…co znaczy legal harassement, contempt of court, chilling efect: trzy angielskie terminy nie mające swych dokładnych odpowiedników w prawniczej polszczyźnie.
Angielski kieruje uwagę ku faktom i zależnościom, ku opisowemu ujęciu sytuacji i procesów społecznych. Prawnicza polszczyzna raczej ku normatywnym wzorcom zachowania. Efekt mrożący czy molestowanie przez prawo – nie mają swych polskich odpowiedników w ogóle, to kalki z angielszczyzny. Zaś „obraza sądu” wywołuje w umyśle mówiącego i słuchającego obraz człowieka zachowującego się w niewłaściwy sposób w gmachu sądu lub w piśmie procesowym.
Tymczasem contempt of court – to coś więcej. To nie tylko bezpośrednie zachowanie w sądzie. To lekceważenie, dyskredytowanie sądu i jego funkcji.
Najlepiej pokazać na na przykładzie. Skazany chce jakiejś ulgi w odbywaniu kary. Zgłasza się ze stosowną prośbą o ulgę, rozłożenie na raty, zmianę reżimu wykonania kary. A jednocześnie wyśmiewa i dyskredytuje sam wyrok, lekceważy fakt ukarania, publicznie ogłaszając, że jak go zwolnią, znów będzie popełniał to samo przestępstwo. Albo powiada, że skazanie było bez znaczenia.
Nie można jednocześnie zjeść ciastka i je mieć. Nie można sądu o coś prosić i zarazem z niego kpić. Niżej przykład.
Polskie sądy kiepsko sobie radzą z takimi sytuacjami, ponieważ zachowanie występuje poza ramami tego, z czym sąd styka się bezpośrednio. Z tej przyczyny lekceważące zachowanie skazanego ubiegającego się odroczenie kary, zmianę jej reżimu – to dla sądu nie istnieje. U obserwatora może to wywoływać wrażenie, że sąd toleruje kpiny z wymiaru sprawiedliwości, albo jest nieuważny. A nie powinno tak być.
Chilling efect – efekt mrożący – leży blisko pojęcia prewencji. Z tym, że w wypadku efektu mrożącego idzie o powstrzymanie kogoś od działań dozwolonych i legalnych, tyle, że mrożącemu niemiłych z przyczyn politycznych lub ideologicznych. Nie powinni zatem tym narzędziem posługiwać się ci, którzy są sługami państwa, wspólnego dla różnych obywateli. Gdy np. wysoki funkcjonariusz państwowy, minister lub jego zastępca, rzecznik rządu albo partii rządzącej publicznie występuje z potępieniem pewnych zachowań legalnych (choćby do demonstracji określonego typu czy grupy), albo gdy taka demonstracja czy grupa spotyka się później z ekscesywnym nękaniem, to jest to właśnie efekt mrożący. Chodzi o to, aby odechciało się demonstrować, występować z jakimiś wnioskami, podejmować pewne tematy, wystawiać w teatrach nielubianych autorów czy sztuki itp.
Ów efekt występuje czasem jako zachęta dla innych funkcjonariuszy, aby oni objęli swym szczególnie skrupulatnym działaniem pewne kategorie spraw lub sprawców – taka prewencja generalna à rebours.
Np. wysoki funkcjonariusz państwowy (rzecznik rządzącej partii politycznej, minister ) co prawda potępia napaści czy mowę nienawiści, ale zarazem ochoczo ujawnia swoje zrozumienie ( może wręcz sympatię) dla pewnego typu naruszeń prawa. Jest to zachęta do wybiórczej gorliwości i czujności prokuratorów. Gorzej, gdy w konsekwencji tworzą się na skutek wspomnianych efektów mrożąco-zachęcających tworzą się geograficzne wyspy nieproporcjonalnych praktyk organów ścigania. No a już fatalne, gdy podobne myślenie przesączy się do sądownictwa. Bo jest to jasny inwit dla usłużnych sług wymiaru sprawiedliwości o nazbyt giętkich kręgosłupach.
Np. bardzo niewłaściwe z tego punktu widzenia było oficjalne okazywanie sympatii przez Ministra Sprawiedliwości (wywiady, komunikaty na stronie internetowej) odmowom świadczenia usług drukarskim środowiskom LGBT przez drukarza. Problem w tym, że ktoś, kto ma publicznie dostępny byznes, nie może odmówić usługi ze względu na to, że nie lubi jakiejś osoby czy grupy. Wtedy jest to bowiem naganna dyskryminacja. I w konsekwencji w Polsce sąd ten wypadek swoistej, samozwańczej klauzuli sumienia, uznał za niedopuszczalny. Dlatego z kolei zachęcanie do korzystania z takich samozwańczych klauzul – przez osoby sprawujące funkcje ministerialne i na stronach ministerstwa – jest niewłaściwe. Burzy porządek postrzegania organów państwowych.
Legal harassement – typowy przykład: karanie Al Capone za złą buchalterię, gdy nie można było skazać, z braku dowodów za za gangsterstwo. U nas też mamy przykłady: ostatnio słychać o zrobieniu sprawy Owsiakowi za wulgaryzmy w czasie rapowania i uczestniczce legalnej demonstracji za naruszenie ustawy o ochronie środowiska (chodziło o używanie megafonu). Oczywiście nie należy używać wulgaryzmów ani nadmiernie hałasować, ale nieproporcjonalność działania organów ścigania i wybiórczość ich decyzji jest uderzająca. Inne przykłady: nękanie uczestników demonstracji uporczywością skądinąd legalnego legitymowania przez policję (wielokrotność i długotrwałość czynności). Można o tym przeczytać w relacji uczestniczki, będącej zarazem dziennikarką
http://siedlecka.blog.polityka.pl/2017/09/12/dlugopis-zwany-kajakiem/ .
W opisanej historii uderza też, że sąd jakby nie rozumiał istoty problemu. Wystarcza nazwać coś inaczej. „Zatrzymanie” nazwane „legitymowaniem” (mimo, że owo legitymowanie trwało kilka godzin) przestawało być dla sądu problemem długotrwałego ograniczenia swobody przemieszczania się. Zniknął też problem konieczności dopuszczenia adwokata. Właśnie z takim formalizmem sądów i nieumiejętnością stawania z otwartą przyłbicą walczę przez całe zawodowe życie. Jak widać nieumiejętnie, niestety.
Podziel się: