska