Szacunek dla prawa ma dwoje nieprzyjaciół: historię i brak zrozumienia, co właściwie ten termin oznacza?
O jakie (i czyje) „prawo” tu chodzi?
Czy szacunek to tylko posłuszeństwo – czy coś więcej?
Od czego zależy poszanowanie prawa?
I wreszcie – kogo dotyczy zarzut deficytu szacunku?

Historia i niewiedza

Nie jesteśmy krajem, gdzie szacunek dla prawa dominowałby w życiu społecznym.   Od lat istnieje u nas  przyzwolenie na  omijanie,  nieprzestrzeganie, wypaczanie, naigrywanie się z prawa. Dowodów dostarcza zarówno codzienna rzeczywistość, jak i  historia przez duże „H”- żeby wspomnieć tylko problemy pierwszej Rzeczpospolitej z atrofią państwa, dokumentowaną barwnymi opowiastkami z sarmackiej przeszłości[1]. Pierwsza Rzeczpospolita w ogóle spóźniła się na oświeceniowy benefis prawa. „Do złudzeń Sarmatów dołączał się w paradoksalny sposób hurraoptymizm polskiego oświecenia. Sądzili oni bowiem, iż reformy oświaty oraz państwa usuną wszelkie trudności. Wychowani w tym właśnie duchu polscy szermierze reform ustrojowych byli zdania, iż wystarczy je uchwalić w sejmie, a samo wprowadzenie w życie nie nastręczy już żadnych poważniejszych kłopotów”.[2] Brzmi znajomo… A przecież przemiana poddanego w obywatela i początki nowoczesnej armatury państwa –  miały swój początek właśnie wtedy i właśnie dzięki prawu – nie tylko uchwalanemu, ale szanowanemu od święta i na co dzień.  Gdy jednak w Europie   kiełkowało rule of law, w Polsce mieliśmy zabory i marzenie o niepodległości. Kiepski był to czas na naukę mechanizmów tworzenia i funkcjonowania prawa, poznawanych poprzez obce, zaborcze  ustawy. Trudno o zaszczepienie szacunku dla   prawa, gdy  widzi się w nim instrument woli okupanta. Historię wozu Drzymały pamięta się jako przykład oporu przeciw germanizacji, a nie jako triumf wiary w  tarczę zbudowaną z  szacunku  do  prawa.

Po króciuteńkim okresie terminowania w dwudziestoleciu międzywojennym – nastąpiła kolejna  okupacja, gdy prawo zamieniło się w bezprzykładne bezprawie, a cnotą stało się  nieposłuszeństwo i cwaniactwo w omijaniu nakazów nieprawowitej władzy.  Potem nastąpił  okres PRL, który trudno uznać za szkołę praworządności i co nawet przypomniano w preambule do Konstytucji z 1997 r.[3]   I tak historia umacniała naszą nieufność tresując raczej w braku, niż  w szacunku do prawa. Także w   Polsce transformacyjnej, po 1988 r., nie udało się go  zaszczepić w bardziej trwały sposób. Demokratyczne państwo prawa, w Europie umiędzynarodowione  jako fundament UE i gwarantujące wspólność poprzez szacunek wspólnych fundamentów, w Polsce   okazało się mało zrozumianym implantem. Wprowadzanie nowych przepisów i procedur nie oznaczało automatycznej internalizacji wiedzy o funkcjonowaniu systemu[4]. Introdukcja  rule od law, nie stała się czytelnym projektem społecznym.  i to nie tylko dla szerokich mas, ale i dla prawniczych elit, które powinny ten projekt tłumaczyć, propagować i upowszechniać. Trudno  tu zrzucać winę na fatalizm sarmackiej przeszłości, ale wraca ona w braku świadomości, że nie wystarczy pozmieniać ileś tam ustaw, ale że konieczna jest jeszcze żmudna  praca nad kulturą prawną, kształtowaną na przykładach, rzeźbioną w umysłach i sercach elit politycznych i zwykłych ludzi.

Główni wrogowie szacunku dla prawa są dwaj: historia i brak powszechnej świadomości, aplikowanej w praktyce społecznej, co właściwie oznacza „szacunek dla prawa”?  O jakie (i czyje) „prawo” tu chodzi? Czy szacunek to tylko posłuszeństwo – czy coś więcej?  Od czego zależy poszanowanie prawa? I wreszcie –  kogo dotyczy zarzut  deficytu szacunku? Historia to przeszłość,  której się nie zmieni. Ale deficyty świadomości, że szacunek dla prawa jest spoiwem społecznym i jakie czynniki ten szacunek niweczą, skłania do powrotu do   elementarza, wymagającego  cierpliwego powtarzania.

Dwoistość perspektywy

Jazda na gapę, złe parkowanie, oszukiwanie przy podatkach, ekscesy policji przy rozpraszaniu tłumu, manipulacje wyborcze, wykiwanie konsumenta przez kontrahenta-profesjonalistę, naruszenia praw pracowniczych, ale także kradzieże, pobicia czy zabójstwa –   wspólne tym sytuacjom jest to, że dochodzi w nich do złamania obowiązującego w prawie zakazu lub nakazu. Wszystko to zatem przykłady (można mnożyć w nieskończoność) braku szacunku dla ustanowionego przez państwo prawa.  W tych przykładach jednak dochodzi także do nieszanowania prawa w innym jeszcze sensie: przechodzień z różą, który oberwał pałą od policjanta w czasie manifestacji, ten kogo okradziono, komu nie oddano na czas długu czy nie wypłacono należnej renty – spotkają się z brakiem szacunku do prawa, jakie przysługuje właśnie im. Nie dostają bowiem czegoś, co się im należy: nietykalności osobistej, ochrony własności, realizacji umowy, gwarancji traktowania jako obywatel, pracownik czy wierzyciel.  W polskim języku termin „prawo” ma dwoisty sens. Inaczej niż w angielskim, gdzie co innego znaczy „law”, czy „right”, my dzielimy lingwistyczno-terminologiczne problemy z Francuzami i Niemcami, gdzie „droit” czy „Recht” oznacza zarówno prawo obowiązujące, przepisy, teksty, jak  i czyjeś prawo do czegoś, prawo podmiotowe. Gdy więc mówimy o „szacunku dla prawa” – prowadzeni  intuicyjnie przez  właściwości naszego języka –  odnosimy się do  obu tych znaczeń.

Ta dwoistość perspektywy ma znaczenie dla tego, kogo obwiniamy o brak szacunku dla prawa. Jeżeli myślimy o szanowaniu prawa, które przysługuje komuś, brak szacunku nie jest tylko kwestią nieposłuszeństwa obywateli względem państwa.  Także bowiem obywatel ma względem państwa ma prawa, które powinny być szanowane. Problematyka szacunku dla prawa obejmuje wtedy kwestie uniwersalne, ponadnarodowe, wiążące się z systemem zabezpieczenia  praw człowieka i  odpowiedzialnością władzy – której nie wszystko wolno ująć w rodzimych ustawach i kodeksach.

Przestrzegane i  szanowane to nie to samo

 Szacunek, respekt – odniesione do prawa,  kojarzą się przede wszystkim z jego przestrzeganiem. Szacunek to jednak więcej niż czyste posłuszeństwo. To ostatnie  można wymusić siłą i strachem, także wobec tych, którzy prawa nie akceptują i nie uznają za godne szacunku i zaufania.   W państwie policyjnym  prawo, będzie zapewne przestrzegane, ale jest szanowane?  Okrutna dyktatura nie zaprząta sobie głowy wątpliwością, czy jej prawo jest godne szacunku w oczach poddanych. Oderint dum metuant – niech nienawidzą, byleby się bali. Inaczej w demokracji. Tu wymaga się prawa  zasługującego na szacunek adresatów.  Dlatego sam  ustawodawca poddaje się  samoograniczeniom; między innymi temu służą konstytucje i legislacyjne procedury parlamentarne, tworzące sieć wymagań ograniczających samowolę ustawodawcy i tworzących zobowiązanie władzy do szanowania tak zagwarantowanych  praw jednostek. To samoograniczenie   w relacjach z obywatelami ma służyć wzbudzeniu zaufania i akceptacji do ustawodawcy. To ułatwia rządzenie i redukuje jego koszty. Nawet jednak w  najlepszych demokracjach władza nie jest wolna od pokus drogi na skróty. I dlatego  z kolei obywatele muszą mieć zaufanie, że w wypadku ekscesu władzy będzie istniał tryb, środki i instytucje, które ich ochronią przed  władzą nie szanującą ich praw[5]. W demokracji nie sama siła państwa, lecz – także – zaufanie do treści, aksjologii i celu decydują o posłuszeństwie prawu i jego respektowaniu. Szanujemy wszak coś (lub kogoś) za coś, uznajemy jego autorytet  z jakiegoś powodu, z uwagi na cechy lub właściwości jakie  ten ktoś lub  coś mają. Nie inaczej i w wypadku prawa.

Aby zatem było szanowane przez swych adresatów  – nie wystarczy fakt, że prawo jest uchwalone; musi ono jeszcze odpowiadać pewnym wymaganiom. Współcześnie nie wystarcza więc powołanie się na sam fakt uchwalenia ustawy przez parlament i obwarowania jej stosowania „sankcją przymusu państwowego”. Taka „austinowska”  (niektórzy powiedzieliby pewno „marksistowska”) wizja prawa jest głęboko anachroniczna. We współczesnych  demokracjach prawo nie czerpie swej legitymizacji tylko z samego faktu obowiązywania, ani  tylko z tego, że stoi za nim siła państwa. Obecnie od prawa wymaga się więcej: na szacunek prawo musi zasługiwać –  poprzez  swą treść  i społeczną akceptację.  Chodzi tu nie o indywidualną akceptację każdego, ale o „stabilną, powszechną praktykę  dużych grup społecznych, szczególności sędziów”[6]

Multicentryczny świat współczesnego prawa

Historia i złe doświadczenia przeszłości spowodowały, że obecnie system prawa nie jest tworem tylko ustawodawcy wewnętrznego. Treść prawa chroniącego jednostkę, w podstawowym zakresie, została wyjęta przed nawias krajowy. W konsekwencji ustawodawca krajowy musi się liczyć z tym, że nie ma nieograniczonych możliwości kształtowania prawa, wedle woli parlamentarnej większości. Będąc członkiem Rady Europy jesteśmy także zobowiązani przestrzegać Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Od 1993 r. akt ten uznaliśmy za składnik naszego własnego systemu. Konwencja określa tu nieprzekraczalny próg, wskazując kilkanaście wolności i praw jednostki, jako europejskie minimum minimorum statusu pojedynczego człowieka – nie zawsze nawet obywatela państwa, które poddaje go władzy swego prawa. Ten próg wyznacza zarazem margines swobody władzy krajowej. Dlatego i ustawodawca – stanowiąc prawo, i pozostałe dwie władze (egzekutywa i sądownictwo) zobowiązane są szanować to, co wynika z Konwencji Praw Człowieka i są związane orzeczeniami Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ten bowiem sąd, który uruchamia skarga wniesiona przez jednostkę, dotkniętą działaniem władz jej własnego państwa, ma ostatnie słowo przy ocenie, czy dany kraj szanuje prawa człowieka i czy w konkretnym sporze na ich tle, racje ma jednostka, czy władza.

Od 2003 r. jesteśmy też  w Unii Europejskiej, a nasz system prawa obejmuje sobą nie tylko to, co uchwala polski Sejm, ale i prawo   europejskie. To  nie jest prawo cudze czy obce. Jest to także prawo polskie, tyle, że tworzone w innym trybie i przez inne organy, niż krajowy ustawodawca.  Specjalne procedury (obyśmy tylko nich umieli i dali radę w pełni korzystać, z tym różnie bywa!) gwarantują Polakom udział w funkcjonowaniu organów wspólnotowych i w tworzeniu europejskiego prawa.

 Polskie prawo jest więc obecnie multicentryczne, gdy idzie o jego genezę.  Multicentryzm oznacza utratę monopolu ustawodawcy krajowego na tworzenie prawa. „Europejskie standardy praw człowieka”, „prawa podstawowe zagwarantowane w Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności”, „wspólna tradycja konstytucyjna państw członkowskich” – te zasady (i związane z nimi możliwości kontroli prawa wewnętrznego zarówno przez sądy krajowe i międzynarodowe) tworzą granicę dla politycznej woli parlamentów krajowych.  To umiędzynarodawia podstawowe wymagania treściowe prawa wewnętrznego, ale i powoduje chwiejną równowagę osiągniętego konsensu. Sam system staje się  bardziej skomplikowany i pojemny i przez to rozdzierany kolidującymi interesami. A sam szacunek dla prawa – rozumiany jako społeczna  akceptacja prawa przez jego zróżnicowanych adresatów – jest trudniejszy do osiągnięcia.

Problem z wielkością mianownika

Demokracja liberalna, mocno eksponując wolność jednostek, wymaga ochrony mniejszości przed tyranią większości. A ponieważ społeczeństwo jest konglomeratem różnych mniejszości, prawu przypada rola  karkołomna: określenia największego z możliwych wspólnego mianownika, zdolnego pomieścić wspólne interesy i pogodzić interesy sprzeczne w społeczeństwie pluralistycznym  – na akceptowalnym społecznie poziomie.

Społeczeństwa – bynajmniej nie są zawsze nastawione życzliwie i tolerancyjnie  wobec mniejszości, zwłaszcza  z różnych przyczyn nielubianych.  Problem  ujawnił się wyraźniej  w fali populistycznych nastrojów w ostatnich latach, dotykającej w różny sposób wiele państw, zwłaszcza w Europie. Zarówno jednak piśmiennictwo, jak i praktyka  mierzyły się z tą  kwestią już wcześniej, zwłaszcza  w społeczeństwach o wiele bardziej zróżnicowanych etnicznie i kulturowo, a także  znacznie dłużej oswajanych z wymogami demokracji pluralistycznej. Dylemat wspólnego mianownika dobrze przedstawił filozof i prawnik Ronald Dworkin[7],  odwołując się do wiceprezydenta USA, Spiro T. Agnew: „W przemówieniu wyjaśniającym politykę rządu wobec <dziwaków> i nieprzystosowanych społecznie stwierdził on, że troska liberałów o prawa jednostki to przeciwny wiatr wiejący w dziób nawy państwowej. Marna to metafora, ale dobrze wyraża pewną filozofię. Wiceprezydent dostrzegł to, czego nie dostrzega większość liberałów, mianowicie, że większość nie może posuwać się w obranym kierunku tak szybko, jak by mogła czy chciała się posuwać, gdyby nie uznawała praw jednostki do robienia tego, co – według niej – jest rzeczą niesłuszną.”  Dworkin odrzuca  zresztą uwodzicielsko pragmatyczną receptę zapewniającą twórcom prawa (większość parlamentarna) łatwy sukces, gdyby zdecydowali się na gremialne odrzucenie  „dziwaków”  spowalniających  rejs ku celom wyznaczonym przez aktualną polityczną  większość.  „Amerykańskie społeczeństwo będzie podzielone w kwestiach polityki społecznej i zagranicznej, a jeśli nadejdzie kryzys gospodarczy te podziały się jeszcze pogłębią. Jeśli chcemy, żeby nasze prawa i instytucje prawne stanowiły  wspólną podstawę dyskusji nad takimi kwestiami, to te podstawowe reguły nie mogą być prawami zdobywców narzucanymi słabym przez klasę dominującą, jak w marksistowskiej wizji kapitalizmu. Zasadniczy zrąb prawa – ta jego cześć, która definiuje i realizuje politykę społeczną, gospodarczą i zagraniczną – nie może być neutralny. Musi wyrażać, w największej części, poglądy większości na to, co jest wspólnym dobrem. Instytucja praw jest zatem zasadnicza, ponieważ wyraża przyrzeczenie dane mniejszościom, że ich godność i równość będzie szanowana. Jeśli prawo ma funkcjonować, to tam, gdzie podziały między grupami społecznymi są najdrastyczniejsze, ten gest większości wobec mniejszości musi być najszczerszy”.

Problem z „wielkością wspólnego mianownika”  leży także w tle  obecnego kryzysu konstytucyjnego w Polsce.  Konstytucja z 1997 r. (preambuła) wyraża aprobatę dla społeczeństwa otwartego: akceptującego różnorodność.   Konstytucja adresuje swoje normy używając  terminów „jednostka”, „każdy”, „nikt”; niekiedy także zwraca się do „obywateli”. To ujęcie charakterystyczne dla wizji społeczeństwa otwartego, które nie różnicującego statusu człowieka. Na antypodach leży  wizja społeczeństwa zamkniętego, nieinkluzywnego – zarówno dosłownie, jak i kulturowo (niechęć do integracji przybyszów i obcych, uznawanie uniwersalnych wartości humanistycznych za możliwe zagrożenie dla wyeksponowanej własnej tradycji historycznej jako spoiwa ideowego). Prawo społeczeństwa nieinkluzywnego charakteryzuje rezygnacja ze stosowania większego „wspólnego mianownika” dla prawa i polityk państwowych, umożliwiającego kształtowanie prawa i standardu w sposób pluralistyczny dla pluralistycznie zróżnicowanego społeczeństwa, gdzie jednostka i mniejszość powinna po prostu podporządkować się większości.  Kryzys konstytucyjny, narastający od 2015 r., ma u swej podstawy  rozdźwięk między aksjologią konstytucyjną  (społeczeństwo inkluzywne) i bieżącą praktyką zakotwiczoną w aksjologii  realizowanej poprzez ustawy zwykłe. Aby zwrot od społeczeństwa otwartego ku społeczeństwu zamkniętemu, nieinkluzywnemu zmian usprawiedliwić w warunkach niezmienionej Konstytucji, wykorzystano koncepcję woli „suwerena”[8] (narodu). Kierunek ten zainicjowała owacyjnie przyjęta wypowiedź posła K. Morawieckiego na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu  VIII kadencji w listopadzie 2015 r.: „Prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość…. – nad prawem jest dobro Narodu! Jeśli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać to za coś, czego nie możemy naruszyć i zmienić. To mówię – prawo ma służyć nam! Prawo, które nie służy narodowi to jest bezprawie. Pozornie odpowiada to art. 4 Konstytucji. Tyle, że zarazem „suwerena” redukuje się tu do aktualnego ucieleśnienia woli wyborców, w postaci bieżącej większości parlamentarnej, nawet jeśli w rzeczywistości, z uwagi na frekwencję wyborczą i sposób przeliczania głosów na mandaty – stanowi ona mniejszościowy ułamek  „narodu”.

Tym samym powołaniem się na   „wolę suwerena” unieważnia się legitymizację prawa opartą o inne zasady konstytucyjne. Do nich należą  np. konstytucyjna zasada subsydiarności, (nakazująca oszczędnie korzystać z  władzy regulacyjnej i centralizacji decyzji);  zasada podziału władz  – rozdzielonych i równoważących się,  checks and balance rozumiana jako programowy brak dominacji którejkolwiek z władz nad innymi; zasada  niezależności pewnych ciał i organów od egzekutywy. W obecnym dyskursie politycznym „suwerena” utożsamia się z się aktualną większością parlamentarną, a nie z narodem, jak to nakazuje art. 4 Konstytucji, ani nie z mieszkańcami np. gminy (co nakazywałoby uwzględniać zasada subsydiarności).  W konsekwencji wyeksponowano wolę suwerena zmaterializowanego w zwycięstwie wyborczym do parlamentu. Nic nie słychać przy tym, aby suwerenowi tak rozumianemu nakładano w praktyce  obowiązek szanowania mniejszości (w sumie, wraz z niegłosującymi,  liczebnością przewyższających większość parlamentarną przed jego własną arbitralnością.

Prawo  stanowione w takich warunkach musi rezygnować ze społecznej akceptacji. To zaś powoduje, że zapewnienie jego poszanowania wymaga większych nakładów i siły ze strony państwa. I dalej: zlekceważenie  potrzeby dużego wspólnego mianownika  prawa  powoduje, że  szacunek dla praw mniejszości jest znacznie słabiej gwarantowany: zarówno  na etapie tworzenia prawa, jak i jego stosowania (nierówny standard traktowania,  karania,  wybiórczość ochrony).

O szacunku nie decyduje to, co na papierze, lecz standard ochrony

 Nawet jednak  najbardziej godne szacunku  (z uwagi na treść, aksjologię czy  cel) prawo, nie będzie „prawem szanowanym”, o ile istnieć będzie tylko na papierze.  W krajach o lepiej zakorzenionej kulturze prawnej, przy ocenie, czy prawo jest szanowane,  liczy się nie samo brzmienie uchwalonych tekstów, wydanych wyroków, podpisanych konwencji, paktów, umów międzynarodowych i grubość Dzienników Ustaw,  ale przede wszystkim to, jaki jest standard, poziom  i efektywność mechanizmów ochrony jakiej prawo udziela.  Państwo „rozlicza się”  oceniając zatem  nie sam fakt podpisania konwencji, uchwalenia ustawy, czy wydania wyroku, ale to, czy działają w praktyce, czy ich wykonanie zapewnia efektywną ochronę.

My natomiast uporczywie i naiwnie staramy się przekonać świat i siebie, że wystarczy sam porządek „w papierach”. No i  przegrywamy w Strasburgu, gdzie naszemu krajowi wytyka się naruszenia Konwencji o Ochronie Podstawowych Wolności i Praw Człowieka[9], bo nie znajduje tu zrozumienia argument, że skoro przewiduje się co do zasady jakieś uprawnienie czy wolność, to wystarczy, że uchwali się przepisy, wyda wyrok czy podpisze konwencję.  System ochrony praw człowieka  wymaga więcej: państwo odpowiada za to, że w efektywny sposób da się z skorzystać z uchwalonego prawa. Nie ma np. efektywnej ochrony jeśli nie zapewniono proceduralnej „ścieżki dojścia” do tego co ustawa obiecuje lub na co zezwala[10], gdy sztucznie piętrzy się formalności (np. aby skorzystać z prawa do strajku czy do demonstracji[11]), gdy stawia zaporę kosztów   sądowych niwecząc w ten sposób realność sądowej ochrony[12]. Podobnie sama teoretyczna możliwość wystąpienia na drogę sądową nie jest jeszcze  zagwarantowaniem ochrony realnej. Zarzut jej braku będzie uzasadniony także  gdy nie zapewniono potrzebującym dostępu do pomocy prawnej (np.  gdy istnieje przymus  sporządzania pewnych   wniosków tylko przez fachowego prawnika) albo gdy niewydolność aparatu egzekucji spowoduje, że wyrok przyniesie czysto formalną satysfakcję wygrywającej stronie.

 W tych wszystkich  wypadkach stawia się zarzut państwu, że nie zapewniło szanowania ustanowionego przez siebie prawa, za szkodą dla podmiotowych praw jednostek, chronionych Konwencją o Ochronie Podstawowych Wolności i Praw Człowieka. Bo w języku Konwencji „szacunek dla prawa” oznacza poszanowanie efektywnego standardu ochrony, a nie tylko istnienie „zapisów na papierze”. Odmienna, fatalna trwałość historycznej tradycji  wyjaśnia, dlaczego łatwo popełniamy błąd, nie dopatrując się  braku szacunku dla podmiotowego prawa jednostki tam, inni  identyczną ingerencję/zaniechanie władzy uznają za przejaw braku szacunku dla prawa.  Wyjaśnienie nie jest jednak tożsame z wyjaśnieniem i rozgrzeszeniem.

…A patrząc – widzą wszystko oddzielnie

Tuwimowski wiersz o strasznych mieszczanach widzących wszystko oddzielnie, nie dostrzegających związków i  całości jaką tworzą części składowe ilustruje  kolejny  problem,  z którym się zmagamy na tle  zbyt wąskiego, formalistycznego ujmowania u nas szacunku dla prawa. Widać  to na tle ciągnącego się od kilku miesięcy  sporu z Komisją Europejską, czy w Polsce pojawia się ryzyko poważnego naruszenia praworządności. Wątpliwości Komisji w tej sprawie spowodowały , jak wiadomo,   uruchomienie wobec  Polski procedury z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Kwestionując zasadność tej decyzji, politycy w Polsce uskarżają się, że  „nie rozumie” nas Komisja Wenecka, nie rozumie Komisja Europejska. Dziwią się pytaniu prejudycjalnemu irlandzkiej sędzi[13] skierowanemu do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, czy ekstradycja do Polski, na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania zapewni  wydawanemu uczciwy proces.  Nie wchodząc ocenę czy konkretne pytanie prejudycjalne jest dopuszczalne i zasadne, wypada zwrócić uwagę na zasadniczą różnicę w spojrzeniu na prawo  irlandzkiej prawniczki i obrońców polskich reform wymiaru sprawiedliwości. Irlandzka sędzia:   „praworządność w Polsce została systemowo podważona (systematically damaged) w następstwie kumulatywnego wpływu zmian legislacyjnych, jakie miały miejsce w ostatnich dwóch latach”, i owe skumulowane zmiany dokładnie wymienia we wniosku do ETS. Natomiast polska Biała Księga przygotowana przez polski rząd w odpowiedzi na zarzuty i podejrzenia tłumaczy, że właściwie każdy przepis, brany oddzielnie, można byłoby odnaleźć w nobliwych systemach prawnych, równie nobliwych państw[14].   Trwa  więc dialog głuchych. My – o uchwalonym tekście; oni – jak to działa w praktyce. My o zamiarze ustawodawcy i celach regulacji; oni pytają o standard, o éffet utile, o praktyczną efektywność,  o to, czy prawo zapewnia realizację tego, co obiecywano uchwalając ustawy w parlamencie.  My – o śrubkach, paskach klinowych i kołach, że przecież takie same jak w innych samochodach; ich – interesuje, czemu pojazd nie rusza, a jak ruszy, to czemu nie osiąga wymaganej sprawności. My porównujemy  kawałkując system na przepisy i ich fragmenty; oni – porównują działanie systemowo analizowanych mechanizmów. Rzeczywiście, nie rozumiemy się wzajemnie.  Przy wizji prawa okrojonego do pojedynczego przepisu, do papierowego tekstu ustawy, nie liczącej się z praktyką, czy wręcz tę praktykę zakłamującej[15] – łatwiej osiągnąć zadowolenie ze stanu szacunku dla prawa. Tyle, że to jakoś nie cieszy tych, którym ustawy    uchwalane w parlamencie mają zapewnić realne respektowanie ich prywatności, prawa do sądu, prawa do informacji, zgromadzeń i innych wolności i praw podmiotowych.

Prawo szanowane nie może być redukowane do papierowego bytu i pojedynczej litery, fragmentu czy nawet ustawy. To funkcjonujący system, mechanizm Po uchwaleniu ustawy  konieczne jest  – poinformowanie, implementowanie, nauczenie i przyzwyczajenie adresatów, wprowadzenie kontroli, uruchomienie aparatu, procedur  i organów, wyuczenie funkcjonariuszy,  które władne będą wymusić albo umożliwić stosowne zachowania. Sądy, policja, prokuratura, notariusze, komornicy – to zaledwie część infrastruktury zapewniającej szanowanie prawa.  Musi ona istnieć, być odpowiednio rozmieszczona, wyszkolona, sprawna, dostępna, rzetelnie działająca, nie nazbyt kosztowna. Zorganizowania tego wszystkiego jest  warunkiem uzyskania szacunku dla prawa. I jest to powinność przede wszystkim nowoczesnego, odpowiedzialnego państwa.

Biorąc prawa poważnie

 Zapożyczając terminologię  cytowanego już Dworkina – konieczne jest w działaniu  samej władzy traktowanie  prawa na poważnie.  Brak powagi to okazanie mu braku szacunku.

Jest nim niezrozumiały pośpiech ustawodawczy, skracający terminy wszelkich etapów legislacyjnych, pozór konsultacji, fikcja trybów ustawodawczych, działanie metodą wrzutek legislacyjnych, utrudniających orientację opozycji  w rzeczywistym znaczeniu projektu[16]; fasadyzacja procesu legislacyjnego, prowadzonego metodą „na wymęczenie przeciwnika” (nocne obrady do skutku, w nieprzyjaznej atmosferze, nie dawanie oponentom możliwości wypowiedzi). To wszystko prowadzi do utraty samokontroli proponentów nad treścią prawa i degenerację procesu legislacyjnego. Jest nim instrumentalna hipokryzja ustaw rzekomo naprawczych, w istocie służących wymianie kadr (skracanie kadencji w toku, zmiana warunków w czasie gry). Jest nim strategia interpretacyjna, ukryta za  bałamutnym argumentem, iż  konstytucyjność ustawodawstwa potwierdza brak wyroku Trybunału Konstytucyjnego dla danego wypadku, i to w sytuacji, gdy nikt owego wypadku w ogóle nie zamierzał nawet kontrolować.  W tej ostatniej kwestii należy podzielić zdanie J. Zajadły[17], że mamy tu do czynienia z fenomenem „skrajnej instrumentalizacji procesu wykładni dla potrzeb bieżącej polityki, ergo – przykładem uznania prymatu polityki nad prawem i to na poziomie ustawy zasadniczej”. Umacnianiu szacunku do prawa nie służy wprzęgnięcie Trybunału Konstytucyjnego  w system legitymizacji decyzji legislacyjnych, gdy  pierwsza lub druga władza same zaskarżają ustawę, aby uzyskać wspomagający szwankującą legitymizację prawa (np. zmiana prawa o zgromadzeniach, wprowadzająca zgromadzenia cykliczne). Trybunał zaczyna też pełnić funkcję koncesjonowanego korektora  ustaw, których zmiana dokonana (ale nie przez parlament) jest  władzy politycznej na rękę (losy noweli ustawy o IPN, zaskarżenie istniejącego tzw. kompromisu aborcyjnego).

Brakiem szacunku wobec prawa traktowanego poważnie jest utrudnienie obiegu informacji publicznej, ograniczenie transparencji, utrudnianie działań niezależnym NGO’s i prasie, wprzęgnięcie mediów publicznych (poprzez zmiany kadrowe) w mechanizm propagandowy  establishmentu. Wreszcie brakiem szacunku jest pobudzanie zachowań służących bezkrytycznej afirmacji polityki legislacyjnej i zniechęcaniu do krytyki prawa i jego stosowania (zarządzanie strachem i „efekty mrożące”).  Służą do tego np. wybiórczo i ekscesywnie egzekwowane przepisy prawa o wykroczeniach (przejawy demonstracji poglądów antyrządowych, traktowane jako wykroczenia, wybryki i chuligaństwo).

Kilka przykładów z ostatnich tygodni

Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej bezskutecznie upomina głównych rywali w wyborach na prezydenta Warszawy: kampanię wyborczą można prowadzić od momentu gdy zostanie to oficjalnie ogłoszone. Obaj kandydaci  łamią wyraźny zakaz. Przewodniczący PKW nie ma sankcji, a perswazja nie działa. Zaplecze polityczne kandydatów bagatelizuje sprawę.

W Sejmie odkręca się w trybie pilnym coś, co zaledwie kilka miesięcy temu wprowadzano równie pospiesznie i z równie nachalną reklamą jako niecierpiącą zwłoki, oczywistą konieczność. To trzecia nowelizacji obowiązującej zaledwie od kwietnia b.r. ustawy o SN. Wprowadziła ona skargę nadzwyczajną, dającą  możliwość podważania wszelkich wyroków sądowych, zapadłych w ciągu ostatnich 20 lat.  Miał to być ogromny triumf praworządności, sprawiedliwości i demokracji. Nie zdążono jeszcze zorganizować Izby w SN (miała być nowa, z nowymi sędziami i ławnikami), nie zdążono  zebrać trzydziestu paru kandydatów na ławników (zgłosiła się połowa), gdy już zmienia się  przesłanki owej nowinki legislacyjnej. Tak naprawdę idzie o przekonanie zaniepokojonej Komisji Europejskiej, że  praworządność w Polsce ulega ustawicznemu doskonaleniu.  Dopisuje się więc werbalną  deklarację, iż korzystanie że skargi  „wymaga poszanowania zasad demokratycznego państwa prawa urzeczywistniającego sprawiedliwość społeczną”. Ta kalka z art. 2 Konstytucji, gdzie taki przepis ma sens, tu pełni kontrproduktywną rolę. Bynajmniej bowiem niczego nie „doprecyzowuje”, lecz odwrotnie, powodując  uznaniowość decyzji w kwestii o przyjęcia skargi, rozluźnia przesłanki.   Deficytu szacunku prawa nie usuwa się deklaracjami, a braku cukru w herbacie nie kompensuje energiczne mieszanie łyżeczką.

Już wiadomo, że mimo uchwalenia w ordynacji wyborczej obowiązku instalacji kamer w lokalach wyborczych, najbliższe wybory samorządowe pominą ten wymóg. Nowelizacji ordynacji jednak nie przewiduje się, zatem wybory odbędą się z milczącym lekceważeniem prawa.

W rozmowie z wiceministrem sprawiedliwości dziennikarka pyta o kierowanie przez policję i prokuraturę wniosków o ukaranie z tak wykoncypowanym zarzutem, aby dotykał uczestników demonstracji niemiłych rządowi. Chodzi o wykorzystanie przepisów o wykroczeniach w celu legal harassement, co ma prowadzić do obrzydzenia uczestnictwa w zgromadzeniach i protestach.  Wiceminister udaje, że  nie pojmuje dlaczego takie instrumentalnie traktowane prawa jest samo w sobie szykaną  i powiada uroczyście: przecież  niezawisły sąd jest od tego, aby ocenił sytuację i wymierzył sprawiedliwość, pokładamy wiarę w sądach[18].  Tłumacząc prościej: policja i prokuratura mogą robić byle co, dopuszczać się  ekscesów i molestacji, wszystko jest w porządku, bo na końcu jest niezawisły sąd i w razie czego uniewinni. Ogromnie wygodne to  dla urzędników, policjantów, prokuratorów i polityków. Ale mało szanujące prawo i konstytucję afirmujące nieodpowiedzialność w korzystaniu z prawa.

We wrześniu 2015 r. Sejm, nie bacząc na ostrzeżenia ekspertów, sygnalizujących, że projekt zagraża prawom osób trzecich, uchwalił ustawę o uprawnieniach do mienia Funduszu Wczasów Prawniczych”. Ustawa w założeniu miała uporządkować zabagnione sprawy mienia dawnego FWP. Tyle, że zawarto w niej przepis, iż „mienie należące do FWP w dacie 31.8.1998 r. staje się własnością” związkowej spółki, nota bene tej, która w międzyczasie owym mieniem zarządzała. Nikt się nie spostrzegł, że taka formuła, to wywłaszczenie z mocy prawa tych wszystkich, którzy w okresie 1997 – 2015, kupowali domy od ówczesnego zarządcy (obecnie uwłaszczonego z mocą wsteczną). Ponieważ uwłaszczenie następuje z mocy prawa, nawet wpisy do księgi wieczystej nic nieszczęsnym nabywcom nie pomogą. Rozbrajające jest zdziwienie posłów – „myśmy to przegłosowali?”. Nie wiedzieli co czynią, a  pycha nie pozwoliła im   słuchać ekspertów.

Ustawa wchodzi w życie, ale nie sądzę, by była stosowana w jakimkolwiek przypadku przed orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, a już zwłaszcza w stosunku do cudzoziemców. Zdrowy rozsądek to nakazuje.”[19]  – tak  o ustawie o IPN, uchwalonej kilka dni wcześniej wiceminister kultury. Wtóruje mu  Marszałek Senatu: „ustawa, która zacznie obowiązywać 1 marca, przez pewien czas „nie będzie działać „. Jednocześnie jednak uznal nowelizację za niewskazaną i przestrzegał przed nią[20].

Zmiana w prawie łowieckim. Ministerstwo zaleca zainteresowanym członkom związku łowieckiego, aby „dogadywali się z rolnikami …. nie  na podstawie nowych, teoretycznie specjalnie uchwalonych między innymi w tym celu regulacji prawa łowieckiego. Powód jest prozaiczny: choć ustawa weszła w życie, to resorty środowiska i rolnictwa różnie ja oceniają”.  Prawo farmaceutyczne: „ …w kilka tygodni po uchwaleniu regulacji [ustawą!] Ministerstwo Zdrowia wydało interpretację, która sprowadza się do tego, by nowych przepisów w ogóle nie stosować[21].  Podobnie bulwersujące „grzechy i grzeszki polskiej legislacji” – można obserwować w cyklicznych raportach Monitoringu Legislacji Pracodawców RP[22] Mnożą się przykłady zmian nie doprowadzonych do końca, zaniechanych lub zmian „odkręcanych” po kilku dniach lub tygodniach,  po osiągnięciu rzeczywistego celu –  kadrowego opanowania instytucji.

Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. Nie może zatem dziwić zatem wysyp pomysłów wśród przedsiębiorców  jak sklepy przekształcić w punkty pocztowe albo galerie malarstwa – wszystko by ominąć zakaz niedzielnego handlu, albo niezawodne patenty domorosłych finansistów na piramidy finansowe czy obejście VAT. Póki państwo samo nie zacznie prawa traktować poważniej, póki nie  zadba o krzewienie warunków dla kultury nowoczesnego  państwa prawa, nie może liczyć  że prawo będą szanowali obywatele, wierząc w jego siłę jego autorytetu, a nie tylko autorytet siły. Ale Sarmatom to chyba już historycznie jakoś nienadzwyczajnie to wychodzi.

Esej ukazał się w „Pismo. Magazyn opinii” nr 7/2018

 

[1] W. Łozinski, Prawem i Lewem, Warszawa 2005.

[2] H. Samsonowicz, J. Tazbir, Tysiącletnie dzieje, Wrocław 2000, s. 194-195.

[3] „..pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane…”

[4] S.Hanley, J.Dawson, Poland Was Never as Democratic as It Looked. The EU’s membership conditions only dressed up illiberal societies in democrats’ clothing. Now we’re seeing the fallout, “Foreign Policy”, 3.1.2017 r

[5] Zwięźle i trafnie związki między demokracją, zaufaniem i prawem charakteryzuje Piotr Sztompka (Zaufanie. Fundament Społeczeństwa), Kraków 2007, s. 343 – 356)

[6] M. Matczak, Wojna sprawiedliwa, Tygodnik Powszechny 3.6.2018 r., piszący o filozoficznej koncepcji prawa w postaci pozytywizmu wyrafinowanego.

[7] R. Dworkin, Biorąc prawa poważnie,  PWN Warszawa 1998, s. 368.

[8]   Por. także  wywiad wicepremiera M. Morawieckiego  dla Deutsche Welle, 16.2.2017 r., http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1694538,1,mateusz-morawiecki-dla-deutsche-welle-kto-sie-nabierze-na-to-co-powiedzial.read

[9] Informacja o polskich sprawach w Strasburgu:  https://bip.ms.gov.pl/pl/prawa-czlowieka/europejski-trybunal-praw-czlowieka/orzecznictwo-europejskiego-trybunalu-praw-czlowieka/

[10] Alicja Tysiąc przeciw Polsce, 20.3.2007 r. W sprawie nie chodziło bynajmniej o legalizację aborcji, jak to usiłowano u nas przedstawiać. Polska przegrała, ponieważ dopuszczając własnym prawem w pewnych wypadkach taką możliwość – nie zadbała zarazem o efektywność realizacyjną  ustanowionego prawa.

[11] Wyrok T.Bączkowski i inni przeciw Polsce (Parada Równości) , 3.5.2007 r.

[12] Airey  przeciw Irlandii, wyrok z 9.10.1979 r.

[13] Sprawa   w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości PPU  C-216/18; Minister for Justice and Equality (IE), zawierającego pytanie wstępne (prejudycjalne) dotyczące europejskiego nakazu aresztowania, który został wydany w Polsce, by ścigać Artura C.

[14] https://www.premier.gov.pl/files/files/biala_ksiega_-_kompendium_pl.pdf

[15] M.Matczak, piszący o kulturze uznającej za legalne działania władzy, jeśli są one zgodne z literą, nawet jeśli demolują jego ducha, Fustracja, Formalizm i Fromm, Tygodnik Powszechny z 4 -1 0.4. 2018 r.

[16] M. Wyrzykowski nazywa tę degrengoladę procedury legislacyjnej „antyzasadą nieprzyzwoitej legislacji”, prowadząca do „wrogiego przejęcia konstytucjinego”Obrona Konstytucji, Kwartalnik o Prawach Człowieka, Nr 3-4/2017.

[17] J. Zajadło, Interpretatio constitutionis hostilis  http://przegladkons.nazwa.pl/konst-kopia18/interpretatio-constitutionis-hostilis/  dostęp 3.6.2018

[18] https://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/gosciem-moniki-olejnik-w-kropce-nad-i-byl-michal-wojcik,1737147.html?playlist_id=25850  dostęp 3.6.2018 r.

[19] Rozmowa z ministrem Sellinem http://www.rp.pl/Polityka/302259968-Sellin-Muzeum-Polokaustu-nie-bedzie.html , dostęp 3.6.2018.

[20] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/karczewski-w-jeden-na-jeden-ustawa-o-ipn-nie-bedzie-dzialac,816548.html  , dostep 3.6.2018.

[21] P. Słowik, O psie, który jeździ (państwową) koleją , Dziennik Gazeta Prawna, 29.5.2018.

[22] https://pracodawcyrp.pl/opinie-raporty, dostęp 1.6.2018

Posted by Marcin Krzemiński