Optymista powiedziałby, że sprawa jest  jest dowodem na szczery demokratyzm rzekomych, sądowych elit – nie dążą do wybicia się per aspera ad astra, lecz raczej szukają bezpiecznego  miejsca w myśleniu masowym (prawniczym). Ale nie ma co ironizować.

Od zawsze byłam zwolenniczką rozproszonej kontroli konstytucyjności. Przez lata było to raczej egzotyczne, bo większość doktryny była temu przeciwna, opowiadając się za monopolem kontroli skoncentrowanej. Teraz nadal jestem zwolenniczką tego konceptu i ale nadal jest to egzotyczne, choć tym razem nie z powodu doktryny, która w międzyczasie zdążyła zmienić  zdanie, ale z powodu niezdolności oderwania się  „osobowego substratu judykatywy” od zasady interpretacyjnej: tekst wykładamy  językowo,   uznając swoją właściwość najwęziej jak się da.

Tego rodzaju skłonność daje się zaobserwować jako powszechną w myśleniu polskich prawników. Wykładnia językowa tekstu, w połączeniu z niechęcią do wykładni  systemowej a uzupełniona wykładnią a contrario – niesie ze sobą zjawisko, które – makaronizując określiłam ongiś (na piśmie!) jako in dubio contra iudici activitatem.  Ta skłonność oczywiście ogranicza efektywność indywidualnego prawa do sądu. I tu można dawać wiele przykładów z sądów różnych szczebli i instancji, postępowań niejawnych itd. W ten nurt wpisuje się ostatnie rozstrzygnięcie SN o zawieszeniu postępowania indywidualnego z uwagi na zarzut istnienia sporu kompetencyjnego. To stanowisko  się oczywiście broni, przy formalistycznym podejściu interpretacyjnym. Do rozstrzygania o sporze kompetencyjnym  rzeczywiście powołany jest TK. Ale czy także gdy  ów spór jest mniemany, a jego istnienie to przejaw apices iuris? To już trochę inna kwestia. Orzeczono, jak orzeczono.   Podstawowym problemem tego rozstrzygnięcia jest jednak to, że po pierwsze . Problem jest gdzie indziej: w rozbudzonych  aspiracjach co do standardu prawa do sądu (podmiotowego). Sąd Najwyższy w dążeniu (co mogę zrozumieć) do ogarnięcia już wcześniej zwichrowanego formalnego porzadku prawnego  jednocześnie doprowadza do deni de justice w zakresie prawa do sądu osób, które wniosły kasację. A pytanie, co ważniejsze dla funkcji  SN: troska o ład instytucjonalny (który i tak jest zakłócony) czy rozstrzyganie spraw indywidualnych. I tu widzę problem główny.

Inne wątpliwości to:

a)  sprzeczność między osnową postanowienia, nadającą określone znaczenie art. 86 ust. o TK i uporczywym powtarzaniem w ustnym – że sporu kompetencyjnego  jednak nie ma. Bo albo to trzeba inaczej powiedzieć (może będzie w pisemnym), albo inaczej orzekać. Tu do głosu dochodzi ta sama niezręczność  organu działającego ratione imperii w wysłowieniu rozróżnienia między prawem, tekstem i znaczeniem  oraz wyznaczeniem własnej roli,  które chyba spowodowała całą burzę po orzeczeniu siódemkowym.

b) wątpliwość dotycząca tego w jakiej właściwie uczestniczymy grze. Wątpliwość czy jeszcze gramy w  te szachy prawnicze, podczas gdy  nie ma czasu, bo szachownice się wywraca, a partner nie ten, którego oczekiwaliśmy w grze.

I na koniec. Nie ma co obsadzać aktora w roli, której grać nie chce, bo widać, że nie dla niego. Pamietam o obronie Radbrucha: sędziowie są niewolnikami swego wychowania, sformatowania i  wyznawanej doxy. Innych nie mamy.

Posted by Ewa Łętowska