Tekst został opublikowany w GW z 13.8.2024

 Jak sięgnę pamięcią, wszelkie reformy zaczynały się od kategorycznych wezwań, że trzeba „zmienić ustawę”. Ale ustawa to tylko nośnik. Zapisane i razem oprawione kartki są „książką”, ale o jej sensie i znaczeniu – decyduje to co w niej napisano. Idea treści książki musi istnieć w umyśle autora zanim książkę napisze i wyda. W wypadku ustaw natomiast sama deklaracja: „trzeba wydać ustawę” – automatycznie nie daje nam wizji upragnionego celu. Nie tyle więc trzeba wydać nową ustawę, co trzeba najpierw zdawać sobie sprawę czym ma być zmiana – osiągnięta poprzez i dzięki nowej ustawie. Uchwalenie ustawy ulegitymizuje każdą jej treść, ale nie wyjaśni i tym bardziej nie uzasadni zamiaru politycznego (przez duże lub tylko małe „p”); dotyczącego jej celowości i sensu.

Taki zamiar może być realizowany mniej lub bardziej przejrzyście. Mniej lub bardziej szczerze, bo deklarowany cel zmian często przesłania i maskuje ich rzeczywiście zamierzone znaczenie. Ustawa może być wykoncypowana mniej lub bardziej skutecznie, bo adekwatność środków i celów jest zależna od sprawności prawoznawczo-pisarskiej legislatorów: mogą oni chcieć czego innego, a z powodu nieumiejętności osiągają co innego.

Samo „uchwalenie ustawy” niczego więc w realnym świecie nie zmienia, gdy cel jest nietransparentny lub co gorzej – zakamuflowany lub manipulatorski; gdy sami projektodawcy tekstu niezbyt jasno identyfikują problem, którego rozwiązaniu ma służyć zmiana (wtedy przystępując do zmiany, zaczynają od mieszania w szklance przed osłodzeniem herbaty); gdy powierzchownie widzą mechanizm, jaki kreują; gdy się mylą co do efektywności narzędzi, jakie proponują.

Piszę to w związku z projektami zmiany ustawy o Polskiej Akademii Nauk. Obecnie są dwa: ministerialny i środowiskowy. Ale oba tu grzeszą, choć niejednakowo. Środowiskowy z jego niedostatecznie z czytelną strategią zmian oraz nieadekwatnością środków i celów – jest przeszłością i jego krytyka obecnie nie bardzo ma sens. Wyparł go projekt znacznie gorszy, ministerialny: tu realizacja i deklaracja wręcz stara się kamuflować rzeczywisty cel i wymowę zmian.

Polska Akademia Nauk składa się z trzech filarów.

Pierwszy to korporacja, tworząca merytokratyczny seniorat: członkowie PAN, kilkuset uczonych, wybieranych przez samą korporację, w uznaniu ich naukowych zasług i osobistego wkładu w postęp cywilizacyjny. Od kilku lat istnieje też druga korporacja, Akademia Młodych Uczonych, także wybierana przez ogół członków PAN, jako przyszłościowa wizytówka ludzkiego potencjału polskiej nauki.

Drugi filar to kilkadziesiąt instytutów naukowych, mających własnych dyrektorów, kilka tysięcy pracowników, samodzielnie wytwarzających „naukowy kontent” Akademii.

Trzeci filar tworzą działające przy PAN kadencyjne Komitety Naukowe wybierane w wyborach powszechnych, przez całe, także uczelniane, środowisko naukowe.

 Nadto istnieje tzw. centrala PAN, Kancelaria, tworząca „czapkę” nad tymi trzema ośrodkami, w różny sposób powiązana usługowo, finansowo i administracyjnie z każdym z nich. PAN zarządza i dysponuje znacznym majątkiem. Akademia podlega premierowi, jest też powiązana rozlicznymi więziami z resortem nauki. To wszystko stwarza sieć interesów, a także konfliktów. Rzeczywiście nie jest to zbyt transparentne, mobilne i owiane duchem harmonijnej współpracy.

Opinia społeczna nienadzwyczajnie orientuje się ani czym jest PAN, ani czym się zajmuje. Anegdotycznie: w powszechnym przekonaniu – tak mniemają nawet niektórzy pracownicy naukowi – członkostwo w korporacji i praca w panowskim instytucie – to to samo…. Zarządzanie tym konglomeratem wymaga wielkiej samoświadomości, niebagatelnych umiejętności operacyjnych, także politycznych i socjotechnicznych, talentu do zarządzania ludźmi i konfliktami, co niezbyt częste przy władzach kadencyjnych, pochodzących z wyboru, w czasach mizerii finansowej i polaryzacji politycznej.

Tyle, że mankamentów zarządzania, nieprzejrzystości praktyki, trudności rozwiązywania narosłych konfliktów, problemów personalnych, skostnienia biurokratycznego aparatu centrali, niezborności procedur elektorskich, wreszcie rozdźwięku między realnymi i deklarowanymi (tym bardziej manipulatorskimi) celami zmian – nie usunie się w przez sam fakt zmiany starej ustawy – na ustawę nową. Tu trzeba przede wszystkim strategicznej koncepcji: czemu – może nie tyle sama PAN jako taka, ale każdy z jej trzech filarów – ma służyć we właściwy sobie sposób, jaki jest zakres autonomii czy samodzielności (także zależności organizacyjno-finansowej) PAN wobec ministerstwa czy instytutów wobec centrali PAN. Mieć koncepcję co do typu interakcji między centralą PAN a korporacjami i komitetami. Tu przecież kryje się wiele możliwych wariantów a strategie cząstkowe powinny być spójne.

Wszelkie prace legislacyjne, także te o reformie PAN, zawsze toczą się pod hasłem „zmieniamy”, „zmiany są konieczne i oczekiwane”, a każdy projekt przekonuje o swym szacunku dla tego co dobre, warte obrony i optymalnie ma służyć uzyskiwaniu wysokich wartości naukowych, i to w demokratyczny sposób. Niestety, trzeźwa lektura projektu ujawnia gołosłowność zapewnień.

Projekt ministerialny realizuje wizję centralistyczno-biurokratyczną w drastycznie radykalnej wersji. Nie idzie nawet obniżenie rangi: już nie premier lecz minister do spraw nauki ma tu objąć nadzór. To miałoby znaczenie symboliczne, tyle, że resort wieloma pociągnięciami zapewnia sobie operacyjny wpływ (i to w stopniu jaki zapewne premiera po prostu by nie interesował) na substrat personalny i majątkowy akademii.

Następuje marginalizacja wybieralnych władz PAN; przejęcie przez resort uprawnień do dysponowania majątkiem, rozluźnia się więź między instytutami i władzami PAN na rzecz zacieśnienia więzi z resortem i wprowadzenia elementów ręcznego sterowania. Przewiduje upolitycznienie uczestnictwa w komitetach naukowych (przez masową rezygnację z ich wybieralnej genezy); rozwadnia reprezentatywność ciał korporacyjnych (zmieniony skład zgromadzenia ogólnego, w którym przewagę mają zyskać członkowie niekorporacyjni). Do tego pojawiają się rozbuchane wymogi sprawozdawcze i ewaluacyjne, często bez powiązania ewaluacji z suplementowaniem działań, z których chce się rozliczać i których częstotliwość (coroczne lub dwuletnie cykle sprawozdawcze) nie są skoordynowane ze specyfiką cyklu badań naukowych ani ze strategiczną wizją tego, czemu mają służyć np. komitety naukowe,. Proliferacja ewaluacyjna czyni wrażenie braku zaufania do PAN, zastępowanego ścisłym nadzorem i formalizmem sprawozdawczym. Ustawiczność przygotowywania papierologicznej dokumentacji sprawozdawczej zmarginalizuje działalność merytoryczną. Jeżeli dodamy do tego powiększenie Prezydium PAN do granic niewydolności organu kolegialnego, otrzymamy obraz reformy prowadzącej do fasadyzacji i samej Akademii, i deklarowanych zasad reformy.

Sumując: ani specyfika instytucji, ani jej dobre tradycje i zwyczaje, ani zasady demokratycznej partycypacji nie ostały się wobec zabiegów centralizacyjnych. Nie usuwa się w ten sposób żadnych istniejących źródeł napięć i nie rozwiązuje konfliktów (choćby na linii centrala akademii – instytuty), kreuje natomiast nowe ich źródła.

Nie ma jasnej wizji czemu ma służyć seniorat. Trafna jest decyzja (a piszę to jako osoba 80+) aby seniorom nie powierzać obowiązków organizacyjnych i operacyjnych. Ale trzeba mieć jakiś pomysł na zagospodarowanie istniejącego potencjału intelektualnego: doradczego i eksperckiego. Nie wystarczy mantra o jego istnieniu – trzeba mieć pomysł na organizację takiej działalności i wolę jej zorganizowania na serio i bez ageistowskiego podtekstu. Przecież odłogiem leży możliwość wykorzystania go jako krytycznego, niezależnego eksperta strategicznego w różnych kwestiach, typu Białe Księgi czy mocniejsze, instytucjonalne wsparcie postępowań kwalifikacyjnych. Tylko to wymagałoby dużego wysiłku organizacyjnego ze strony biurokracji akademijnej, niezbyt się odnajdującej w działaniu usługowym na rzecz pracy z senioratem czy komitetami. Przecież podobnie niewykorzystany jest środowiskowy potencjał integracyjny komitetów naukowych,

To wszystko wymagałoby jednak opracowania – znów na serio – jakiejś strategii. A ponieważ jej jak na razie na horyzoncie brak, może więc zrobić krok w tył: przestać powtarzać hasła o „niewątpliwości potrzeby nowej ustawy”, zrezygnować na razie z lansowania gotowych projektów legislacyjnych i w to miejsce podjąć się opracowania – w terminie np. półtora roku – dwóch lat, Białej Księgi o PAN. Zbierałaby ona wyobrażenia i postulaty czym mają być i jak mają funkcjonować wspomniane trzy filary, na których wspiera się fundament PAN. Można do tego zaprosić członków korporacji, przygotowując uprzednio kwestionariusz potencjalnych problemów. Aby uniknąć rozpisywania się o wszystkim i o niczym, powinno temu towarzyszyć wezwanie do obowiązku wybrania zagadnień na które respondent chce się wypowiedzieć z jednoczesnym dyscyplinującym zakreśleniem rozmiarów odpowiedzi.

Czas w ten sposób zyskany można byłoby zużyć na małe kroki polepszające rutyny funkcjonowania PAN w dotychczasowych ramach ustawowych i rozładowanie (z udziałem resortu) istniejących konfliktów na linii instytuty PAN- jej kierownictwo czy PAN – resort nauki.

Posted by Ewa Łętowska