Dziś kilka słów o prof. Marku Zubiku, sędzim TK, który przeszedł w stan spoczynku 3 grudnia ubiegłego roku. Bez wątpienia jeden z najbarwniejszych wykładowców Uniwersytetu Warszawskiego: pasjonat prawa konstytucyjnego, człowiek o wielkiej erudycji, wyrazistym charakterze oraz iście profesorskim temperamencie, o czym mógł się przekonać każdy, kto chodził do niego na zajęcia lub miał z nim egzamin. Parafrazując klasyka: w życiu można spotkać złodziei wyglądających jak radni miasta, radnych wyglądających jak proszalne dziady, nierządnice wyglądające jak królewny, królewny wyglądające jak cielne krowy i królów wyglądających jak złodzieje. A Marek Zubik zawsze wygląda i zachowuje się tak, jak wedle wszystkich prawideł i wyobrażeń winien wyglądać i zachowywać się profesor: jest szczupły, ma symetryczną twarz, krótko przycięte włosy z wyraźną łysiną, na nosie zawsze stonowane okulary, przystosowane zarówno do srogiego spoglądania na niedouczonych studentów, jak i do obdarowywania łaskawym spojrzeniem swych ulubieńców, lekko zarysowane brwi, które często unoszą się w geście powątpiewania, zawsze w gustownej marynarce idealnie przystosowanej do sylwetki. Jego gesty przepełnione są uprzejmą wyniosłością, a w gabinecie obowiązuje coś w rodzaju ceremoniału charakterystycznego dla książęcego dworu: przed wejściem to doktorant pełniący obowiązki herolda weryfikuje tożsamość gościa, a następnie obwieszcza jego miano Profesorowi; w trakcie audiencji panuje atmosfera przepełniona dostojeństwem, niekiedy z lekką domieszką grozy, która ujawnia się jednak wyłącznie w przypadku odbywania egzaminu ustnego. Wreszcie prof. Marek Zubik jest – a raczej był – wybitnym sędzią Trybunału Konstytucyjnego.
Do Trybunału Konstytucyjnego został zgłoszony przez Polskie Stronnictwo Ludowe w 2010 roku. Choć miał wtedy zaledwie 36 lat, to już wtedy posiadał imponujące CV: uczeń nestora polskiego prawa konstytucyjnego prof. Leszka Garlickiego, doktorat ukończony w wieku 26 lat, habilitacja – w wieku lat 30, a od 32. roku życia kierownik katedry prawa konstytucyjnego najważniejszego uniwersytetu w Polsce. Jeszcze jako doktorant zaczął pracę w roli eksperta ds. legislacji w Biurze Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu. Następnie – mając 28 lat – został wicedyrektorem Zespołu Wstępnej Kontroli Skarg Konstytucyjnych i Wniosków w Biurze Trybunału Konstytucyjnego (2002-2007). Potem był zastępcą Rzecznika Praw Obywatelskich (2007-2010). W 2010 roku został powołany na Przewodniczącego Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów – organu złożonego z czołowych prawników, który opiniuje co ważniejsze rządowe projekty aktów prawnych.
Jeszcze przed głosowaniem w sprawie jego kandydatury, prof. Zubik w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” opowiedział o swoim postrzeganiu zawodu sędziego TK, porównując go do pracy mikrochirurga: „Specyfika sędziego TK polega na tym, by jego działalność była bardziej zbliżona do skalpela w mikrochirurgii niż noża rzeźnickiego czy siekiery. Powinien usunąć z porządku prawnego jedynie to, co w żaden sposób nie mieści się w porządku konstytucyjnym. Reszta powinna pozostać, by jak najmniej ingerować w system prawny.” W tych kilku zdaniach można odnaleźć wielką miłość Profesora do subtelnych i wysublimowanych zasad i koncepcji prawa konstytucyjnego.
Sejm wybrał prof. Marka Zubika na sędziego Trybunału Konstytucyjnego większością 200 głosów, na którego zagłosowały głównie kluby PO i PSL. Jak zostało to już powiedziane, miał wtedy zaledwie 36 lat, był więc najmłodszym sędzią TK w historii. Z jego powodu w nowej ustawie o Trybunale Konstytucyjnym, którą przyjęto w 2015 roku, wprowadzono przepis określający minimalny wiek kandydatów na poziomie 40 lat – określany od jego miana jako lex Zubik. Już jako sędzia, w 2012 roku Marek Zubik został mianowany przez prezydenta profesorem zwyczajnym. Wcześniej był tylko profesorem nadzwyczajnym, czyli zajmującym stanowisko profesora Uniwersytetu Warszawskiego.
W czasie 9-letniej kadencji prof. Marek Zubik orzekał w 889 sprawach, z czego sprawozdawcą był w 178 sprawach. Z tych 178 spraw 113 stanowiły postanowienia w ramach tzw. kontroli wstępnej, 37 – postanowienia umarzające postępowanie, a 27 – wyroki.
W 2011 roku Marek Zubik orzekał jako sprawozdawca w sprawie dotyczącej dwóch emerytowanych pracowników Stoczni Szczecińskiej, którym odmówiono wypłacenia jednorazowego odszkodowania z tytułu dobrowolnego odejścia z pracy (P 14/10). Specjalna ustawa o kompensatach dla pracowników polskiego przemysłu stoczniowego przewidywała, że pracownicy, którzy zdecydowali się na dobrowolne odejście z pracy otrzymywali jednorazowe odszkodowanie w wysokości od 20 000 do 60 000 zł w zależności od stażu pracy. Wspomnianym emerytom, z uwagi na kilkudziesięcioletni staż pracy, należałoby się odszkodowanie w najwyższej wysokości. Ustawa jednak stwierdzała, że odszkodowanie nie przysługuje mężczyznom, którzy ukończyli 65 lat (niezależnie od tego, czy nabyli uprawnienia emerytalne, czy nie). Panowie wnieśli o pozew o wypłatę odszkodowania do szczecińskiego sądu rejonowego, a ten zwrócił się z pytaniem prawnym do TK, czy przepis pozbawiający część pracowników stoczni prawa do odszkodowania wyłącznie z powodu określonego wieku jest zgodny z zasadą równości. Trybunał, piórem sędziego Zubika, orzekł, że takie rozwiązanie stanowi niczym nieuzasadnioną dyskryminację ze względu na wiek i narusza zasadę równości wyrażoną w art. 32 konstytucji. Dzięki temu wyrokowi wspomniani emeryci, jak również wielu innych pracowników stoczni w wieku od 60 (w przypadku kobiet) i 65 (w przypadku mężczyzn) lat wzwyż zyskało prawo do odszkodowania.
W 2014 roku Marek Zubik był sprawozdawcą w 4 głośnych medialnie sprawach dotyczących: inwigilacji obywateli przez służby, praw opiekunów niepełnosprawnych do świadczenia pielęgnacyjnego, wywierania nacisków na sądy przez Ministra Sprawiedliwości oraz ustawy ograniczającej swobodę organizowania demonstracji i manifestacji.
W tym roku właśnie Trybunał Konstytucyjny w pełnym składzie wydał wyrok mający wpływ na życie milionów obywateli, a dotyczący zasad pozyskiwania przez policję i służby specjalne tzw. danych telekomunikacyjnych, czyli informacji o połączeniach komórkowych poszczególnych użytkowników (K 23/11). Operatorzy telekomunikacyjni zbierają informacje na temat wykazu naszych połączeń, czasu ich trwania, a nawet miejsca ich odbywania (nawet nieużywany telefon, jeśli jest włączony, loguje się do tzw. stacji BTS, która precyzyjnie ustala położenie geograficzne abonenta). Dane te potocznie określa się jako bilingi. W 2014 roku policja i służby specjalne wystąpiły po bilingi 2,35 miliona razy, w 2016 roku był to ponad milion razy, danych z lat 2017-2019 brak. Przed wyrokiem TK służby mogły żądać od operatorów telekomunikacyjnych udostępnienia bilingów z powołaniem się na ogólną przesłankę bezpieczeństwa państwa, bez konieczności wykazywania, że abonent jest podejrzany o jakiekolwiek przestępstwo, a na dodatek bez jakiejkolwiek kontroli sądowej. Pozyskane w ten sposób dane służby mogły przechowywać i używać według uznania w nieskończoność – przepisy nie określały bowiem maksymalnego czasu retencji danych telekomunikacyjnych. Trybunał Konstytucyjny, piórem sędziego Marka Zubika oraz sędziego Andrzeja Rzeplińskiego, orzekł, że takie rozwiązanie stanowi pogwałcenie konstytucyjnego prawa do prywatności. Ustawa powinna zapewnić, że służby będą sięgały po bilingi za zgodą sądu, a także precyzyjnie określić, jak długo takie dane służby mogą trzymać.
Wyrok ten nie został wykonany. W 2016 roku, już za rządów Prawa i Sprawiedliwości, przyjęto zmiany w przepisach o policji oraz 6 służbach specjalnych (wywiadzie skarbowym, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, Służby Celnej, Żandarmerii Wojskowej i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego), które w teorii miały wykonywać wyrok Trybunału Konstytucyjnego, ale w praktyce tworzyły iluzoryczne gwarancje ochrony przed nadużyciami służb. Po zmianach służby nadal mogą więc sięgać po bilingi bez zgody sądu, natomiast raz na pół roku mają obowiązek przekazywać właściwemu sądowi okręgowemu zbiorcze sprawozdania na temat liczby przypadków sięgnięcia po dane telekomunikacyjne. Fundacja Panoptykon sprawdziła, jak przepisy te działają w praktyce: przykładowo warszawska policja przekazała sądowi okręgowemu sprawozdanie za okres od 7 lutego –31 czerwca 2016 r., które składało się z 4097 pozycji – za każdą pozycją kryły się szczegółowe akta sprawy, po które sąd musiał wystąpić oddzielnie, aby móc realnie zbadać, czy sięgnięcie po biling było zasadne. W praktyce sądy wierzą służbom na słowo, że pobranie danych było konieczne. Przykładowo sąd okręgowy w Poznaniu na zapytanie Panoptykonu oświadczył, że stwierdził prawidłowość sprawozdania w ogóle bez sięgania po materiały śledztw.
Także w 2014 roku Trybunał wydał wyrok o fundamentalnych znaczeniu dla osób opiekujących się niepełnosprawnymi członkami rodziny (K 38/13). Chodziło o tzw. świadczenie pielęgnacyjne, czyli comiesięczne wsparcie pieniężne państwa dla opiekunów niepełnosprawnych, którzy często nie mogli zarobić na własne utrzymanie poprzez pracę zawodową, ponieważ cały czas poświęcali najbliższym. W praktyce zdarzały się nadużycia – pojawiło się zjawisko „poszukiwaczy niepełnosprawnych”, którzy znajdowali w swojej rodzinie osoby cierpiące na jakąś niepełnosprawność tylko po to, aby wyłudzić świadczenie pielęgnacyjne. Rząd postanowił z tym walczyć, przyjmując absurdalne kryterium dostępu do świadczenia – od 2013 roku świadczenie mogli otrzymać opiekunowie tylko takich niepełnosprawnych, których niepełnosprawność powstała przed osiągnięciem pełnoletniości. 100 tysięcy opiekunów zostało pozbawionych środków do życia. Trybunał stwierdził, że przyjęte kryterium jest arbitralne i narusza zasadę równości, ponieważ brak jest podstaw do różnicowania praw opiekunów niepełnosprawnych w zależności od wieku powstania niepełnosprawności. Ten wyrok Trybunału również nie został wykonany przez parlament – sprawy wzięły w swoje ręce sądy administracyjne, które zaczęły uchylać odmowne decyzje ośrodków pomocy społecznej, nakazując im stosowanie wspomnianego wyroku TK. Znane są już przypadki przyznawania przez ośrodki świadczenia pielęgnacyjnego z pominięciem niekonstytucyjnego fragmentu przepisu – jest to pozytywny przypadek bezpośredniego stosowania konstytucji przez sądy i organy administracji.
W tym samym roku Trybunał Konstytucyjny z udziałem sędziego Zubika orzekał w sprawie przepisu rozporządzenia, który pozwalał Ministrowi Sprawiedliwości żądać od prezesów sądów apelacyjnych akt toczących się spraw sądowych (U 9/13). Nie było wątpliwości co do tego, że intencją ministra było wywieranie nacisku na sądy rozpatrujące głośne sprawy. Wbrew temu, co niektórzy ludzie uważają, nie jest to rolą ministra – przekonanie, że polityk, choćby cieszący się ogromnym zaufaniem wyborców, wie lepiej od sędziego, co jest „sprawiedliwe”, opiera się na niezrozumieniu sensu procesu sądowego. Proces sądowy opiera się na założeniu, że spory międzyludzkie należy rozstrzygać w oparciu o z góry określone reguły postępowania (przepisy prawa) oraz drobiazgowo ustalone fakty (poparte dowodami). Żaden polityk i mało który człowiek ma cierpliwość, żeby wchodzić w szczegóły danej sprawy, nie wspominając już o badaniu aktualnego stanu prawnego, który często jest wyjątkowo zagmatwany. Dlatego też to sędziowie – wykwalifikowani prawnicy – są od sądzenia. Interwencje ministra w toczące się procesy sądowe nie tylko są bezprawne, ale są również po prostu nieprzydatne. To w naszym interesie leży, aby nasze spory rozstrzygały sądy, a nie politycy podjudzani przez media, które w pogoni za tanią sensacją nagłaśniają sprawy bez zagłębiania się w istotne szczegóły. Dlatego też kompetencja Ministra Sprawiedliwości do żądania akt sądowych musiała zostać uznana za niekonstytucyjną – TK orzekł, że narusza ona art. 92 ust. 1 konstytucji, ponieważ minister sam sobie przyznał takie uprawnienie w rozporządzeniu, które wydał, nie mając ku temu żadnej podstawy prawnej w ustawie.
Również w 2014 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł o częściowej niekonstytucyjności nowej ustawy o zgromadzeniach, czyli manifestacjach, demonstracjach, pikietach i innych tego rodzaju wydarzeniach zbiorowych odbywających się w miejscach publicznych (K 44/12). Ustawa wprowadzała kuriozalne rozwiązania, które miały zwiększyć wpływ prezydentów miast na decydowanie, komu wolno manifestować, a komu nie. I tak przykładowo za zgromadzenie podlegające ochronie prawa uznane zostały wyłącznie zebrania liczące co najmniej 15 osób. Dalej, prezydent miasta mógł wydać decyzję o zakazie manifestacji nawet na 24 godziny przed planowanym terminem wydarzenia, od której przysługiwało co prawda odwołanie do wojewody (w terminie 24 godzin od otrzymania decyzji), ale ten mógł je rozpatrzeć już po terminie manifestacji (w terminie 24 godzin od wniesienia odwołania) – na dodatek ustawa nie przewidywała możliwości zaskarżenia decyzji wojewody do sądu. Jeszcze bardziej kontrowersyjną zmianą był przepis, który pozwalał zabronić organizacji manifestacji w tym samym miejscu i czasie co manifestacja zgłoszona wcześniej do urzędu miasta – ustawa w ogóle nie precyzowała, w jaki sposób urząd ma ocenić, które zgłoszenie nastąpiło wcześniej, co otwierało drogę do nadużyć i faworyzowania określonych zgromadzeń przez prezydenta miasta. Trybunał, piórem sędziego Zubika, orzekł, że przyjęte rozwiązania stanowią pogwałcenie wolności zgromadzeń, zagwarantowanej w art. 57 konstytucji.
W 2015 roku Trybunał, znów piórem sędziego Zubika, orzekał w sprawie przepisu, który pozwalał na zrzeszanie się w związkach zawodowych głównie osobom zatrudnionym na umowie o pracę (K 1/13). Sprawa miała znaczenie dla około 3 milionów osób pracujących na umowach cywilnoprawnych, które nie miały prawnej możliwości zawiązania jakiejś formy reprezentacji swoich interesów przed pracodawcą. Trybunał stwierdził, że przepis ten narusza art. 59 ust. 1 konstytucji, gwarantujący każdemu – a nie tylko pracownikom na etacie – wolność tworzenia i organizowania związków zawodowych.
W tym samym roku Trybunał wydał jeden ze swoich najbardziej kontrowersyjnych wyroków w historii – dotyczący legalności przechwycenia przez rząd 151 mld zł oszczędności Polaków zebranych w Otwartych Funduszach Emerytalnych (K 1/14). Najpierw trzeba przypomnieć, czym są OFE – to prywatne fundusze inwestycyjne, które stanowią jeden z dwóch filarów państwowego systemu emerytalnego. Pierwszym filarem jest ZUS. Składka emerytalna, którą odprowadzamy od wynagrodzenia za pracę, trafia w części do ZUS na specjalne subkonto, a w pozostałej części do OFE, które inwestują te pieniądze na rynku, aby przynosiły zyski przyszłym emerytom. Tyle teorii. W praktyce ani w ZUS, ani w OFE nie ma zgromadzonych fizycznie żadnych pieniędzy – istnieją wyłącznie wartości wirtualne, które mają nas przekonać, że warto płacić składki w zamian za obietnicę emerytury w dalekiej przyszłości. ZUS przeznacza wszystkie składki na wypłatę bieżących emerytur. OFE natomiast przeznaczają otrzymane składki w większości na zakup obligacji skarbowych, a w pozostałej na zakup akcji prywatnych spółek. Ze 151 miliardów złotych zabranych przez rząd w 2014 roku 134 miliardy to były obligacje Skarbu Państwa, które zostały przeniesione do ZUS-u po to, aby móc je formalnie umorzyć i obniżyć nominalny dług publiczny. Mówiąc krótko: w OFE głównie były obligacje, które rząd obiecał spłacić w dalszej przyszłości. Po przeniesieniu tych obligacji do ZUS rząd obiecał, że wypłaci z nich emerytury w przyszłości. W obu przypadkach gwarancją wypłaty emerytur jest obietnica rządu, a nie realnie odłożone oszczędności.
Z powodu tego orzeczenia na TK spadło sporo uzasadnionej i nieuzasadnionej krytyki – wielu ludzi wierzyło, że w OFE zgromadzone są realne oszczędności na emerytury. Na obronę tego wyroku trzeba powiedzieć, że opierał się on na solidnej argumentacji prawnej i brak jest dowodów na to, że sędziowie orzekli w taki sposób z powodu politycznych sympatii do koalicji PO-PSL. Wielu polityków i publicystów zarzucało Trybunałowi, że przyklepał „wywłaszczenie” obywateli z ich oszczędności oraz pozwolił na pogwałcenie ich własności prywatnej. Sęk w tym, że… Trybunał w ogóle tej kwestii nie badał, bo nie miał takiej możliwości: ustawę o OFE zaskarżyli do TK prezydent Komorowski oraz Rzecznik Praw Obywatelskich, a w ich wnioskach nie było zarzutów naruszenia art. 21 i art. 64 konstytucji, dotyczących wywłaszczenia i własności prywatnej. Trybunał był związany granicami zarzutów, więc nie mógł się o tym wypowiedzieć. Z drugiej strony wśród zarzutów we wnioskach prezydenta i RPO pojawiło się stwierdzenie, że przejęcie środków z OFE stanowiło naruszenie zasady zaufania obywateli do państwa wynikającej z art. 2 konstytucji – Polacy mieli prawo oczekiwać, że środki, które odkładają na kontach w OFE od kilkunastu lat, pozostaną na swoim miejscu. Trybunał nie dopatrzył się tu naruszenia konstytucji, z czego można mu już robić zarzuty. Nie była to jednak łatwa decyzja: trzeba być świadomym, że główna odpowiedzialność za przejęcie środków z OFE spoczywała jednak na rządzie PO-PSL, a nie na samym Trybunale Konstytucyjnym. Wyrok o niekonstytucyjności mógłby okazać się katastrofalny dla finansów publicznych, a rząd dla pokrycia wielomiliardowej dziury w budżecie pewnie skończyłby się nałożeniem nadzwyczajnych podatków na społeczeństwo albo radykalnym obcięciem świadczeń socjalnych i wynagrodzeń dla budżetówki. Czy naprawdę możemy wszyscy powiedzieć, że byłoby to dobre rozwiązanie?
Pod koniec 2015 roku Trybunał Konstytucyjny wydał z kolei wyrok, o którym już kilkakrotnie wspominałem, a dotyczący nielegalnej próby obsadzenia 2 dodatkowych miejsc w TK przez ustępujący rząd PO-PSL (K 34/15). Tuż przed wyborami parlamentarnymi 2015, PO-PSL wybrała do Trybunału 5 nowych sędziów – w tym trzech wybranych na miejsca, które miały zostać zwolnione 6 listopada (a więc jeszcze za starej kadencji Sejmu) oraz dwóch na miejsca, które miały zostać zwolnione dopiero 2 i 8 grudnia (a więc już po wyborach parlamentarnych, w których sondaże dawały przewagę PiS). Platforma wybrała więc dwóch sędziów na zapas. PiS, będący wówczas jeszcze w opozycji, oprotestował zmiany, wskazując, że PO-PSL powołała o dwóch sędziów za dużo. Po wyborach PiS jednak zmienił zdanie i postanowił unieważnić wybór całej piątki sędziów. Prezydent Duda zaprzysiągł całą piątkę w nocy z 2 na 3 grudnia, tak aby zdążyć przed wyrokiem Trybunału. Trybunał, piórem sędziego Zubika, orzekł, że przepis ustawy, w oparciu o który PO-PSL wybrali 2 sędziów TK na zapas, był niezgodny z konstytucją. Warto tu zauważyć, że choć sędzia Zubik zawdzięczał swoje stanowisko obu partiom, nie obawiał się orzec na ich niekorzyść – wyrok TK potwierdził bowiem, że koalicja PO-PSL złamała konstytucję. Niestety, wyrok Trybunału nie został wykonany przez Prawo i Sprawiedliwość – mimo że realizował on ich oczekiwania formułowane jeszcze przed wyborami 2015. Stąd mamy trwający po dziś dzień spór o tzw. dublerów, czyli trzech wybranych przez PiS sędziów TK, którzy zostali powołani na miejsca legalnie obsadzone przez poprzedni parlament.
Sędzia Zubik zgłosił w sumie 31 zdań odrębnych – brak tu miejsca na omówienie choćby znaczącej części z nich, dlatego też wspomnę tylko o zdaniu odrębnym do wyroku SK 29/13, który dotyczył unieważniania matur z powodu ściągania. Trybunał orzekł, że brak możliwości odwołania się do sądu od decyzji egzaminatora unieważniającej wyniki matury z powodu niesamodzielności rozwiązywania zadań nie narusza prawa do sądu. Sędzia Zubik w zdaniu odrębnym – moim zdaniem bardzo słusznie – zauważył, że należy rozróżnić między oceną merytoryczną zadań maturalnych, a oceną samodzielności ich rozwiązania. O ile do oceny merytorycznej potrzebna jest specjalistyczna wiedza, której sąd nie posiada (i w tym zakresie kontrola sądowa byłaby oczywiście zbędna), to do oceny, czy maturzysta ściągał, taka wiedza potrzebna nie jest, a wystarczy zwykłe doświadczenie życiowe i znajomość przepisów prawa. Dlatego też ustawa powinna przewidywać możliwość odwołania się do sądu od decyzji egzaminatora o unieważnieniu egzaminu.
Od 2017 roku sędzia Zubik nie wydał już ani jednego orzeczenia. Powodem był wniosek Zbigniewa Ziobry do TK, w którym postawiono absurdalne zarzuty, że wybór sędziów Zubika, Rymara i Tulei był niezgodny z konstytucją (U 1/17). Wniosek ten posłużył jako pretekst do wyłączania tej trójki sędziów ze spraw ważnych dla partii rządzącej. Sam sędzia Zubik został wyrzucony ze składu przez prezes Przyłębską dwadzieścia razy. Potem podjął on decyzję, że do czasu rozpatrzenia przez TK wniosku ministra Ziobry nie będzie on dalej orzekał. Wniosek leżał w szufladzie przez 2 lata i nie został rozpatrzony aż do dnia przejścia sędziego Zubika w stan spoczynku.
Podziel się: