Obserwując od kilku lat sposób reformowania wymiaru sprawiedliwości przez kierownictwo resortu odpowiedzialnego za stworzenie mu warunków do prawidłowego działania, nabrałam przekonania, że nie jest możliwe, żebym przyznała rację Ministrowi Sprawiedliwości i grupie jego współpracowników, gdy chodzi o postrzeganie przyczyn kryzysu i sposobów wyjścia z niego. Tymczasem… Od kilku dni osoby te publicznie mocno krytykują prezydencki projekt ustawy nowelizującej ustawę o Sądzie Najwyższym (druk nr 2011), mającej prowadzić do zażegnania konfliktu między Polską a Komisją Europejską oraz – na czym najpewniej najbardziej, a być może wyłącznie, zależy rządzącym – do odblokowania środków, na które Polska liczy z funduszy unijnych, a których nie otrzymała z uwagi na stwierdzane systemowe naruszenia praworządności. Krytycy prezydenckiego projektu ustawy zarzucają, że nie dotyczy on istoty problemu, który powstał w następstwie „działań reformatorskich”, przeprowadzonych przez większość parlamentarną we współdziałaniu z Prezydentem i Ministrem Sprawiedliwości.

No i mają rację. Prezydencki projekt ustawy nowelizującej ustawę o Sądzie Najwyższym problemu rzeczywiście nie rozwiązuje, sprowadza się bowiem wyłącznie do zaproponowania takiego mechanizmu, który go nieco zamaskuje. W efekcie destrukcja, którą wywołały nieprawidłowe działania zostanie nieco „przypudrowana”, do czasu, aż nie ujawnią się kolejne objawy choroby wywoływanej przez tę samą, tylko chwilowo stłumioną przyczynę. Jest oczywiście możliwe, że ci, którzy pragną już tylko świętego spokoju i ucięcia dyskusji o sprawach, których projekt dotyczy, przyjmą go jak dobrą monetę, nawet jeśli wiedzą lub czują, że wcale nie jest dobra.

Dla jasności – projekty proponowane przez Ministra Sprawiedliwości są po wielokroć gorsze, a poza tym nieporównywalnie bardziej kosztowne.

Przebiegowi prowadzonego od 2016 r. procesu podporządkowywania władzy sądowniczej politykom, którego elementem było „zreformowanie” nie tylko Trybunału Konstytucyjnego, lecz i Sądu Najwyższego, poświęciłam dłuższy tekst opublikowany na stronach Gazety Prawnej pt. Za co płacimy wszyscy, czyli rzecz o „reformach” wymiaru sprawiedliwości, zawierający także dane obrazujące kondycję Sądu Najwyższego w trakcie jego „reformowania” i po „reformach”, jego relacje z Trybunałem Konstytucyjnym, obsadę, organizację, sposób zarządzania oraz liczone w milionach koszty destruktywnych zmian w tej instytucji.

https://serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia/artykuly/8385018,romanska-opinia-reforma-wymiaru-sprawiedliwosci.html

Poniższa ocena prezydenckiego projektu ustawy mającego prowadzić do wykonania orzeczeń międzynarodowych organów ochrony prawnej, w których oceniono standardy realizowania prawa do sądu w Polsce po reformach z 2017 r., nawiązuje do danych, które przytoczyłam. Od 2017 r. Prezydent przypisuje sobie bowiem coraz szersze kompetencje do działań pozwalających mu wpływać na obsadę stanowisk na najwyższych szczeblach struktur wymiaru sprawiedliwości. Następuje to przez forsowanie zmiany wykładni obowiązującego prawa albo przeprowadzane zwykłą ustawą przesunięcia na jego rzecz uprawnień powierzonych innym organom w czasie tworzenia Konstytucji, gdy kompetencje mające równoważyć poszczególne władze odpowiednio zbalansowano.

Wyrazem tego podejścia jest prezentowanie poglądu, że Prezydent może nie powołać na stanowiska sędziów osób, które z sukcesem przeszły przez wszystkie etapy konkursowej procedury mającej wyłonić kandydatów do ich objęcia. Prezydent próbuje nas przekonać, że skoro według art. 144 ust. 3 pkt 17 Konstytucji powołanie na stanowisko sędziego jest jego prerogatywą, to nic nie może go krępować przy jej wykonywaniu, działa zatem jak chce i nikomu z tego nie będzie się tłumaczył. Skoro tak, to czemu ma służyć procedura konkursowa? Po co tracić na nią czas i środki? Taka procedura staje się udającą demokrację fasadą, za którą stoi inna zupełnie rzeczywistość – decyzje podejmowane na podstawie niejasnych przesłanek, informacji nie wiadomo przez kogo dostarczonych i z jaką intencją. Tak podjęte decyzje uzależniają, i to obie strony – tego, kto je podjął i tego, kogo dotyczą. Ten, kto wygrał w konkursowym postępowaniu dowiaduje się bowiem, że jego losy zawodowe zależą ponadto jeszcze od humoru (może od czegoś innego, ale nie zdradzono nam od czego) jednej osoby, której należy się wdzięczność, skoro okazała kandydatowi przychylność. Ten kto podjął takie decyzje, z lojalności dla swoich nominatów, musi zadbać o to, by możliwie najdłużej utrzymali się na powierzonych im stanowiskach, gdyż inaczej mogą się na nie zgłosić ci, którzy w konkursie zostali – powiedzmy – pominięci, a oni nie będą działać z poczuciem wdzięczności. Przeciwnie.

Powyższe uwagi nie mają wymiaru tylko teoretycznego. Po podjęciu przez władze polityczne decyzji o przystąpieniu do „reformowania” Sądu Najwyższego, Prezydent postanowił milczeć w kwestii powołania na stanowiska sędziów Sądu Najwyższego pięciu kandydatów przedstawionych mu przez KRS działającą na podstawie niebudzącego wątpliwości konstytucyjnych stanu prawnego, który obowiązywał przed 17 stycznia 2018 r., tj. przed wejściem w życie nowelizacji ustawy z 12 maja 2011 r. o Krajowej Radzie Sądownictwa (uchwały nr 312/2017 z 30 listopada 2017 r., nr 1112/2017 r. z 27 listopada 2017 r, nr 1111/2017 r. z 27 listopada 2017 r., nr 58/2018 z 26 lutego 2018 r.). O odmowie wręczenia aktów powołania Prezydent powiadomił tych kandydatów dopiero wtedy, gdy zniecierpliwieni milczeniem w ich sprawach wystąpili ze skargami do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na naruszenie ich praw i wolności. Przyczyn odmowy wręczenia aktów powołania osoby te nie poznały i – jak zapowiada Prezydent – nie poznają.

Ten sam Prezydent nie dostrzegł jednak żadnych przeciwwskazań do wręczenia aktów powołania na stanowiska sędziów Sądu Najwyższego osobom, co do których doszło do wstrzymania przez sąd administracyjny wykonania decyzji o przedstawieniu ich kandydatur na te stanowiska. Świadomie i celowo powołał zatem na stanowiska sędziowskie osoby przedstawione mu w wadliwej procedurze. Prezydent i osoby, które przyjęły w tych okolicznościach powołania, twierdzą, że nie było w tym nic złego, bo prerogatywa pozwala Prezydentowi na wszystko. Tymczasem art. 144 ust. 3 Konstytucji oznacza tylko tyle, że przewidziane w pkt 17 tego przepisu uprawnienie do powołania sędziów może być zrealizowane bez podpisu Prezesa Rady Ministrów (art. 144 ust. 2 Konstytucji), ale wcale nie oznacza, że powołanie może dotyczyć kogokolwiek, poza wszelką kontrolą albo że może go nie uzyskać osoba, która spełniła wszelkie ku temu warunki.

Działanie w opisany wyżej sposób tworzy dyskusyjny łańcuszek zależności. Można założyć, że wdzięczność osób, które w niejasnych okolicznościach uzyskały powołania na stanowiska sędziów Sądu Najwyższego wobec osoby, która o tym zadecydowała, będzie wielokrotnie większa niż osób, które odebrały powołania w zwykłych warunkach. W takim przekonaniu utwierdzać może jeszcze niechęć do przyglądania się okolicznościom, w jakim do powołania doszło. Prawie wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego, którzy uzyskali pozytywną rekomendację do powierzenia im stanowisk od nowej, obsadzonej przez polityków, KRS i którzy odebrali powołania wręczone im po wstrzymaniu wykonania decyzji KRS, wzbraniają się przed wszelką kontrolą trybu, w jakim objęli urząd. Prezydent powtarza przy tym: jestem Prezydentem, to nikt nie będzie mnie kontrolował, a jego nominaci twierdzą, że powołał ich Prezydent i nie godzą się na jakąkolwiek kontrolę tych powołań. To, że do powołań doszło ze świadomym i celowym złamaniem zasad, osobom tym nie przeszkadza.

Politykom najwyższych szczebli coraz częściej zarzuca się podejmowanie działań sprzecznych z Konstytucją i to nie tylko w związku z „reformami” wymiaru sprawiedliwości. Lista takich zarzutów wydłuża się, a o ich zasadności rozstrzygnąć może wyłącznie Trybunał Stanu (art. 145 ust. 1 i art. 198 ust. 1 i 2 Konstytucji), na czele którego stoi Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego (art. 199 ust. 2 Konstytucji). W czyim zatem interesie jest przypisanie sobie przez Prezydenta możliwie najszerszych kompetencji, gdy chodzi o obsadzanie stanowisk sędziowskich także w Sądzie Najwyższym oraz powierzenie urzędu Prezesa tego Sądu osobie, której w każdym momencie można zarzucić, że objęła urząd sędziego po wadliwie przeprowadzonym postępowaniu, a urząd Pierwszego Prezesa SN – po wadliwie przeprowadzonych wyborach?

Ustawa z 2017 r. o SN była nowelizowana parokrotnie, lecz nie po to, by zdemokratyzować, uczynić przejrzystymi mechanizmy zarządzania Sądem Najwyższym, zracjonalizować jego organizację i koszty działania, lecz wyłącznie po stwierdzeniu, że pierwotna jej wersja zawierała luki w obrębie rozwiązań podporządkowujących sędziów i ich organy samorządowe osobom, które objęły urzędy w wadliwej procedurze, przeprowadzonej we współdziałaniu z politykami (m.in. doprecyzowanie przepisów o wyborze Pierwszego Prezesa SN, tak by gwarantowały, że urząd powierzony zostanie osobie, której przychylny jest Prezydent, niezależnie od tego czy cieszy się ona dostatecznym poparciem osób, którymi ma kierować oraz zagrożenie sankcjami dyscyplinarnymi za stawienie pytań o sposób objęcia urzędu przez ostatnio powoływanych sędziów). Racje, którymi kieruje się Prezydent występując dzisiaj z takim a nie innym projektem ustawy nowelizującej ustawę o SN są dla mnie jasne – dąży do zachowania status quo. Projekt ustawy pozorującej wykonanie orzeczeń TSUE prowadzi bowiem do zachowania istniejącego stanu rzeczy za cenę jedynie zmiany szyldu, pod którym ten stan rzeczy funkcjonuje. Zmęczeni przedłużającym się sporem o praworządność w Polsce mamy tendencje do uproszczeń. Takim uproszczeniem jest stwierdzenie, że Izba Dyscyplinarna w Sądzie Najwyższym musi przestać działać i to wystarczy do uzdrowienia sytuacji. Oczywiste jest przy tym, że nie chodzi o zniesienie odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów i osób wykonujących inne zawody zaufania publicznego. Ich odpowiedzialność dyscyplinarna nie jest wymysłem ostatnich lat, była realizowana w Sądzie Najwyższym od jego utworzenia (1917 r.), sprawniej i tańszym kosztem niż obecnie.

Projekt prezydencki zakłada zmianę szyldu, pod którym będzie działać struktura organizacyjna zajmująca się sprawami z zakresu odpowiedzialności zawodowej. Po zmianie będzie się ona nazywać Izbą Odpowiedzialności Zawodowej. Na czele tej Izby ma stać Prezes, a tworzyć ją mają sędziowie wylosowani do działania w niej przez okres 5 lat, którzy jednocześnie będą wykonywać w pewnym zakresie czynności orzecznicze w innej Izbie, do której przynależą. Taka konstrukcja neoizby dyscyplinarnej zbliża się do rozwiązań obowiązujących przed 3 kwietnia 2018 r. (wejście w życie ustawy o SN z 8 grudnia 2017 r.). Rozumiem, że pożądany organizacyjnie i finansowo zupełny powrót do rozwiązań sprzed 3 kwietnia 2018 r. byłby ze względów ambicjonalnych trudny do zaakceptowania dla większości parlamentarnej i Prezydenta (wiązałby się z przyznaniem, że stan poprzedni był korzystniejszy od wprowadzonego z intencją „dobrej zmiany”), ale polecam uwadze tych osób informacje o sposobie zorganizowania sądownictwa dyscyplinarnego, które przytoczyłam w tekście prasowym przywołanym na wstępie, a dowodem na to, że była to działalność prowadzona transparentnie i poważnie są wydawane corocznie zbiory orzeczeń zapadających w tych sprawach.

Rozwiązania proponowane w projekcie prezydenckim będą generowały wyższe niż przed 3 kwietnia 2018 r. koszty działania sądownictwa dyscyplinarnego, ale nimi „reformatorzy” wymiaru sprawiedliwości przejmują się chyba najmniej, co także starałam się zilustrować w tekście opublikowanym na portalu Gazety Prawnej. Nie to jest jednak najważniejsze. O wymiarze sprawiedliwości od lat mówi się, że ma charakter sędziowski, gdyż o tym, że spełnia standardy niezależności i niezawisłości albo ich nie spełnia, decyduje człowiek, nie zaś instytucja chowająca się za jakimś szyldem. Gwarancje niezawisłości i nienależności ma dawać człowiek – sędzia, a nie struktura, w którą zostaje wkomponowany. Powołanie licznej grupy sędziów Sądu Najwyższego (wszystkich orzekających w Izbie Dyscyplinarnej, Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, połowy w Izbie Cywilnej i kilku w innych Izbach) na stanowiska z naruszeniem zasad ustawowych, po przeprowadzeniu postępowań konkursowych przez upolitycznioną KRS i wbrew postanowieniom sądowym wstrzymującym decyzje o przedstawieniu ich kandydatur Prezydentowi, sprawia, że osoby te pozostają w szczególnej relacji z organem, od którego uzyskały te wadliwe powołania. Czyni z nich zarazem bezpośrednio zainteresowanych wynikami oceny, czy tak wręczone powołanie i utrzymywanie stanu, w którym mogą spotkać się za zarzutem, że objęły urzędy sędziowskie z naruszeniem standardów, pozwala ich uznać za bezstronnych sędziów.

Grzechem pierworodnym obciążającym postępowania zakończone wręczeniem aktów powołania na stanowiska sędziów Sądu Najwyższego w 2018 r. i później, jest przeprowadzenie tego postępowania przed wadliwie obsadzoną, upolitycznioną KRS. To temu organowi należy bezwzględnie przywrócić status i organizację spełniającą standardy konstytucyjne. Inaczej, każde następne postępowanie przeprowadzone przed nim będzie dotknięte tą samą wadliwością, na którą wskazał Europejski Trybunał Praw Człowieka w wyrokach z 8 listopada 2021 r., Dolińska-Ficek i Ozimek v. Polska, skargi nr 49868/19 i 57511/19 i z 3 lutego 2022 r., w sprawie Advance Pharma sp. z o.o. w Polsce v. Polska, nr 1469/20. To przed KRS, po przywróceniu mu konstytucyjnego składu i zasad działania, powinni raz jeszcze stanąć sędziowie, którzy uzyskali akty powołania w nieprawidłowej procedurze, po to, by w rzetelnie przeprowadzonym postępowaniu organ ten ocenił, czy rzeczywiście byli najlepszymi kandydatami na wolne stanowiska w poszczególnych izbach Sądu Najwyższego. Takie postępowanie raz na zawsze zamknęłoby spór. Trudno mi przyjąć, że osoby niemające sobie nic do zarzucenia i utrzymujące, iż stoi za nimi środowisko, a niechętna im była wyłącznie KRS w składzie sprzed jej zreformowania, mogą obawiać się postępowania przed prawidłowo powołaną KRS.

Zaproponowane w projekcie prezydenckim rozwiązania mające prowadzić do wyjścia ze sporu z Komisją Europejską oczywiście nie prowadzą do usunięcia tych wątpliwości, jakie dotyczą postępowań o powołanie na stanowisko sędziego, w tym w szczególności Sądu Najwyższego zarówno zakończonych wręczeniem powołań przez Prezydenta, jak i przyszłych. Prezydent nie proponuje bowiem przywrócenia KRS takiej obsady, rangi i statusu, z jakich ten organ w świetle Konstytucji powinien korzystać. Zapewne nie bez przyczyny.

Gdy chodzi o sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, to Prezydent w projekcie ustawy nowelizującej ustawę o SN zaproponował im miejsca we wszystkich pozostałych izbach SN, albo przeniesienie w stan spoczynku po ledwie paru latach pracy (art. 11 projektu). Przejście na stanowiska w pozostałych izbach SN osób, które zgłosiły się w konkursach do Izby Dyscyplinarnej SN i wykazywały swoje kwalifikacje do rozpoznawania spraw dyscyplinarnych, spowoduje, że nie odbędą się konkursy zmierzające do obsadzenia stanowisk osobami mającymi odpowiednie do ich objęcia przygotowanie specjalizacyjne. W efekcie np. osoba, która nigdy nie zajmowała się prawem ubezpieczeń społecznych, a edukację w tym zakresie zakończyła na którymś roku studiów prawniczych, może zostać sędzią Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych rozpoznającym na poziomie Sądu Najwyższego środki zaskarżenia od orzeczeń w sprawach ubezpieczeń społecznych. Podstawy do podobnych „przesunięć” kadrowych zostały przewidziane w ustawie o SN niezależnie zresztą od prezydenckiego projektu nowelizacji tej ustawy. Włączenie ławników w czynności orzecznicze w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych sugeruje zresztą, że władzy nieszczególnie zależy na tym, by sprawy na poziomie Sądu Najwyższego były rozpoznawane przez osoby wyspecjalizowane.

Większe zaniepokojenie budzi propozycja szczególnego rodzaju postępowania (art. 29 § 4–23), w którym na wniosek uprawnionego dochodziłoby do badania, czy sędzia Sądu Najwyższego spełnia wymagania niezawisłości i bezstronności „z uwzględnieniem okoliczności towarzyszących jego powołaniu oraz jego postępowania po powołaniu, jeżeli w okolicznościach konkretnej sprawy może doprowadzić to do naruszenia standardu niezawisłości lub bezstronności, mogącego mieć wpływ na wynik sprawy”. Taki sam tryb postępowania miałby dotyczyć spraw już zakończonych. Jego wprowadzenie oczywiście oznacza, że na Sąd Najwyższy (odpowiednio sądy powszechne i administracyjne) spadnie konieczność rozpoznania nowych kategorii wniosków i zarzutów. Sądy w naszym kraju mają co robić, między innymi dlatego, że politycy czują się zwolnieni z obowiązku rozwiązywania wielu poważnych problemów społecznych, nawet jeśli ich rozwiązanie w danym momencie obiecują wyborcom (przykłady można mnożyć – od reprywatyzacji po „frankowiczów”). Obciążenie sądów jeszcze i koniecznością oceny wniosków, które będą składane w celu usunięcia naruszeń prawa do sądu spowodowanych wadliwie przeprowadzoną reformą wymiaru sprawiedliwości musi odbić się na sprawności postępowań, które przed sądami już się toczą. Te problemy powinny być rozwiązane nie na podstawie rozstrzygnięć zapadających incydentalnie, w poszczególnych sprawach, lecz systemowo. Z powodzeniem ich rozwiązanie mogłoby być powierzone prawidłowo obsadzonej KRS, gdyż od tego organu i pewnej formy „zamachu” na niego zaczął się kryzys, który teraz próbujemy zażegnać.

I jeszcze jedna refleksja. W rozpoznawanie wniosków, o których mowa w art. 29 § 4-23 projektu, a zatem dotyczących spełnienia standardu bezstronności przez sąd działający w składzie z osobą, która uzyskała powołanie na stanowisko sędziowskie w dotkniętym wadami postępowaniu, włączeni będą sędziowie znajdujący się w identycznej sytuacji, jak osoba, której bezstronności dotyczy rozpoznawany wniosek. Projekt nie przewiduje wyłączenia od rozpoznania tego rodzaju wniosku z tego powodu, że osoba wylosowana do składu 5 sędziów (art. 29 § 13 projektu) znajduje się w tożsamej sytuacji prawnej z sędzią, którego dotyczy wniosek. Problem powołania w wadliwej procedurze dotyka połowy sędziów Sądu Najwyższego. Nie jest zatem marginalny. Można mieć pewność, że w wylosowanych do rozpoznania wniosków składach pięcioosobowych znajdą się sędziowie, którzy uzyskali powołania w takich samych okolicznościach, jak sędzia, którego dotyczy wniosek zarzucający brak bezstronności. Praktyka pokazuje, że tacy sędziowie nie wyłączą się od rozpoznania wniosku. Jak dotąd w absolutnej większości nie mają bowiem żadnych oporów przed tym, by wypowiadać się o własnym statusie. Już dziś można zatem przewidywać, jakimi orzeczeniami będzie kończyło się rozpoznawanie wniosków, o jakich mowa w art. 29 § 4 projektu. Komu zatem ma służyć ta kolejna fasada, postawiona nieco w pośpiechu, z zamiarem przykrycia rzeczywistości, której obraz rysuje się mało atrakcyjnie?

Podsumowanie może być tylko jedno. Przyjęty do dalszych prac parlamentarnych projekt zmiany ustawy z 8 grudnia 2017 r. o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw (druk sejmowy nr 2011), nie realizuje wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej: z 19 listopada 2019 r. w połączonych sprawach C-585/18, C-624/18 i C-625/18, z 2 marca 2021 r. w sprawie C-824/18, z dnia 15 lipca 2021 r. w sprawie C-791/19 oraz z 6 października 2021 r. w sprawie C-487/19. Nie uwzględnia także wniosków płynących z wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w wyrokach z 8 listopada 2021 r., Dolińska-Ficek i Ozimek v. Polska, skargi nr 49868/19 i 57511/19 i z 3 lutego 2022 r., w sprawie Advance Pharma sp. z o.o. w Polsce v. Polska, nr 1469/20. Jeszcze gorzej na tym tle prezentują się projekty ustawy o ochronie niezawisłości sędziowskiej i szczególnych zasadach odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej sędziów (druk sejmowy 2013) oraz projektem nowej ustawy o Sądzie Najwyższym (druk nr 2050).

dr hab. Marta Romańska

profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego

sędzia Sądu Najwyższego

Posted by redakcja