Podczas  wizyty prezydenta Lecha Wałęsy w Moskwie (21-23 maja 1992 r.) sfinalizowano i podpisano (negocjowane przez blisko dwa lata) Traktat polsko-rosyjski o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy oraz pakiet porozumień o wycofaniu wojsk rosyjskich z Polski. Szczególnie istotne było sprecyzowanie terminu wycofania tych wojsk. W następstwie powyższych ustaleń 17 września 1993 r. ostatni rosyjscy żołnierze opuścili terytorium Polski. Były to ustalenia i działania fundamentalne dla utrwalenia niepodległości Polski i otwierające drogę do jej przyszłego członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim (oraz Unii Europejskiej).

     Prezydent Lech Wałęsa odegrał w sfinalizowaniu powyższych uzgodnień rolę zasadniczą. Ówczesny minister spraw zagranicznych, Krzysztof Skubiszewski konstatował: „Rzecz udało się przeprowadzić dzięki wsparciu wytężonej i konsekwentnej pracy MSZ przez prezydenta Lecha Wałęsę. Jego rola w Moskwie w dniu 22 maja 1992 roku była decydująca.”[1].

     Ten sukces Polski stał się już wówczas łupem zwalczających prezydenta Lecha Wałęsę ugrupowań skupionych wokół ówczesnego premiera Jana Olszewskiego (w tym Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego). Mimo zatwierdzenia przez rząd w przededniu wizyty mandatu do podpisania wynegocjowanych porozumień, już w trakcie jej rozpoczęcia (późno wieczorem 21 maja 1992 r.) premier Jan Olszewski wysłał do prezydenta Lecha Wałęsy szyfrogram z postulatami renegocjacji niektórych postanowień i dodania deklaracji w sprawie zbrodni stalinowskich, co w zasadzie sprowadzało się do zakazu podpisania wynegocjowanych porozumień. Lech Wałęsa we wspomnieniach pisze, że otrzymał również „otwartym tekstem” od Jana Olszewskiego „zakaz podpisania traktatu”[2].

     Gdyby tak się stało, sprawa wycofania wojsk rosyjskich z Polski mogła zostać odłożona do bliżej nieokreślonej przyszłości, z wielkimi szkodami politycznymi dla Polski.

     Prezydent Lech Wałęsa – jak wspomniano wyżej – nie odstąpił od sfinalizowania sprawy. W rozmowach z prezydentem Borysem Jelcynem uzgodnił istotne poprawki do wynegocjowanych tekstów, w wygłoszonych przemówieniach obaj prezydenci odnieśli się do zbrodni reżimu stalinowskiego i do konieczności ustalenia prawdy historycznej w stosunkach polsko-rosyjskich.

      Sprawa „szyfrogramu Olszewskiego” i jego parafrazowany tekst jest od lat dobrze znana, przynajmniej w gronie ekspertów i osób zainteresowanych. Ostatnio został on „odkryty” w archiwum MSZ, a powiązanie tego „odkrycia” z obecną narracją o poszukiwaniu „wpływów rosyjskich” jest aż nadto widoczne[3].

     Celem niniejszych „objaśnień” nie jest  szczegółowe naświetlanie ówczesnych negocjacji i okoliczności politycznych. Postanowiliśmy natomiast przypomnieć komentarz naszego zmarłego kolegi, ambasadora Andrzeja Ananicza, który jako ówczesny dyrektor Departamentu Europy MSZ był głównym negocjatorem (w finalnym okresie) wspomnianych porozumień z Rosją: A. Ananicz, Jeszcze raz o wyjściu wojsk rosyjskich[4].

    W zamieszczonym poniżej komentarzu ambasadora Andrzeja Ananicza zawarta jest rzeczowa analiza uwarunkowań i głównych problemów, jakie wystąpiły podczas negocjacji nad porozumieniami w sprawie wycofania wojsk rosyjskich z  Polski. Jest też kilka wskazań, które skłaniają do głębszych refleksji.

      Między innymi odnotowuje on, że szczególnie kontrowersyjna kwestia tworzenia wspólnych firm na bazie opuszczanego mienia rosyjskiego (słynny art. 7 Protokołu), która była głównym przedmiotem „depeszy Olszewskiego”, miała swój szerszy kontekst w postaci tzw. ustawy Glapińskiego z 1991 r. o spółkach z udziałem zagranicznych, wprowadzającej wyjątkowo liberalne warunki tworzenia takich spółek. Może warto byłoby prześledzić, kto z takich rozwiązań odniósł największe korzyści?

     W końcowych wierszach swojego komentarza Andrzej Ananicz postuluje również, aby odtajnić protokoły z posiedzeń rządu Jana Olszewskiego, podczas których rozpatrywano negocjowane porozumienia z Rosją, tak aby stało się jasne – „kto za czym ostatecznie głosował”, a zwłaszcza – kto dążył do zablokowania sfinalizowania porozumień.

     Prezydent Lech Wałęsa w swoich wspomnieniach obejmujących pierwsze lata III RP następująco komentuje sprawę „depeszy Olszewskiego”[5]: „Dotąd nie mogę zrozumieć intencji Olszewskiego, który chciał wywrócić całe negocjacje i przyszły sukces. Na tyle polubił obecność wojsk sowieckich w Polsce?”.

Warszawa, dnia 6 czerwca 2023 r.

Konferencja Ambasadorów RP

Konferencja Ambasadorów RP to stowarzyszenie byłych przedstawicieli RP, której celem jest analiza polityki zagranicznej, wskazywanie pojawiających się zagrożeń dla Polski i sporządzanie rekomendacji. Chcemy dotrzeć do szerokiej opinii publicznej. Łączy nas wspólna praca i doświadczenie w kształtowaniu pozycji Polski jako nowoczesnego państwa Europy, znaczącego członka Wspólnoty Transatlantyckiej. Jesteśmy przekonani, że polityka zagraniczna powinna reprezentować interesy Polski, a nie partii rządzącej.

 

Andrzej Ananicz
(…)
Zewnętrze tło negocjacji
 
    Gorbaczow, po przełknięciu porażki armii radzieckiej w Afga­nistanie i utracie dystansu w wyścigu zbrojeń z Zachodem, miał świadomość, że koszta utrzymania ogromnych, w dużej mie­rze ofensywnych sił zbrojnych przytłaczają gospodarkę pań­stwa. W grudniu 1988 roku na sesji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku ogłosił jednostronną redukcję stanu liczebnego armii ZSRR o 500 tyś. żołnierzy. Na podstawie tej decyzji do czerwca 1990 roku liczebność wojsk radzieckich w Europie Wschodniej spadła o 300 tyś. żołnierzy (np. w Czechosłowacji o 72 tyś., w Polsce zdecydowanie mniej).
     Również podczas toczonych od marca 1989 roku w Wiedniu negocjacji w sprawie ustanowienia pułapów uzbrojenia na sze­roko pojętym styku terytoriów NATO i Układu Warszawskiego (traktat CFE) oraz środków budowy zaufania strona radziecka zajmowała w sumie konstruktywną postawę.
     Na początku 1990 roku ZSRR szybko uzgodnił z Czecho­słowacją i Węgrami wycofanie swoich wojsk przed lipcem 1991 roku oraz ogólne zasady rozliczeń. W odróżnieniu od wojsk stacjonujących w NRD, a także w położonej między nimi a ZSRR Polsce, Środkowa i Południowa Grupa Wojsk Radziec­kich nie miały kluczowego znaczenia strategicznego. Ponadto jednostki radzieckie zostały wprowadzone tam w sytuacjach kryzysowych w 1956 i 1968 roku, mogły być zatem traktowane jako siły okupacyjne, narzucone „bratnim państwom” przemocą.
     Strona radziecka domagała się od Węgier i Czechosłowacji rekompensaty za pozostawiane budynki, lotniska, stacje paliw[6] oraz prawa do sprzedaży różnego rodzaju sprzętu. Z kolei Budapeszt i Praga żądały pokrycia kosztów szkód ekologicz­nych, jakie powstały podczas stacjonowania Jednostek Armii Radzieckiej (JAR) na terytorium ich państw. Negocjacje szybko zakończyły się kompromisem, w ramach którego zarówno wła­dze Węgier, jak i Czechosłowacji zgodziły się na wypłacenie dowództwu wychodzących wojsk radzieckich pewnych sum jako zadośćuczynienia za pozostawione nieruchomości oraz na zby­wanie mienia ruchomego[7]. Nie wywołało to w tych państwach istotnych negatywnych emocji[8].
Wycofanie wojsk radzieckich z Niemiec miało zupełnie inny ciężar gatunkowy. Warunkowało zjednoczenie Niemiec, ale też przynależność terytorium NRD do Sojuszu Północnoatlantyc­kiego bądź wykluczenie z niego. Liczebność wojsk radzieckich w NRD szacowano na 380 tyś., rodzin i personelu technicz­nego zaś na dodatkowe 200 tyś. Znacząca część ziem NRD była zajmowana przez bazy, garnizony, osiedla mieszkalne, poligony, lotniska i instalacje Grupy Zachodniej Wojsk Radzieckich. Tereny bez porównania większe niż w wypadku Polski.
 W skomplikowanych negocjacjach ZSRR uzgodnił z Niem­cami, że wycofa swoje wojska z terytorium byłej NRD do końca 1994 roku. Decyzja ta była częścią obszernego pakietu składającego się na porozumienie 2+4 przesądzające o zjednoczeniu Niemiec.
Gabinet Kohla był elastyczny, gdy chodzi o spełnianie mate­rialnych oczekiwań radzieckich związanych z wycofaniem wojsk z terytorium byłej NRD. Zobowiązał się do odstąpie­nia od roszczeń wobec nieruchomości zarekwirowanych przez Armię Czerwoną w latach 1945-1948. Zgodził się, by budynki opuszczane przez JAR były traktowane jak własność radziecka i sprzedawane w otwartych przetargach, a te, które nie miały nabywców, sam wykupywał od radzieckich dowódców. W sumie, po odliczeniu szkód ekologicznych, Rosjanie otrzymali z tych transakcji ponad 12 mld DM. Osobno rząd niemiecki wyasy­gnował 7,8 mld DM na budowę na terenie ZSRR mieszkań dla powracających z Niemiec żołnierzy i ich rodzin. W bankach niemieckich uruchomiono bardzo korzystną linię tzw. kredytów Hermesa. Do targanego kryzysem Związku Radzieckiego skie­rowano transporty z pomocą żywnościową (głównie pszenica i masło). Do wyjazdu z NRD oficerowie i żołnierze indywidu­alnie otrzymywali „stypendia”, które wzbogacały comiesięczny żołd radziecki (w wypadku pułkownika było to 1250 DM, suma ogromna na owe czasy).
Dźwignie nacisku
Polska przystępowała do negocjacji w sprawie wycofania wojsk sowieckich w sytuacji niewygodnej. Niemcy oferowały warunki niemożliwe do pomyślenia w naszych warunkach. Czecho­słowacja i Węgry przyjęły większość postulatów radzieckich i zaoferowały bezpośredni bądź pośredni wkład w bytowe zabez­pieczenie żołnierzy radzieckich wycofywanych w głąb Rosji. Atmosfera polityczna w Polsce wykluczała takie rozwiązania. Negocjatorom podrzucano idee, które miały zmusić Rosjan do ustępstw bez kompromisowych kroków z naszej strony.
Jednym z pomysłów na znalezienie dźwigni nacisku na stronę radziecką w sprawie przyspieszenia wycofywania JAR z Polski była kwestia tranzytu. Notatki z takimi sugestiami szły do MSZ m.in. z Kancelarii Prezydenta RP. Groźba utrudnień z naszej strony dla kolejowego tranzytu przez nasze terytorium wojsk i sprzętu radzieckiego wycofywanego z Niemiec miała skłonić Moskwę do przyjęcia polskich postulatów. Szybko jed­nak okazało się, że jest to jałowy trop. Bałtyckie porty mor­skie byłej NRD zmierzały wówczas ku bankructwu. Uzyskanie kilkuletnich kontraktów na transport ogromnych ilości ludzi i sprzętu radzieckiego było dla nich zbawieniem. Rząd nie­miecki wydzielił dla Zachodniej Grupy Wojsk Radzieckich miliard DM na pokrycie ogólnych kosztów transportu wojsk z jego terytorium. Dowództwo radzieckie zdecydowanie prefe­rowało kontraktowanie statków własnej Floty Bałtyckiej oraz negocjacje z podupadającymi portami wschodnich Niemiec. Prawdą jest, że droga morska nie mogła w całości zapewnić transportu wycofywanych żołnierzy i sprzętu. Negocjowaliśmy jednak znacznie mniejsze ładunki na platformach kolejowych, niż wydawało się na początku. Przez dość długi czas w ramach solidarności wyszehradzkiej Czechosłowacja odmawiała udo­stępnienia torów dla tranzytu niemieckich JAR omijającego Polskę, ale w końcu otworzyła trasy pod naciskiem swoich kolejarzy. Naszym Polskim Kolejom Państwowym, którym brakowało zamówień, duży tranzyt radziecki z Niemiec (jeśli byłby opłacany zgodnie z europejskimi stawkami[9]) bardzo by pomógł, ale negocjacyjne kalkulacje polityczne te nadzieje znacznie zredukowały.
Innym pomysłem podrzucanym publicznie naszym nego­cjatorom było umiędzynarodowienie tego procesu, by wraz z jakimiś partnerami zewnętrznymi skłonić Rosjan do ustępstw i szybkiego opuszczenia Polski. W ocenie zespołu negocjacyj­nego była to idea chybiona. Po pierwsze, nie było jasne, kto miałby być skłonny do naciskania na Rosjan, by jak najszybciej do setek tysięcy żołnierzy bez dachu nad głową dodali kilka­dziesiąt tysięcy kolejnych. Dla Amerykanów najważniejsza była stabilność wewnętrzna Rosji i jej kooperatywność w dziedzi­nie rozbrojenia, szczególnie nuklearnego. Niemcom oczywiście zależało głównie na tym, żeby Rosjanie opuścili świeżo zjedno­czone ziemie zgodnie z ich umową, czyli w okresie późniejszym, niż nam by zależało. Inne liczące się państwa europejskie nie interesowały się specjalnie naszymi negocjacjami i nie dałyby się wciągnąć w przepychankę z Rosją. Dla nich istotniejsze było to, iż Rosjanie wywiązywali się z postanowień porozumienia 2+4.
Po drugie, w 1991 roku nasza dyplomacja w sposób wywa­żony, ale stanowczy, publicznie zaczęła zgłaszać polskie aspira­cje do członkostwa we Wspólnotach Europejskich oraz NATO. W tej sytuacji zwracanie się do zachodnich partnerów o pomoc w negocjacjach z Rosją byłoby równoznaczne z przyznaniem, iż Polska jest niesamodzielna i nieporadna, więc wiązanie się z nią może przynieść kłopoty i obciążenie, a nie korzyści.
Nasze negocjacje
 Rozpoczęły się one później niż z Czechosłowacją i Węgrami[10]. Władze radzieckie zareagowały z ociąganiem na polską notę z września 1990 roku w sprawie szybkiego rozpoczęcia negocjacji i wycofania wojsk z naszego terytorium do końca roku 1991, a pod względem merytorycznym – negatywnie. Jasne było, że strona radziecka stacjonującą w Polsce Północną Grupę Wojsk Radzieckich traktuje jak bezpośrednie zaplecze jednostek rozlokowanych w Niemczech, Polskę zaś – jako bufor między sobą a sojuszem NATO.
W odróżnieniu od Niemiec, Czechosłowacji i Węgier w pol­skiej klasie politycznej, ale też wśród większości społeczeństwa, nie było skłonności, by stronie radzieckiej, a później rosyjskiej, przekazać jakiekolwiek środki budżetowe na budowę mieszkań dla wycofywanych wojsk. Dla Polaków Północna Grupa Wojsk Radzieckich była symbolem politycznego zniewolenia Polski i płacenie Rosjanom czegokolwiek było sprzeczne z poczu­ciem fundamentalnej sprawiedliwości. Wywoływało to irytację radzieckich/rosyjskich negocjatorów i blokowało postęp w roz­mowach. Dla nich, ale też dla ogromnej rzeszy Rosjan do dziś, wojska rosyjskie były wyzwolicielami ziem polskich od faszy­stowskich Niemiec i gwarantem bezpieczeństwa wobec zagro­żeń ze strony Zachodu po II wojnie światowej.
Kiedy przejmowałem po Jerzym Sułku przewodniczenie zespołowi negocjacyjnemu, odziedziczyłem grubych na kilka­dziesiąt stron tekst projektu porozumienia, który w każdym akapicie zawierał dwie wersje zapisów w kwadratowych nawiasach – propozycję polską i rosyjską. Różnice dotyczyły zarówno kwestii kluczowych, jak data opuszczenia Polski czy wzajemne rozliczenia, jak spraw technicznych i szczegółowych. Pogodzenie tych sprzecznych stanowisk w przyzwoitym cza­sie wydawało się niemożliwe. Nie mając żadnych materialnych zachęt z naszej strony, Rosjanie nie widzieli potrzeby pośpie­chu w wycofywaniu swoich wojsk co najmniej do czasu, gdy ich oddziały pozostawały na terytorium Niemiec. Wielokrot­nie powtarzali, że satysfakcjonują ich przepisy umowy z grud­nia 1957 roku o warunkach stacjonowania wojsk radzieckich w Polsce. W trakcie kolejnych rund zbliżenie było albo mini­malne, albo w ogóle go nie było[11].
Atmosfera rozmów uległa pewnej poprawie po załamaniu się puczu Janajewa z 19 sierpnia 1991 roku, ale do rzeczywistego przełomu doszło dopiero podczas warszawskiej rundy negocja­cji w kwietniu 1992 roku. Strony zgodziły się porzucić tekst, nad którym dotąd pracowano, i spisać na dwóch stronicach najważniejsze zobowiązania polityczne przy założeniu, że pod względem finansowym zostanie zastosowana „opcja zerowa” – Polska nie płaci za pozostawione przez JAR nieruchomości, a Rosja nie jest zobowiązana do rekompensaty za wyrządzone przez jej wojska szkody ekologiczne. Kwestie praktyczne miały być uregulowane w osobnych, także maksymalnie krótkich pro­tokołach. Tak też się stało i w ciągu mniej niż miesiąca projekty porozumień były gotowe do decyzji polityków.
Na negocjatorów (Wałęsę, Skubiszewskiego, Makarczyka, ale też zaledwie dyrektora departamentu Ananicza, nigdy zaś reprezentantów innych resortów niż MSZ) tuż po podpisaniu porozumień oraz później sypały się gromy, głównie za sprawą zgody na umieszczenie w umowie klauzuli umożliwiającej tworzenie polsko-rosyjskich spółek, mogących wykorzystać ewentualnie nieruchomości przekazane stronie polskiej przez wycofane JAR[12]. Miało to być równoznaczne z przyzwoleniem na usadowienie się na ziemiach RP agentury służb rosyjskich.
A jak to wyglądało od strony zespołu negocjacyjnego? Przed jedną z kolejnych rund na spotkanie zespołu Pełnomocnik Rządu do spraw pobytu wojsk Federacji Rosyjskiej w Polsce przyniósł otrzymaną od rosyjskich wojskowych listę kilkudziesięciu pol­skich lokalnych firm, które zgłosiły Rosjanom chęć prowadzenia z nimi cywilnych interesów po wycofaniu JAR z Polski. Rosjanie zaproponowali, by dopuścić możliwość – w każdym indywidual­nym przypadku za zgodą władz polskich – prowadzenia biznesu z polskimi partnerami. Strona polska mogłaby też, odrzucając jako partnerów takich spółek jedne polskie firmy, wskazywać inne, wybrane przez siebie.
Prima faciae propozycja ta wydała się trudna do przyję­cia w polskich warunkach, choć była zgodna z tym, co Rosja­nie otrzymali od Niemiec i Węgier. I wtedy inną perspektywę przedstawili nam koledzy reprezentujący resorty gospodarcze oraz UOP. Od 14 czerwca 1991 roku działała tzw. ustawa Glapińskiego o spółkach z udziałem zagranicznym. W artykule 4.1 stanowiła ona, że „utworzenie spółki wymaga zezwolenia, jeżeli:
  1. przedmiot jej przedsiębiorstwa obejmuje co najmniej jedną z następujących dziedzin:
  2. a) zarządzanie jednostkami morskim i lotniczymi,
  3. b) działalność w zakresie pośrednictwa i obrotu nieruchomościami,
  4. c) przemysł obronny nieobjęty koncesjonowaniem,
  5. d) handel hurtowy importowanymi towarami konsumpcyjnymi,
    e)świadczenie pomocy prawnej”.
W innych wypadkach założenie spółki z partnerem zagra­nicznym nie wymaga zgody! Wystarczyło odpowiednio opisać profil spółki, tak by nie podpadała pod artykuł 4.1 ustawy, zna­leźć realnego bądź podstawionego polskiego partnera i na pozio­mie województwa rejestracja odbywałaby się automatycznie.
Propozycja rosyjska, wynikająca zapewne z niezaznajomienia się z nową, liberalną ustawą o spółkach, dawała polskim wła­dzom, w ocenie całego zespołu negocjacyjnego, dwie przewagi takiego porozumienia dwustronnego nad polskim, obowiązują­cym prawem:
1) możliwość arbitralnej odmowy rejestracji spółki, czyli niedopuszczenia do zawiązania
     jakiejkolwiek spółki joint venture,
2) narzucenia partnera polskiego do spółki, jeśli taki byłby interes jakiegokolwiek polskiego
    organu (np. UOP).
Zespół zasugerował, by przyjąć propozycję rosyjską w mak­symalnie niezobowiązującym prawnie sformułowaniu, licząc, iż rosyjscy partnerzy negocjacyjni nadal będą nam przekazy­wać listy polskich podmiotów gotowych do współpracy z nimi i że sami (to znaczy pojedynczy oficerowie bądź podstawione przez nich osoby) nie będą bez zgody strony polskiej, na podsta­wie tzw. ustawy Glapińskiego, zawiązywać spółek joint venture z polskimi przedsiębiorcami. To stanowisko zostało zaakcep­towane przez resorty zaangażowane w proces negocjacyjny, a przez to dało mandat do dalszych rozmów ze stroną rosyjską.
 Ówczesna rzeczywistość wyglądała tak, że nasze służby nie były przygotowane, by śledzić wszystkie kontakty biznesowe wokół rozrzuconych w różnych częściach Polski baz radziec­kich. Przez dziesięciolecia wykształciły się tam nieoficjalne powiązania, które w liberalizującej się gospodarce początku lat 90. XX wieku rozkwitały w nie zawsze legalny sposób[13]. Rosjanie proponowali nam przedstawienie list polskich kandydatów do robienia biznesu z nimi i sami oczekiwali zgody władz polskich na uruchomienie wspólnych przedsięwzięć. Tłumaczenie opinii publicznej uzasadnienia stanowiska polskiego przed podpisa­niem porozumienia oznaczałoby danie stronie rosyjskiej dro­gowskazu do tzw. ustawy Glapińskiego i szerokiej akcji łowienia przez nich chętnych polskich przedsiębiorców w regionach sta­cjonowania ich wojsk. Nie odpowiadaliśmy zatem na zarzuty publicznie. Wszystkie argumenty były przedstawiane na zam­kniętych posiedzeniach rządu.
Część ważnych polityków, którzy doskonale wiedzieli, w czym rzecz, na użytek wewnętrznej gry politycznej zaata­kowała publicznie uzgodnione w ramach rządu oraz z Rosja­nami porozumienie[14]. Jako koordynator wszystkich prac zespołu negocjacyjnego wiem, że przedstawiciele tych polityków aktyw­nie uczestniczyli w przygotowywaniu wszystkich stanowisk negocjacyjnych za zgodą swoich przełożonych i byli przez nich instruowani, uczestniczyli w rozmowach z partnerami radziec­kimi/rosyjskimi, zdawali sprawozdania w swoich resortach z przebiegu kolejnych rund negocjacji[15]. Z żadnej instytucji państwowej, która była zaangażowana w ten proces, nigdy nie otrzymaliśmy sygnału, że prowadzący negocjacje przedstawi­ciel MSZ przekroczył mandat udzielony mu przez zespół oraz rząd. Późniejsze opowieści, że ktoś poza wiedzą i wolą mini­strów spoza MSZ oraz premiera wynegocjował z Rosjanami pakiet porozumień, przedstawił je do parafowania, a następ­nie do podpisania, są wierutną bzdurą, opowiadaną nierzadko z dużą dozą cynizmu i hipokryzji. Oczywiście, były wątpliwości co do poszczególnych rozstrzygnięć oraz sformułowań, toczyły się gorące dyskusje, ale to, co zostało uzgodnione, miało wedle mojej wiedzy akceptację rządu premiera Olszewskiego. To, że została ona w kuriozalny sposób wycofana w ostatnim momen­cie, jest osobną historią, świadczącą raczej o decyzyjnej chybotliwości niektórych osób, a nie o braku lojalności czy, nie daj Boże, patriotyzmu innych.
Inną kwestią, która także wzbudzała wówczas emocje, choć nie tak gorące, było rosyjskie mienie ruchome. Dowódcom JAR zależało, by przed wyjazdem z Polski ich jednostki mogły w sposób zorganizowany spieniężyć wszelkiego rodzaju sprzęt ruchomy, którego nie zamierzali zabrać do Rosji. Handel wokół garnizonów rosyjskich trwał w tym czasie bez ustanku, ale miał najczęściej charakter indywidualny. Chodziło o jego uporządko­wanie, włączenie doń polskiej lokalnej administracji i przez to uzyskanie większej skali zysku dla opuszczających Polskę JAR. Dla Rosjan najwygodniej byłoby, gdyby polskie władze powo­łały coś w rodzaju agencji mienia ruchomego wojsk rosyjskich. Z punktu widzenia zespołu negocjacyjnego w propozycji tej nie było niczego niepokojącego. Z konsultacji z kolegami nie­mieckimi wiedzieliśmy, że w garnizonach, gdzie takie wyprze­daże miały miejsce, dowódcy radzieccy/rosyjscy dbali o czystość i kompletność przekazywanych obiektów oraz zdawali nowym gospodarzom plany techniczne obiektów.
Z nieznanych mi powodów kilka resortów nie wyraziło zgody na tę propozycję. Po prostu zespół dostał instrukcję, by zako­munikować partnerom rosyjskim, że ją odrzucamy. Od pełno­mocnika rządu ds. czasowego pobytu dowiedzieliśmy się, że ta decyzja wywołała bardzo złe emocje u dowódców garnizonów. Nasiliła się chaotyczna wyprzedaż wszystkiego, co się da, i bez oglądania się na polskie przepisy czy pomruki lokalnej polskiej administracji.
Nie wyraziliśmy chęci negocjacji, więc nie mieliśmy wpływu na definiowanie tego, czym jest „mienie ruchome”. Czynili to sami dowódcy. Okazało się, że w tej kategorii mieszczą się nie tylko meble, sprzęt kuchenny i ogrodowy, narzędzia czy pojemniki, ale także kaloryfery, stolarka drzwiowa i okienna, system kamer na stacjach paliw, a nawet kable łączące latar­nie na osiedlach mieszkaniowych. Doszło do dewastacji wielu przekazywanych obiektów, której można było w dużym stop­niu uniknąć.
Jako „roboczy” szef zespołu negocjacyjnego byłem infor­mowany przez sekretarza stanu profesora Jerzego Makarczyka 5 maja 1992, że rząd zaakceptował wynegocjowane dokumenty z paroma niekontrowersyjnymi sugestiami poprawek, które zresztą szybko udało nam się wynegocjować. Podobnie, w dniu wylotu delegacji prezydenta Lecha Wałęsy do Moskwy, min. Skubiszewski przed wejściem do samolotu powiadomił nas, że prezydium rządu właśnie potwierdziło swoją zgodę na podpisa­nie wszystkich wynegocjowanych dokumentów.
W rządowym samolocie TU-154 siedziałem w tzw. salo­niku dyrektorskim. Po kilkudziesięciu minutach lotu wszedł doń minister Skubiszewski i ze spokojnym uśmiechem oznaj­mił: „Pan Prezydent Wałęsa postanowił, że w Moskwie będzie renegocjował niektóre fragmenty traktatu i umowy o wycofaniu wojsk. Rzadko się zdarza, żeby prezydenci negocjowali traktaty, ale nasz jest zdeterminowany i będzie to czynił”.
Zapowiadała się dynamiczna i pełna emocji wizyta. Taka rzeczywiście była. Wałęsa okazał się doskonałym negocjato­rem, świetnie wyczuwającym nastrój chwili oraz charakter part­nera. Śledziłem jego rozmowę z Jelcynem, pełen podziwu, nie zdając sobie sprawy, że prezydent otrzymał po wylądowaniu w Moskwie na lotnisku słynną później depeszę od premiera Olszewskiego.
Ta depesza (której treść do dziś znam tylko z medialnych opowieści) jest gorzkim symbolem atmosfery, w jakiej dzia­łały osoby zaangażowane w negocjacje. W wewnętrznych, formalnych dyskusjach – akceptacja dla pewnego stanowiska. W publicznym dyskursie – jego krytyka, a na końcu zmiana podjętej decyzji i wyparcie się wcześniejszej aprobaty.
Uważam, że po upływie ponad 23 lat nadszedł czas, by odtaj­nić protokoły posiedzeń rządu, na których dyskutowane były treści polsko-rosyjskiego traktatu dwustronnego oraz wszyst­kich umów związanych z wycofaniem wojsk rosyjskich. Warto zweryfikować oceny oparte na wrażeniach oraz zasłyszanych komentarzach i przekonać się, jak rzeczywiście toczyła się debata na posiedzeniach gabinetu i kto za czym ostatecznie głosował.

 

[1] K. Skubiszewski, Polityka nie musi być w kolizji z moralnością. Wywiad dla „Życia Warszawy” nr 137 z 15 czerwca 1993 r. udzielony Katarzynie Nazarewicz. Opublikowany następnie w: K. Skubiszewski, Polityka zagraniczna i odzyskanie niepodległości. Przemówienia, oświadczenia, wywiady 1989-1993, Warszawa 1997, s. 347/348.

[2] L. Wałęsa, Moja III RP. Straciłem cierpliwość, Warszawa 2007, s. 63.

[3] Okoliczności polityczne oraz uwarunkowania dyplomatyczne „sprawy szyfrogramu Olszowskiego” naświetlił ostatnio ambasador Jan W. Piekarski: Co wyśledził  Sławomir  Cenckiewicz  w sprawie wizyty Lecha Wałęsy w Moskwie  (1.06.2023 r., Opinia), wiadomosci.onet.pl/opinie/co-wysledzil-slawomir-cenckiewicz-w-sprawie-wizyty-lecha-walesy-w-moskwie-opinia/vtzq46x (dostęp: 2.06.2023 r.)

[4] Rozdział zamieszczony w książce: Krzysztof Skubiszewski i dyplomacja czasów przełomu, Poznań 2016, strony 67 do 81.

[5] L. Wałęsa, Moja III RP. Straciłem cierpliwość, Warszawa 2007, s. 53.

[6] Od Węgier strona radziecka domagała się 2,7 mld rubli transferowych, od Czechosłowacji – 1,6 mld. Tak znaczna różnica w poziomie roszczeń wynikała z tego, że na Węgrzech wojska radzieckie same budowały swoje obiekty, podczas gdy w Czechosłowacji, zgodnie z umową dwustronna, duża część radzieckich instalacji i osiedli mieszkalnych dla JAR była sfinansowana i wykonana przez gospodarzy.

[7] Na Węgrzech budynki i lotniska poradzieckie były wystawiane w otwartych, dostępnych dla podmiotów zagranicznych przetargach, podobnie duże ilości paliwa (S. R. Bowers, Hungary: Soviet Forces Out and New Policies [w:] „Faculty Publications”, James Madison University, VII, 1991). Prasa na bieżąco informowała o   różnego rodzaju nieprawidłowościach z tym związanych, jednakże dla opinii publicznej ważniejsze niż saldo rozliczeń finansowych było to, że radzieccy żoł­nierze opuszczają Węgry zgodnie z umówionym terminem.

[8] Wydaje mi się, że w Czechosłowacji i na Węgrzech świadomości, że żołnierze radzieccy i ich rodziny, wracając do kraju, najczęściej nie mają gdzie zamieszkać i trafiają w fatalne warunki bytowe, towarzyszyła większa empatia niż w Polsce. W czerwcu 1990 roku poseł Michael Kocab w parlamencie czechosłowackim apelował o wybudowanie dla nich 100 tyś. składanych domów, nie pamiętam podobnych inicjatyw w Polsce.

[9] Negocjacje w sprawach tranzytu z Niemiec oraz warunków transportu żoł­nierzy i sprzętu JAR z Polski bardzo kompetentnie prowadził podsekretarz stanu w Ministerstwie Transportu Witold Chodakiewicz.

[10] Sądzę, że główną przyczyną tego opóźnienia była niechęć strony radzieckiej do podjęcia negocjacji przed zaawansowaniem rozmów z Niemcami. W pewnym stopniu do tej kwestii odnosi się Tadeusz Mazowiecki w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej”

http://kulturaliberalna.pl/2013/ll/05/dziesiec-lat-pozniej-niepubli-kowany-wywiad-z-tadeuszem-mazowieckim/

 [11] Kiedy po wylądowaniu w Moskwie przed jedną z rund negocjacji zostałem przez witającego mnie partnera rosyjskiego powiadomiony, że wbrew zapowie­dziom jego zespół nie ma żadnej nowej oferty, postanowiłem dać Rosjanom sy­gnał, iż nasz zespół jest mocno zdeterminowany. Z ambasady połączyłem się systemem „wecze” (szyfrowana sieć łączności obsługiwana przez radzieckich ekspertów, której dość długo nie zlikwidowano w polskim MSZ i w ambasadzie w Moskwie) z min. Skubiszewskim. Powiedziałem, że Rosjanie nie dotrzymali słowa i nie mają żadnych nowych propozycji, więc zamierzam zerwać tę rundę i wracać najbliższym połączeniem do Warszawy. „Nie!”- usłyszałem. „Rozmowy zawsze należy podtrzymywać”. Dopiero po naszym powrocie minister przyznał: „Wie pan, dopiero kiedy odłożyłem słuchawkę, zorientowałem się, że to było nietypowe: nigdy pan do mnie nie dzwonił przez »wecze«”.

[12] Niektórzy krytycy dla zwiększenia grozy twierdzili, że nasza strona zgodziła się, żeby spółki polsko-rosyjskie miały status ekstraterytorialny, co rzecz jasna nie mogło mieścić się w zdrowej wyobraźni.

[13] Zespól dowiedział się np., że polska firma (zresztą do dziś działająca na Po­morzu) kupiła od Rosjan za 280 tyś. USD stację paliw, a inna – 6 tyś. ton oleju napędowego za 1,3 mln USD. Nie dowiedzieliśmy się, czy firmy te spotkała z tego powodu jakaś przykrość.

 [14] Formuła była bardzo miękka: „umawiające się strony stworzą sprzyjające warunki dla zorganizowania wspólnych przedsiębiorstw o przeznaczeniu cywil­nym”.

[15] W skład zespołu negocjacyjnego wchodzili przedstawiciele w rangach dy­rektorskich następujących resortów: Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Mi­nisterstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Urząd Ochrony Państwa, Główny Urząd Celny, Ministerstwo Finansów, Minister­stwo Transportu i Gospodarki Morskiej, Ministerstwo Współpracy Gospodar­czej z Zagranicą, Ministerstwo Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych, Straż Graniczna i Pełnomocnik Rządu ds. Czasowego Pobytu Wojsk Rosyjskich w Polsce.a

Posted by redakcja