Najnowszy koncept prezesa Kaczyńskiego ma zakładać, że po upadku tzw. ustawy o pandemicznym głosowaniu korespondencyjnym rząd Mateusza Morawieckiego złoży dymisję. Cel? Szybkie wybory parlamentarne. Ktoś tu chyba nie doczytał Konstytucji.
Ostatnio każdy dzień przynosi nowe rewelacje na temat prawdopodobnych scenariuszy politycznych na najbliższy czas. Wczoraj Andrzej Stankiewicz na łamach „Onetu” pisał o pomyśle rezygnacji Andrzeja Dudy z urzędu Prezydenta RP. Chodzi o to, aby tą drogą doprowadzić do przesunięcia majowego głosowania na lipiec.
Jakkolwiek przełożenie wyborów na okres wakacyjny nie rozwiąże problemu odbywania głosowania w trakcie epidemii, to jednak konstytucyjnie ten wariant jest lepszy niż majowa tragifarsa elekcyjna.
Oczywiście Prezydentowi wolno złożyć rezygnację. Jego akt urzędowy w tej sprawie stanowi prerogatywę (art. 144 ust. 3 pkt 30 Konstytucji). W takim wypadku obowiązki Prezydenta tymczasowo – do wyboru następcy, a w praktyce aż do złożenia przysięgi przez tegoż, tak jak stało się to w 2010 r. – wykonuje Marszałek Sejmu (art. 131 ust. 2 pkt 2 Konstytucji).
Gdyby na stanowisku pozostawała obecna jego piastunka, trzeba by rozszerzyć katalog przypadków uzasadniających wezwanie: „Elżbieto Witek, gotuj się!” o opisywaną tu sytuację.
Dziś gruchnęła – tym razem za sprawą artykułu „Wprost” – wieść: Prezes ma plan! Nowy plan. Widać stary nudzi go już i nie bawi. Jak czytamy na stronie internetowej „Wprost” [podkr. MP]:
Jarosław Kaczyński zakłada jednak czarny scenariusz, w którym partia przegrywa głosowanie nad ustawą o głosowaniu korespondencyjnym. Według informacji „Wprost” kierownictwo PiS obecnie jako najpoważniejszy wariant rozważa ogłoszenie stanu klęski żywiołowej po głosowaniu w Sejmie i podanie się rządu Mateusza Morawieckiego do dymisji. Jak ustalił „Wprost” Jarosław Kaczyński w tej sytuacji planuje zorganizować wybory prezydenckie razem z parlamentarnymi. – Wtedy przeprowadzimy wybory 9 albo 16 sierpnia zaraz po wygaśnięciu mandatu Dudy – mówi nasz informator.
Taki wariant rozwoju wypadków jest konstytucyjnie dopuszczalny. Ale plan Kaczyńskiego – jeśli faktycznie nie stanowi jedynie medialnego blefu PiS-owskich informatorów podrzuconego „Wprost” – posiada z perspektywy politycznej dyskwalifikujące wady.
Nie jest tą wadą zamysł wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. To akurat bardzo dobry zamysł. Już kilka tygodni temu należało sięgnąć po ten środek konstytucyjny, a nie zasłaniać się nader wątpliwymi prawnie konstrukcjami z ustawy „antyzakaźnej” z 5 grudnia 2008 r. (Na marginesie: uchwalonej przez parlament zdominowany przez PO–PSL, zatem to dzisiejsza opozycja dostarczyła, gdy sama sprawowała władzę, amunicji PiS).
Nie należy jednak zapominać o art. 228 ust. 7 Konstytucji. W myśl tej regulacji zarówno w stanie nadzwyczajnym, jak i w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie przeprowadza się wyborów, m.in. do Sejmu i na urząd Prezydenta.
Jeżeli więc Prezes z Nowogrodzkiej zaplanował wybory na 9 lub 16 sierpnia, to stan klęski żywiołowej musiałby zostać wprowadzony na bardzo krótki czas. Najwyżej kilkudniowy. Gdyby trwał dłużej, to z uwagi na sam ten fakt i ową 90-dniową karencję po zakończeniu stanu nadzwyczajnego wybory musiałyby ulec poważniejszemu przesunięciu w czasie.
Nie jest natomiast wadą „planu Kaczyńskiego” intencja złożenia dymisji przez Radę Ministrów Mateusza Morawieckiego. Każdy premier ma prawo złożyć dymisję rządu. W myśl art. 162 ust. 2 pkt 3 Konstytucji jego osobista rezygnacja stanowi przesłankę dymisji Rady Ministrów. To skądinąd jedyny przypadek, gdy Prezydentowi wolno odmówić przyjęcia owej dymisji. Politycznym tego uzasadnieniem mógłby być zamiar zamanifestowania przez Prezydenta poparcia dla premiera, co być może przemodelowałoby układ sił w parlamencie i pozwoliło uzyskać gabinetowi mniejszościowemu status rządu większościowego.
Gdzie zatem ten słaby punkt „planu Kaczyńskiego”?
W założeniu, że sztuczny kryzys rządowy, polegający na złożeniu dymisji rządu Mateusza Morawieckiego i jej przyjęciu przez Andrzeja Dudę niezawodnie zaprowadzi Polaków w sierpniu do urn wyborczych. Otóż tak nie musi być.
Konsekwencją prawną przyjęcia dymisji rządu przez Prezydenta jest powstanie po stronie tego ostatniego obowiązku desygnowania, a następnie powołania nowego Prezesa Rady Ministrów (art. 154 ust. 1 Konstytucji).
Jeżeli desygnowany albo nie uporałby się z misją (a plan z góry to zakłada) skonstruowania swojego gabinetu, albo też gdyby Sejm nie wyraził nowej Radzie Ministrów wotum zaufania, to inicjatywa wyboru premiera przechodzi na Sejm (art. 154 ust. 3 zdanie 1 Konstytucji). Mowa o pierwszej rezerwowej, a drugiej w ogóle, procedurze powoływania Rady Ministrów.
I właśnie pierwsza procedura rezerwowa może pogrzebać „plan Kaczyńskiego”.
Wstępne założenia planu obejmują punkt: „Zdrada Gowinowców” – czyli głosowanie przeciwko odrzuceniu uchwały Senatu o odrzuceniu ustawy z 6 kwietnia 2020 r. o pandemicznym głosowaniu korespondencyjnym (nazwa nieformalna).
Skoro tak, to przecież trudno oczekiwać, że ci sami posłowie z otoczenia Jarosława Gowina karnie wykonają polecenie innego Jarosława – Kaczyńskiego. I że zagłosują inaczej niż opozycja w kwestii kandydata na Prezesa Rady Ministrów, wybieranego w pierwszej procedurze rezerwowej przez Sejm.
Nie można wykluczyć, że to nawet sam Gowin byłby kandydatem na premiera zgłoszonym i wybranym w tej procedurze. I że następnie na jego wniosek Sejm wybrałby pozostałych członków Rady Ministrów.
Tak ukształtowany rząd musi zostać powołany przez Prezydenta (art. 154 ust. 3 zdanie 3 Konstytucji). Odmowa byłaby równoznaczna z deliktem konstytucyjnym, nie licząc sytuacji, gdy zaistniałaby obiektywnie uzasadniona wątpliwość prawna, np. w kwestii osiągnięcia wymaganej bezwzględnej większości głosów.
A gdyby sprawy tak właśnie się potoczyły, to o żadnych wyborach mowy nie ma. Prezydent musi skrócić kadencję Sejmu i zarządzić wybory jedynie w razie niepowodzenia drugiej rezerwowej (a trzeciej w ogóle) procedury powoływania rządu.
Jeżeli ktoś nie wierzy, to niech sięgnie do art. 155 ust. 2 Konstytucji.
Scenariusz opisany w domniemanym „planie Kaczyńskiego” raczej sprawia wrażenie suflowanego przez doradcę opozycji.
Gdybym jednak miał wskazać optymalne rozwiązanie problemu niewprowadzenia stanu nadzwyczajnego i nieopóźnienia wyborów, to zwróciłbym ponownie uwagę na art. 158 Konstytucji. Przepis o konstruktywnym wotum nieufności dla Rady Ministrów. Przepis, który jest „lekiem na całe zło”. Tylko trzeba po niego sięgnąć.
Ale o tym już pisałem, więc nie będę się powtarzał.
Podziel się: