Tekst napisany na zamówienie Rzeczypospolitej, ukazał się w wydaniu elektronicznym 16.10.

Gdybym miała demonstrować studentom na czym polega różnica między dyskursem politycznym i prawnym – przytoczyłabym wypowiedź premiera z 12 października (data nieprzypadkowa!).  Zapowiadając opóźnioną strategię migracyjną, Donald Tusk  zasygnalizował terytorialne zawieszenie prawa do azylu  i  energiczne zabiegi o  uznanie w Europie dla tej decyzji”.

Jak można było się spodziewać, wypowiedź wywołała burzę i konsternację. Burzyli się obrońcy praw człowieka i prawnicy.  Wszak prawo azylu i zakaz push-backów wynika z  Konwencji Genewskiej z 1951 r. a przestrzeganie naszych  zobowiązań międzynarodowych jest obowiązkiem konstytucyjnym. Przypominały o tym niezliczone   demonstracje i protesty ostatnich ośmiu lat.  Burzyli się nieskonsultowani koalicjanci. Sojusznicy polityczni nie kryli rozczarowania brakiem konkretów: o samej strategii, a zwłaszcza jej prawnym instrumentarium – nie powiedziano nic.    Skonsternowana była opozycja polityczna: wypowiedź zabierała jej wiatr spod żagli, i to akurat w momencie strategicznego przegrupowania i szykowania propagandowej ofensywy.

Data wypowiedzi była więc precyzyjnie dobrana także z punktu widzenia reperkusji europejskich. Akurat wchodzi w życie ustawa fińska dotycząca procedury uchodźczej w warunkach nadzwyczajnych,  bynajmniej  zresztą nie legalizująca push backów. A Włochy finalizują  umowę z Albanią, by tam, poza granicami UE, umieścić  ośrodki filtracyjne dla „osób w procedurze azylowej”. Premier kraju graniczącego z Rosją i Białorusią, wykorzystujących uchodźców jako narzędzie destabilizacji UE, swoją wypowiedzią dołącza  więc do   państw mierzących się z narastającą migracją, trudną do kontroli i organizacyjnego opanowania i  poszukujących zrozumienia, sojuszników i środków dla swych interesów na forum unijnym.

Nadawca i odbiorca komunikatu muszą mówić w tym samym języku

…i muszą jednakowo  rozumieć przedmiot dyskusji.

Wypowiedź premiera o  „możliwości zawieszenia rozpatrywania wniosków azylowych” i odniesienie do  Finlandii  była równie ogólnikowa jak jego niedawne odwołanie  do pojęcia demokracji walczącej. Już pomijam, że tu złe tłumaczenie niemieckiego terminu Wehrhaftedemokratie akcentuje zaczepny charakter a nie „zdolność do obrony”,  o co chodzi w rzeczywistości. Ale oczywiste, że konstrukt  teoretyczny nie   może być traktowany jako gotowy plan  działania praktycznego czy legislacyjnego.

Deklaracja premiera była klasyczną wypowiedzią polityczno-propagandową. I jako taka miała zrozumiały sens (ważenie interesów, kreowanie sojuszy) tylko w tym dyskursie. W dyskursie prawnym – jest nie tylko niejasna, ale wręcz nie  do przyjęcia.  Konia z rzędem kto zrozumie o co idzie:  czyżby  sugerowano wypowiadanie traktatów? albo legislację prerogatywną? Wypowiedź premiera –  wrzucona w ten dyskurs –  jest przede wszystkim błędem  poznawczym. Przynajmniej w ramach istniejącego porządku legalnego (konstytucja, traktaty międzynarodowe, prawo UE) to, co należy do praw człowieka (prawo do azylu osób prześladowanych i narażonych na niebezpieczeństwo) nie może być arbitralnie wyłączone czy zawieszone, nawet przez decyzje większości w parlamencie krajowym. Nie może także być unicestwione działaniami faktycznymi. Push back bez rozpatrzenia wniosku lub  uniemożliwianie składania wniosków (polska specjalność: złóż wniosek na specjalnym formularzu,  który, jak wiadomo, wisi w lesie na każdym drzewie) jest triumfem siły politycznej nad prawem, które  przecież powinno służyć do  temperowania owej siły.

 Natomiast mogę sobie wyobrazić  uporządkowanie a raczej ucywilizowanie realizacji procedury uchodźczej, stworzenie  ośrodków filtracyjnych z ludzkimi warunkami bytowania. Tylko to wymaga ogromnego wysiłku organizacyjnego i mobilizacji przeciw wygodnym rutynom (także w służbach mundurowych) no i wymaga  środków. Ale to też polityczny problem ich pozyskania na szczeblu unijnym, skoro jesteśmy peryferią graniczną. I co chyba u nas najtrudniejsze – wymaga wytrwałości i konsekwentnego egzekwowania i prawa, i standardu jego stosowania. I to jest płaszczyzna, gdzie oba dyskursy o prawie azylowym mogłyby się spotkać.

Dialog głuchych

Co  więc prawnie ma oznacza  polityczna deklaracja premiera,   będziemy mogli się przekonać, gdy rząd sprecyzuje propozycje legislacyjne. Wtedy też zapewne zajdzie potrzeba, aby kolejny raz oprzeć się naciskom (bo politycy próbują ich zawsze) przesunięcia lub obejścia  granic prawa humanitarnego. To czego obecnie słuchamy i co nam raczej bałamutnie przedstawiają skołowane – przepraszam –  media jest grochem z  kapustą: wymieszaniem polityki i prawa. Mamy kamuflaż polityki występującej  pod sfałszowaną etykietą legalizmu. I mamy paraliżującą bezwładność prawa, nieświadomego bogactwa własnych zasobów i interpretacji.

Wszak nie ma przeciwstawienia albo-albo: albo bezpieczeństwo  krajowe kosztem powinności traktatowych albo powinności traktatowe na koszt bezpieczeństwa krajowego. Jest problem proporcjonalności: jak rozłożyć ciężar aby szalki wagi się równoważyły.  Niezbyt potrafimy się tu znaleźć.  Zachowujemy się tu jak szachista, który zna trzy otwarcia, dwie ulubione strategie i cztery końcówki a poza tymi schematami nie potrafi korzystać z  całego bogactwa stojących do dyspozycji wariantów (przecież zgodnych z regułami szachów!) koncentrując się tylko na tym, co widział, poznał i przećwiczył do tej pory. I odrzucający każdy wariant drugiego czy trzeciego wyboru – oprócz ulubionego, do tej pory wyłącznie stosowanego.

Lekcja obcego języka: szybko-skutecznie-legalnie

Zastanowiło mnie dlaczego np. opinie Komisji Weneckiej, ot, choćby ta ostatnia w sprawie standardów regulacyjnych statusu sędziów, została  przyjęta z zachwytem ze strony  opozycji jako „wielka porażka” ministra sprawiedliwości.  Akurat moim zdaniem ta opinia to wielki triumf strategii „krok po kroku” i pomysłów przywracania praworządności lansowanych w tymże ministerium, aby uporządkować sytuację w sądach bez uciekania się do skrajności.  I ten triumf wynika także z odpowiedniego –  bo na czas – zapytania Komisji Weneckiej o opinię ex ante ewentualnej ustawy, co nam oszczędza ewentualnych trudności przy kontroli następczej.   Nie wiem  np. dlaczego porażką  ministra Bodnara miałoby  być założenie (tak Komisja Wenecka), że wszystkie powołania, zdziałane przy udziale KRS po 2017 r. wymagają  naprawy,  a procedura przy tym stosowana (już wcześniej  zdyskwalifikowana w wyrokach TSUE i ETPCZ, które trzeba jednak wykonać) – była wadliwa?  Najwidoczniej  do dwóch czytających to samo, dociera co innego.

Opinia Komisji Weneckiej trochę jak podręcznik do praktycznych ćwiczeń legislacji, wskazuje przy odpowiedzi na poszczególne pytania – przedział ocenny, w którym musi się zmieścić regulacja, aby odpowiadała warunkom brzegowym.  Nie ma tu  gry zero jedynkowej (najlepiej nam znanej i uporczywie lansowanej). Jest wskazanie pola wyboru; to  nauka gry na innym, wyższym poziomie gry.

Przywracanie praworządności wymaga „wejścia na wyższy level”. Ma być szybko (ludzie oczekują!)  skutecznie (postęp ma być  dla wszystkich widoczny!) i musi być legalnie.  A mamy przecież wymontowane bezpieczniki: odarty ze znaczenia Trybunał Konstytucyjny i  zdewastowany wymiar sprawiedliwości; brak niezbędnej kooperacji między władzami  paraliżuje wykorzystanie podstawowego instrumentu jakim jest legislacja. Pozostaje zatem lawirowanie między polityką  a prawem i nadzieja, że prawu jednak uda się  utrzymać niezbędny poziom kontroli nad polityką. Stanie się jednak to wtedy, gdy w dyskurs  społeczny przestanie  się przypominać groch z kapustą, gdy w mediach zacznie się odróżniać plewy od ziarna, gdy komiwojażerami pomysłów propagandowych będą rzecznicy prasowi (teraz ich jak na lekarstwo), zaś mężowie stanu będą wtedy mieli czas i siły na przybliżanie strategicznych horyzontów.

Posted by Ewa Łętowska