26 marca Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN wydała pierwsze orzeczenie w sprawie wniesionej w trybie skargi nadzwyczajnej. Ten nowy środek kontroli wprowadziła, jak wiadomo, ustawa o Sądzie Najwyższy z 8 grudnia 2017 roku (art. 89 i n.). Wśród prawników wywołał on początkowo bardzo burzliwą dyskusję, która później nieco przygasła, ale teraz z pewnością odżyje na nowo.
Sprawa rozpatrzona przez Izbę dotyczyła skargi Rzecznika Praw Obywatelskich i była w pewnym sensie oczywista – oto bowiem kilkanaście lat temu w postępowaniu spadkowym zapadły w tym samym sądzie w różnym czasie dwa sprzeczne ze sobą orzeczenia. Mieliśmy więc do czynienia z pewnym chaosem prawnym o fatalnych skutkach i w interesie zainteresowanych obywateli było uchylenie późniejszego z nich. W kolejce czekają już jednak kolejne przypadki, tym razem z wniosku Prokuratora Generalnego, i być może nie będą już one tak oczywiste.
I to jest właśnie problem, który wzbudził moje zainteresowanie jako filozofa prawa. Wprawdzie ustawa o Sądzie Najwyższym w art. 89 § 1 określa tylko trzy sytuacje upoważniające do wniesienia skargi nadzwyczajnej i daje taką kompetencję głównie tylko tym dwóm organom (Rzecznikowi Praw Obywatelskich i Prokuratorowi Generalnemu), to jednak nakładają się na to pewne faktyczne konteksty. Te konteksty to z jednej strony kompletnie różny charakter tych dwóch organów, z drugiej ich aktualna obsada personalna, z trzeciej w końcu cała tzw. reforma wymiaru sprawiedliwości. Powstają bowiem pytania, czy biorąc pod uwagę te trzy aspekty skarga nadzwyczajna jest w obu przypadkach rzeczywiście tym samym instrumentem kontroli i czy u podstaw jej zastosowania rzeczywiście leżą te same pobudki?
Nie będziemy tutaj szczegółowo opisywać wszystkich proceduralnych aspektów przyjętych rozwiązań, ograniczymy się do niezbędnych elementariów. Na czym polega problem z tą szczególną instytucją? Ma jakby dwie warstwy – jedną dosyć wzniosłą i filozoficzno-prawną, drugą bardziej przyziemną i polityczno-instrumentalną.
Ta pierwsza sprowadza się do następującego pytania – co mamy zrobić, jeśli stwierdzimy, że w przeszłości zapadły przed sądami jakieś rażąco niesprawiedliwe i sprzeczne z prawem wyroki, których nie można wzruszyć w drodze dostępnych nadzwyczajnych środków zaskarżenia? Spuścić nad nimi zasłonę milczenia z uwagi na upływ czasu w imię pewności i stabilności porządku prawnego? Czy też optować za możliwością ich zmiany nawet po wielu latach w imię szeroko pojętej sprawiedliwości? Na pierwszy rzut odpowiedź wydaje się prosta – jeśli to tylko możliwe, powinna zwyciężyć sprawiedliwość i należy wyrzucić z porządku prawnego takie orzeczenia. Tylko że nie bardzo wiadomo, dlaczego potrzebna nam do tego była nowa instytucja w postaci skargi nadzwyczajnej. Skoro chodzi o sytuacje rzadkie i ekstremalne, dlaczego nie wystarczyły dotychczas istniejące środki zaskarżenia w postaci skargi kasacyjnej i nadzwyczajnego wznowienia postępowania? I dlaczego tych ostatnich nie można było po prostu tak zmodyfikować, by osiągnąć te same cele, które przyświecają skardze nadzwyczajnej? No tak, ale wówczas zniknąłby ten spektakularny efekt nowej, wreszcie sprawiedliwej władzy myślącej o zwykłych ludziach i rzecz sprowadziłaby się do społecznie mało interesujący proceduralnych technikaliów.
Te ostatnie pytania wyprowadzają nas niestety ze szlachetnej sfery sprawiedliwości i wkraczamy w drugą, dużo mniej idealistyczną sferę polityki. Wyglądająca na pierwszy rzut oka bardzo wzniośle instytucja skargi nadzwyczajnej jako realizacja idei sprawiedliwości nabiera nieco innego charakteru, kiedy oglądamy ją tle całej tzw. reformy – od Trybunału Konstytucyjnego, przez Sąd Najwyższy i Krajową Radę Sądownictwa, aż po organizację sądów powszechnych. Rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości żali się raz na jakiś w środkach masowego przekazu, że aktualnemu kierownictwu resortu przyświecają wyłącznie bardzo szlachetne intencje i dobro wymiaru sprawiedliwości, a tymczasem są podejrzewane o istnienie jakiegoś drugiego politycznie zinstrumentalizowanego dna problemu.
Tylko nie wiedzieć czemu, tak trudno uwierzyć w szczerość tych zamiarów nie tylko większości polskich prawników, zwłaszcza sędziów, lecz także organom i instytucjom europejskim (Komisji Weneckiej, Parlamentowi Europejskiemu, Komisji Europejskiej, Rzecznikowi Generalnemu czy Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej). Wszystko bowiem wskazuje na to, że głównym celem tzw. reformy jest polityczne podporządkowanie organów wymiaru sprawiedliwości i wspomniani wyżej zwykli ludzie odczują to boleśnie na własnej skórze. W rezultacie także skarga nadzwyczajna może, chociaż nie musi i nie powinna, okazać się w ostatecznej instancji jedynie populistycznym instrumentem w realizacji określonej polityki aktualnej władzy, dodatkowo legitymizującym i przykrywającym nie zawsze zgodne z Konstytucja działania. Biorąc pod uwagę wspomniane wyżej konteksty nie mamy niestety żadnej gwarancji, że skarga nadzwyczajna nie będzie używana w celach, którym ze swojej istoty nie powinna służyć.
Trzeba przyznać, że stawia to w trudnej roli Rzecznika Praw Obywatelskich, czemu zresztą sam dał wyraz w swoich publicznych oświadczeniach, nie ukrywając swoich wątpliwości. Z jednej bowiem strony ma do dyspozycji instrument, który jest w stanie naprawić niesprawiedliwości pewnych wyroków sądowych w interesie praw i wolności obywatelskich i trudno, by z niego nie korzystał, ponieważ taka jest przecież jego główna rola. Z drugiej jednak strony skorzystanie przez niego z tego instrumentu może być propagandowo wykorzystane jako rzekoma faktyczna legitymizacja wszystkich pozostałych, a budzących ogromne wątpliwości, aspektów tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości i zrównanie jego intencji z intencjami Prokuratora Generalnego w aktualnej obsadzie personalnej.
Fakt, niełatwo być Rzecznikiem Praw Obywatelskich, ale taka jest istota tej instytucji. Poza tym nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, Panie Rzeczniku.
Podziel się: