Tekst przygotowany dla  Oko press i tam opublikowany https://oko.press/prof-letowska-sady-sa-chlopcem-do-bicia-wladza-polityczna-dokonuje-ich-rekonkwisty/?fbclid=IwAR1PXhKFE8KcjO6ss_BQzPG1u3lNJB3jgNAjGlXWh7HoaXDoY7vu4go_ZLQ

Dziel i rządź

Poważnie  chyba  NIKT  nie powie, że reformy, realizowane w wymiarze sprawiedliwości od trzech lat z uporem i – niestety –  z ostentacyjną arogancją,  poprawiły  szybkość i sprawność działania  sądownictwa. Wątpliwe zresztą czy kiedykolwiek był to ich główny cel

Nie polepszyło się w samych sądach.  „Temida zwalnia, bo brakuje sędziów”   (Rz. 8.10.2019), „Sądy na krawędzi katastrofy. Tak źle jeszcze nie było” (GP 7.10.2019) – to tytuły udokumentowanych (statystyki i DANE) informacji  o wydłużeniu czasu  spraw, idących w setki wakatach sędziowskich i dezorganizujących pracę niejasnościach systemu losowego przydziału spraw. Nie polepszyła się atmosfera w sądach i wokół sądów. Niewyjaśniona i niewyjaśniana,  niesłychana sprawa zorganizowanego – z niechlubnym udziałem funkcjonariuszy Ministerstwa Sprawiedliwości – hejtu wobec sędziów; niesnaski  w SN; konieczność powtórzenia w nim wyborów rady ławniczej, podważająca wiarę w profesjonalizm organizacji ich pracy; brak jawności list poparcia do KRS i lekceważenie wyroków sądów (delikt konstytucyjny) nakazujących ich ujawnienie; niejasne stanowisko i komunikaty KRS w związku z realizacją jej konstytucyjnych i ustawowych kompetencji, świadczące o słabości przyjętej  strategii, wysyp wątpliwych i wybiórczych posunięć rzeczników dyscyplinarnych; niepewność co do  następstw i oczekiwań wobec pytań prejudycjalnych dotyczących polskiego sądownictwa; w sądach akcje i protesty wobec legitymizacji jawnych i ukrytych naruszeń standardów państwa prawa; sprawy sądowe przeciw ministrowi sprawiedliwości, z inicjatywy poszkodowanych sędziów nie mogących doczekać się ochrony przed zinstytucjonalizowanym hejtem.

Wymaganą przez preambułę i  art. 10 Konstytucji współpracę i kooperację władz, zastąpiło  imperialne  „dziel i rządź”.  Tyle, że chaos i niepewność nie służą społecznej legitymizacji, bez której nie może prawidłowo funkcjonować żadna władza. Także ta trzecia.

Danajski dar Konstytucji

W 1997 r., w Konstytucji  podniesiono  sądy do rangi partnera i kontrolera dwóch innych władz, zakładając  ich wzajemną „kontrolę i równoważenie”. Konstytucyjne wyniesienie –  ma jednak swoją cenę.  Po pierwsze, wymagało od samych sądów – czemu one nie całkiem sprostały, rezygnacji z bezpiecznej izolacji,  ALE ZA TO większej przejrzystości, otwartości, gotowości budowania mostów ze społeczeństwem, publicznego tłumaczenia  przyjętych rozstrzygnięć i również jednak tłumaczenia „się”. Po drugie, wejście w system Rady Europy, a później do UE, nakazywało  dialog  z  partnerami  w stosowaniu prawa – w Strasburgu z  ETPCz i – później – w Luksemburgu z TSUE.   Trudności wynikające z potrzeby  szybkiego odnalezienia się w nowym, multicentycznym systemie prawa, nie zostały chyba dostatecznie szybko spostrzeżone i docenione.  Dialog z ETPCz natrafiał na kompletnie zbędne przeszkody, a  nadmierna wiara we własne siły osłabiała gotowość do partnerstwa i dialogu z TSUE. Dopiero, gdy same sądy znalazły się w potrzebie, ujawnił się tkwiący tu potencjał.

Władza sądów nad znaczeniem prawa zawsze skłania władzę polityczną do  rekonkwisty, ograniczającej  niezależność sądów i  osłabiającej  niezawisłość sędziów. Jesteśmy właśnie tego świadkami. Odzyskiwanie wpływu na sądownictwo odbywa się nie tyle i nie tylko poprzez zmiany instytucjonalne i prawo, ale  poprzez personalia. Obejmuje to zarówno działania – powiedzmy – nomenklaturowe (obsada stanowisk funkcyjnych i w postępowaniu dyscyplinarnym, rekrutacja i kształcenia kadr). Ale także poprzez działania, które nie bez  ironii można nazwać miękkimi, ponieważ dotyczą wpływu  i motywacji na samych  sędziów (efekty  mrożące  i stymulujące). W tym zakresie skutecznym narzędziem jest arbitralne i wybiórcze stosowanie lub niestosowanie represji i takież nagradzanie.

Ostatnie ogniwo

W łańcuchu „stanowienie-wykładnia-stosowanie prawa”  sądy  są ostatnim ogniwem. Stykając się bezpośrednio z obywatelami,  to one  płacą  nie tylko za błędy własne, ale i  cudze: te, które są spowodowała źle działająca  legislatywa, a także jej  niechęć  lub nieumiejętność  w podjęciu zagadnień wymagających interwencji systemowej. Charakterystyczne jest przecież że gdy politycy i ustawodawca nie bardzo mogą się uporać z jakimś zadaniem wymagającym interwencji systemowej – chętnie delegują problem na sądy. Wystarczy wskazać np. reprywatyzację czy kredyty frankowe, a więc sprawy dotykające wielu obywateli i ogniskujące trudne do rozwiązania (jeżeli w ogóle to możliwe) konflikty interesów.  W obu wypadkach zresztą, rezygnację z rozwiązania ustawowego poprzedzały     wypowiedzi polityków, nawiązujące do znanego gestu Piłata, zaś sądy postawiono z góry na straconej pozycji. Inna rzecz, że i one same niewiele zrobiły, aby jakoś się z niekomfortowego położenia wydobyć. W kwestiach reprywatyzacyjnych niewydolność sądów wykorzystano kolejny raz jako argument za powołaniem komisji reprywatyzacyjnej. W konsekwencji sądy i tak muszą orzekać o skutkach decyzji po jej wydaniu przez komisję, która wykreowała nadzieję definitywnego załatwienie sprawy nierozwiązywalnej. Rozczarowani wystawiają zaś za to rachunek sądom.

W sprawach kredytów frankowych to, co wcześniej powinien był  zrobić ustawodawca i nadzór finansowy,   zrzucono na głowę sądom. Te nienadzwyczajnie radziły sobie z unijnymi zasadami  chroniącymi konsumentów. Ustawodawca i administracja też sobie nie radziły, tyle, że one  przerzucały sprawę na sądy, a te ostatnie,  zamiast w porę zwrócić się z pytaniami prejudycjalnymi do TSUE,  nieroztropnie zaniechały dialogu. Tymczasem   „od sądów państw członkowskich oczekiwano, że orzekając będą się kierowały zasadami, których w pełni nie rozumieją, stosując narzędzia, którymi nie bardzo umieją się posługiwać” (A. Wiewiórowska-Domagalska).  Ta gorzka, ale trafna ocena nie ogranicza się tylko  do  studium przypadku  polskich kredytów frankowych, gdzie ja sformułowano.

Krajobraz po transformacyjnej bitwie

Z racji przynależności Polski do UE polskie sądy są sądami unijnym. Fakt ten  nie zapewnia  jednak im samym niezbędnej sprawności w posługiwaniu się zasadą efektywnej ochrony prawnej: ani w interesie tych, którym sądy mają służyć, ani w ochronie ich własnej pozycji, gdy spotykają się z ograniczeniami ich niezależności. Przynależność do UE wiele sędziom daje, ale i sporo ciągle od nich wymaga.

Konstytucja deklarująca, że sądy są niezależne, a sędziowie niezawiśli, sama w sobie nie sprawia, że konstytucyjne słowo staje się ciałem. Funkcja sądów – ich pozycja „ostatniego ogniwa” utrudnia im zyskanie społecznej akceptacji. Zwłaszcza, że zamiast kooperacji trzech władz, mamy polityczną eksploatację zasady dziel i rządź.

W  internecie kursuje filmik,  gdzie  Wojciech Smarzowski http://(https://www.youtube.com/watch?v=Zt_AY_NZecQ prościutko wyjaśnia, dlaczego  opłaca się mieć bezstronnego rozjemcę na wypadek jakieś szkolnej awantury, gdzie bójka dwóch nielubiących się uczniów przeradza się w grubszą sprawę. Gdy dyrektorką szkoły jest matka jednego z uczestników bójki – jest raczej oczywiste, kto zostanie kozłem ofiarnym. Myślę, że nie bez przyczyny  ów filmik  wykorzystują „Wolne Sądy” (brawo za wiarę w metaforę, no ja to bym tam cos w końcu wypikała). Niezależność sądów i niezawisłość sądów obywatelom się po prostu opłaca. Nie opłaca się natomiast polityczna rekonkwista trzeciej władzy. I nie opłaca – sądom – brak dbałości o własną legitymizację społeczną i unijną.

Posted by Ewa Łętowska