W ostatnich tygodniach obserwujemy radykalne zaostrzenie retoryki pod adresem środowisk LGBT. Niedawna wypowiedź łódzkiego kuratora oświaty o „wirusie LGBT”, który jest „groźniejszy od koronawirusa” jest tylko kolejnym przykładem w tym kontekście. Wcześniej byliśmy świadkami deklarowania się przez niektóre samorządy strefami wolnymi od LGBT, czy też komentarzy biskupa Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie” albo posła Czarnka o tym, że osoby LGBT „nie są równe osobom normalnym”.
Tego rodzaju wypowiedzi są niedopuszczalne w demokratycznym społeczeństwie i można ubolewać nad tym, że nie zawsze spotykają się z adekwatną reakcją społeczną. Mimo to niektórzy twierdzą, że „to tylko słowa”, a same słowa nie mogą nikogo skrzywdzić. Osoby, które wypowiadają homofobiczne komentarze korzystają z przysługującej im wolności wypowiedzi – być może w sposób nierozsądny, ale jednak dopuszczalny.
Rzeczywiście trudno jest wykazać bezpośredni związek przyczynowy między, na przykład, poszczególnymi homofobicznymi wypowiedziami a konkretnymi aktami agresji względem osób LGBT. Ten brak bezpośredniej szkody nie jest jednak rozstrzygający w kwestii dopuszczalności tych komentarzy. Są przynajmniej dwa powody, które wyjaśniają, dlaczego homofobiczne wypowiedzi nie powinny być tolerowane.
Pierwszy z tych powodów głosi, że tego typu wypowiedzi są naganne ze względu na ich potencjalne skutki w przyszłości. Pojedyncza wypowiedź nie powoduje bezpośrednio krzywdy, ale przyczynia się do zaistnienia klimatu społecznego, który jest wysoce krzywdzący dla osób LGBT. Nagromadzenie takich słów w przestrzeni publicznej jest natomiast źródłem różnorodnych szkód dyskryminowanej grupy – szkód symbolicznych, psychicznych, a nawet przemocy fizycznej.
Mechanizm ten jest pod pewnymi względami podobny do sytuacji zanieczyszczenia środowiska. Zanieczyszczenia emitowane wyłącznie przez jedną osobę nie wywołuje jakiejkolwiek szkody. Istnieje jednak ryzyko, że gdy podobnie zachowuje się większa liczba osób, to takie skumulowane działania okażą się tragiczne dla środowiska naturalnego. Zanieczyszczenie jest więc efektem nieskoordynowanych działań wielu osób – aby mu zapobiec należy zatem zabronić komukolwiek emitowania zanieczyszczeń.
Drugi powód głosi natomiast, że wypowiedzi homofobiczne są naganne same w sobie, a więc bez względu na ich potencjalne skutki. Wypowiedziane w określonych okolicznościach słowa mogą zmieniać rzeczywistość – tworzyć nową sytuację w społeczeństwie. Tak jak padające w odpowiednim kontekście słowa urzędnika stanu cywilnego zmieniają relacje między osobami biorącymi ślub, tak samo niektóre komentarze homofobiczne zmieniają trwale relacje w społeczeństwie.
W tym sensie wypowiedzi, a zwłaszcza komentarze osób dysponujących autorytetem społecznym, mogą narzucać określony sposób postrzegania współobywateli, stygmatyzować te osoby, czy też legitymizować jakąś praktykę odnoszenia się do nich. Nie ma wątpliwości, że tego rodzaju komentarze tworzą hierarchie godzące w równościowy charakter społeczeństwa – wprowadzają bowiem podział na obywateli pierwszej i drugiej kategorii. Taki stan rzeczy jest natomiast czymś nagannym i nieakceptowalnym bez względu na dalsze konsekwencje, jakie mogą z nim się wiązać.
Twierdzenie, że homofobiczne wypowiedzi to „tylko słowa” wydaje się więc w tym kontekście manipulacją. Być może same słowa nie krzywdzą, ale za pomocą słów można uprawiać propagandę, stygmatyzować, wykluczać ze wspólnoty, dehumanizować i podejmować szereg innych działań, które z całą pewnością są krzywdzące.
Powyższy tekst stanowi autorską wersję artykułu, który ukazał się w elektronicznej wersji „Gazety Wyborczej” w dniu 1.9.2020 r.
Podziel się: