Fraza „Prawo i Sprawiedliwość” w nazwie partii politycznej prawnikom, a zwłaszcza filozofom prawa, od początku powinna się wydawać niebezpiecznie podejrzana. Sugeruje bowiem, że sprawiedliwość jest czymś odrębnym od prawa i odwrotnie.
Twórcy tej nazwy mogliby jej oczywiście bronić w ten sposób, że chodziło im o komplementarnie urzeczywistnianie zarówno prawa, jak i sprawiedliwości, ale to nie zmienia i nie niweluje terminologicznej konfuzji. Użycie formy koniunkcji („i”) powoduje bowiem logiczny wniosek, że prawo jakoby nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, natomiast sprawiedliwość, przy wszystkich trudnościach z jednoznacznym zdefiniowaniem tego pojęcia, jest jakąś ideą realizowaną przy użyciu innych metod niż prawo, chociaż w warunkach państwa prawa nie bardzo wiadomo jakich. Można by oczywiście na to odpowiedzieć, że prawo to tylko sprawiedliwość formalna, a nam chodzi o sprawiedliwość materialną, ale ze wspomnianej wyżej nazwy partii politycznej nic takiego wprost nie wynika, a poza tym takie wytłumaczenie miało już w historii miejsce wielokrotnie i najczęściej kończyło się dramatycznie.
Te obawy powinny się jeszcze bardziej pogłębić po słynnym wywiadzie premiera Mateusza Morawieckiego dla Deutsche Welle – brytyjski dziennikarz Tim Sebastian otwierał szeroko oczy ze zdumienia, kiedy usłyszał, że prawo nie jest najważniejsze, ważniejsza jest sprawiedliwość. Tutaj mamy bowiem do czynienia nie tylko z odróżnieniem prawa od sprawiedliwości, lecz wręcz ze stopniowaniem ich wagi i znaczenia. Logiczny wniosek z tej wypowiedzi jest taki, że jej autor gotów jest poświęcić prawo na rzecz sprawiedliwości, co jednak w ustach szefa rządu z uwagi na treść przepisu art. 7 Konstytucji (Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa) brzmi dosyć osobliwie. Wprawdzie szef jego partii, o będącej przedmiotem tego felietonu nazwie, stwierdził ostatnio w kontekście raczej pejoratywnym, że „państwo prawa to bajka” [czytaj: bujda, blaga, fantazmat], ale szefowi rządu z uwagi na treść art. 2 Konstytucji (Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej) nie bardzo wypada nawet tego słuchać. Nawet jeśli istotnie chodzi tutaj o odróżnienie sprawiedliwości formalnej i materialnej, to w myśl tego przepisu także ta ostatnia ma być urzeczywistniana w ramach państwa prawa, ergo – ściśle określonymi środkami prawnymi, a nie bliżej nie określonymi metodami pozaprawnymi.
Można by oczywiście spróbować bronić premiera i twierdzić, że chodziło mu być może o słynną formułę Radbrucha, a zwłaszcza o tzw. tezę o rażącej sprzeczności (Konflikt między sprawiedliwością a bezpieczeństwem prawnym dałby się rozstrzygnąć w ten sposób, że prawo pozytywne, gwarantowane przez ustanowienie i władzę zachowałoby prymat nawet mimo niecelowości i niesprawiedliwej treści, chyba że ustawa w stopniu tak nieznośnym przeczy sprawiedliwości, że ta ostatnia musi ostatecznie przeważyć nad prawem niesprawiedliwym). Trudno wprawdzie oczekiwać od premiera biegłości w niuansach filozoficzno-prawnych, ale skoro publicznie tak kategorycznie formułuje swoje tezy, to trzeba mu coś wyjaśnić. Otóż Radbruch nigdy nie użyłby formuły „prawo i sprawiedliwość”, ponieważ sprawiedliwość była dla niego immanentną częścią idei prawa, obok pewności i celowości. Tym samym dla niego prawo było podstawową i właściwie jedyną formą urzeczywistniania sprawiedliwości, ponieważ chodziło mu zwłaszcza o sprawiedliwość w znaczeniu równości wobec prawa, chociaż nie tylko.
Oczywiście, w ramach tak pojętej idei prawa może dochodzić, twierdził Radbruch, do antynomii, a najbardziej dramatyczna z nich to konflikt pewności prawa ze sprawiedliwością. Odbywa się on jednak wewnątrz prawa, a nie obok niego, czy poza nim. Dlatego też formuła „prawo i sprawiedliwość” jest wewnętrznie sprzeczna w razie konfliktu tych wartości. Przyznanie prymatu sprawiedliwości nad prawem powoduje, że znika prawo, a jak znika prawo – znika też i sprawiedliwość. Ale i odwrotnie – odwrócenie tej preferencji powoduje, że prędzej czy później wylądujemy w formalizmie abstrahującym nie tylko od sprawiedliwości prawa, lecz także od sprawiedliwości wydanych na jego podstawie konkretnych decyzji. Tak więc ostatecznie formuła „prawo i sprawiedliwość”, mimo być może szlachetnych intencji jej twórców, okazuje się ułudą, w której gubimy zarówno istotę idei prawa, jak i istotę będącej jego częścią idei sprawiedliwości. Doświadczenia ostatnich kilku lat dobitnie tego dowodzą.
To, o czym wyżej napisałem jest filozoficzno-prawnym elementarzem. Tak jednak bywa z elementarnymi problemami, że są z jednej strony najbardziej fundamentalne, z drugiej zaś bywają najbardziej skomplikowane. Tak jest i w tym przypadku – z problemem sprawiedliwości filozofia prawa zmaga się już od ponad dwóch tysięcy lat i trudno przypuszczać, by formuła „prawo i sprawiedliwość” miała być ostatecznym kamienieniem filozoficznym. Dzisiaj już wiemy, że nie chodzi o przeciwstawienie „prawa i sprawiedliwości”, ponieważ to filozoficzno-prawny absurd. Chodzi raczej o komplementarne urzeczywistnienie idei „sprawiedliwego prawa” na poziomie jego tworzenia (treść, forma i deliberacja) i idei „sprawiedliwości prawa” na poziomie jego stosowania (wykładnia, argumentacja i procedura). Często pada pytanie, dlaczegóż to demokracja i podział władzy mają być jakoby nierozerwalnie z ideą rządów prawa. No właśnie dlatego.
Podziel się: