Maciej Pach

Maciej Pach – asystent w Katedrze Prawa Ustrojowego Porównawczego na Wydziale Prawa i Administracji UJ.

Po fiasku Wyborczej Usługi Pocztowej im. Jacka Sasina trwa dyskusja o nowych wyborach, m.in. o problemie zbierania 100 tys. podpisów poparcia pod kandydaturami. Najwyższy czas „zelektryfikować” tę procedurę! Ale już nie całe wybory.

W 1972 r. w ZSRR powstał film propagandowy Iwana Aksienczuka. Nosił tytuł Плюс электрификация, co znaczy: „Plus elektrifikacyja”. Tytuł nawiązywał do myśli Włodzimierza Lenina: „Komunizm to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju”.

Władzę radziecką już w dużej mierze w Polsce przywróconą mamy:

  1. w centralnym ośrodku dyspozycji politycznej, zlokalizowanym przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie;
  2. w osobie Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, czyli I sekretarza KC PiS. Jedynie dla niepoznaki jego Partia nosi miano Prawa i Sprawiedliwości, a nie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Mogłyby skądinąd powstać problemy z wpisem do ewidencji, gdyby usiłowano nadać PiS tę adekwatną nazwę historyczną – w końcu ktoś inny (?) wcześniej już pod tym szyldem działał;
  3. w Sejmie – uchodzącym w przekonaniu działaczy PiS za nadrzędny nad pozostałymi organ władzy państwowej. To przekonanie zgodne z zasadą jednolitej władzy państwowej, występującą w Konstytucji PRL z 1952 r. (art. 15 ust. 1; w tekście jednolitym z 1976 r. – art. 20 ust. 1), czyli z zasadą opozycyjną względem znanej Konstytucji RP z 1997 r. zasady podziału władzy i równowagi władz. W myśl tej ostatniej żaden organ nie jest nadrzędny nad pozostałymi; między organami władzy państwowej panuje równowaga;
  4. w tzw. „Trybunale Konstytucyjnym” pw. Julii Przyłębskiej – który wprawdzie jakąś tam działalność prowadzi, ale bez specjalnego zapału, a przede wszystkim skoncentruje się na załatwianiu bieżących potrzeb życia codziennego centralnego ośrodka dyspozycji politycznej. Dowodów potwierdzających tę tezę mamy bez liku. Zaledwie ostatni to skierowane do uczestników postępowania zarządzenie tzw. Prezes tzw. „TK” przedłożenia w terminie niespełna doby stanowisk w sprawie wszczętej wnioskiem Marszałek Sejmu Elżbiety Witek (takie akurat było zapotrzebowanie z Nowogrodzkiej, więc Przyłębska wykonała). W gmachu przy al. Szucha 12a w Warszawie nie mamy już do czynienia z sądem konstytucyjnym, a z jego właściwą autokracjom karykaturą, nie licząc kilku dzielnie broniących dawnego dorobku sędziów TK z prawdziwego zdarzenia. Zatem teza Stefana Rozmaryna, że państwo socjalistyczne nie zna sądownictwa konstytucyjnego, ponieważ prawo stanowione przez socjalistyczny parlament nie może być niezgodne z konstytucją, właściwie została przekuta w rzeczywistość, ku rozpaczy Konstytucji RP z 1997 r.

Czas zatem na „elektryfikację”! „Elektryfikację” procedury zbierania 100 tys. podpisów poparcia pod kandydaturami pretendentów do urzędu Prezydenta w nowych wyborach.

Pojawiła się koncepcja, aby „zarachować” na poczet nowych wyborów podpisy zebrane przez dotychczasowych kandydatów.

Nie jest to koncepcja zła aksjologicznie. Cóż bowiem są winni np. Szymon Hołownia czy Stanisław Żółtek, że rządzący Polską sfiksowali i urządzili skazaną z góry na fiasko „pocztyliadę”, zaplanowaną na 10 maja?

To temat, którym w przyszłości powinien zająć się Sejm (jako oskarżyciel), a następnie Trybunał Stanu (jako organ władzy sądowniczej właściwy w sprawie pociągania do odpowiedzialności konstytucyjnej, a w przypadku członków rządu także – warunkowo – do odpowiedzialności karnej). To tylko kwestia czasu.

Pilniejsze jest jednak rozstrzygnięcie wspomnianego problemu podpisów poparcia.

Nie wystarczy uchylenie przepisu Kodeksu wyborczego, ustanawiającego wymóg zebrania przez kandydata, który chce zostać zarejestrowany, 100 tys. podpisów poparcia. Już bowiem art. 127 ust. 3 zdanie drugie Konstytucji RP wprowadza ten warunek.

Zrozumiała jest frustracja 10 niedoszłych prezydentów, którzy zostali zarejestrowani na użytek głosowania 10 maja. Frustracja związana z ewentualnością ponownego zbierania podpisów. Sam nie chciałbym drugi raz organizować tego rodzaju czaso- i pracochłonnego przedsięwzięcia. Zwłaszcza w trudnych warunkach pandemicznych, gdy ludzie rzadziej wychodzą z domu, a gdy już wychodzą, to niekoniecznie w celu kontaktu z wolontariuszami.

Niewątpliwie jednak zniesienie względem części (dziesięciorga) kandydatów wymogu zebrania 100 tys. podpisów byłoby działaniem uprzywilejowującym ich względem ewentualnych nowych kandydatów.

Tymczasem czeka nas nowa procedura elekcyjna, a zatem i wszelkie wymogi należy spełnić od początku – i wszyscy powinni mieć zapewnione warunki gry na równych zasadach.

Wariant „zarachowania” starych 100 tys. podpisów na użytek nowych wyborów nie daje się pogodzić z zasadą równości wobec prawa (art. 32 Konstytucji), na płaszczyźnie prawa wyborczego przybierającą postać równości szans wszystkich kandydatów.

Dlatego wymóg musi być identyczny dla każdego z pretendentów.

Z drugiej strony ryzykowne dla zdrowia i życia ludzi byłoby zbieranie podpisów w trakcie pandemii.

Stąd też należy zauważyć, że:

  1. halo? mamy 2020 r., najwyższy czas na częściową „elektryfikację” wyborów!
  2. podpisy można by składać w formie elektronicznej, z wykorzystaniem odpowiednich zabezpieczeń internetowych, chroniących system przed nadużyciami czy atakami hakerskimi (dlaczego by nie wzorować się na systemie ePUAP lub podobnym?)
  3. nie wolno rozciągnąć elektryfikacji na sam akt głosowania, bo to wymagałoby wielomiesięcznych prac informatyków, zabezpieczających rzetelność tego aktu.

Drogi Ustawodawco, znowelizuj Kodeks wyborczy! Pozwól na zbieranie podpisów poparcia w wyborach prezydenckich w 2020 r. drogą elektroniczną!

Zresztą kto wie, czy balon próbny nie przyniesie tak pozytywnych danych, że zostaniemy ze zelektryfikowaną procedurą rejestracji na przyszłość?

Posted by redakcja