Globalna cywilizacja o jaką walczyły pokolenia, i przed jaką nie tylko stanęliśmy, ale również jaką przyjęliśmy z dobrodziejstwem inwentarza, okazała się wyzwaniem ciężkim do uniesienia. Stało się oczywistym, że dobro to nie jest jednowymiarowe, lecz posiada także swoje złe strony. Być może jest tak, jak twierdził Vaclav Havel, że cywilizacja zglobalizowana wyłącznie powierzchnię naszego życia, wewnętrznie natomiast ciągle żyjemy lokalnie. To w szczególności widać w kontekście równolegle występującego kryzysu demokracji.
Jak pokazuje nie tylko polskie doświadczenie, pandemia COVID-19 to doskonałe pole do rozwoju autorytarnych zapędów władz populistycznych. Bez podstaw konstytucyjnych ograniczane są podstawowe prawa i wolności jednostki, czynione jest to w sposób nieproporcjonalny; na przedsiębiorców narzucane są restrykcje, których coraz częściej nawet prawnicy nie potrafią trafnie zinterpretować. Źródłem prawa stają się już nie tylko akty wymienione w art. 87 Konstytucji, ale wszelkie materiały rządowe wśród których, rzesze profesjonalnych pełnomocników szukają wskazówek interpretacyjnych. O teście proporcjonalności zawartym w art. 31 ust. 3 Konstytucji powiedziano już wszystko, tak jak i o stanach nadzwyczajnych. Tych słusznie podniesionych tez nie trzeba powtarzać, lecz raczej należy wsłuchać się w głos doświadczonych prawników – naukowców i praktyków, którzy niczym papierek lakmusowy wyczuwają niepokojące zmiany.
Stanowisko polskich intelektualistów w ostatnim czasie można porównać do historii z mitologii greckiej. Bo przecież zupełnie tak, jak w Iliadzie Homera, Kasandra, córka Priama, otrzymała od Apolla dar przewidywania przyszłości, który stał się jej przekleństwem za odrzucenie podbojów absztyfikanta. Od tego czasu nikt nie dawał wiary jej przepowiedniom. Kasandra wiedziała o nadchodzącej zagładzie Troi, ale nie mogła nikogo przekonać do swoich racji. W kontekście doli prawników, sytuacja ta wydaje się także symptomatyczna.
Przykład ten dobrze obrazuje kazus wyborów prezydenckich 2020. Nadszedł czas, gdy po wypełnieniu pięcioletniej konstytucyjnej kadencji głowy państwa, po prostu trzeba dopuścić do naturalnej, w państwie demokratycznym, realizacji zasady alternacji władzy. Ta jednak może odbywać się wyłącznie na równych dla wszystkich kandydatów warunkach.
W obawie o „zdrowie publiczne” zaproponowano głosowanie korespondencyjne. I tu konstytucyjny dylemat Kasandry znowu znajduje swoją materializację. Wszelkie ostrzeżenia przegrywają walkę z chybioną interpretacją koncepcji „woli powszechnej” sformułowanej przez J. J. Rousseau.
Jest jednak, w moim przekonaniu, przynajmniej kilka możliwości wybrnięcia z tej sytuacji. Poza wszystkimi racjonalnymi i oczywistymi, które w domenie publicznej zostały podniesione wcześniej, taką możliwością jest wprowadzenie możliwości elektronicznego głosowania. Sytuacja pandemii może okazać się doskonałą okazją do sprawdzenia możliwości głosowania przez Internet w naszym kraju. To być może przyczyniłoby się do stałej implementacji instytucji do polskiego prawa wyborczego.
Oczywiście, podnieść można głosy, że implementacja będzie trwała długo, może wystąpić problem z zabezpieczeniem infrastruktury teleinformatycznej, a stworzenie dedykowanego systemu pochłonie miliony. Lecz czy nie podobnie jest z głosowaniem korespondencyjnym? Próba wdrożenia elektronicznego głosowania w kilka miesięcy to niewątpliwie „operacja na otwartym sercu”. Jednak już nawet na etapie teoretycznej preparacji można dokonać konstatacji, że głosowanie przez Internet w stopniu wyższym wypełniałoby konstytucyjne przymiotniki wyborcze, niż głosowanie korespondencyjne przeprowadzone w maju.
Wątpliwości budzić powinno procedowanie zmian legislacyjnych w niniejszym zakresie niedługo przed wyborami, jednak dla rodzimego ustawodawcy ostatnimi czasy wymagania proceduralne nie stanowią problemu.
Skoro więc zdaniem ministra zdrowia, nie będziemy mogli zagłosować w sposób tradycyjny przez następne dwa lata, to naturalnie warto rozważyć wprowadzenie choćby krótkotrwałego stanu nadzwyczajnego a jednocześnie ten czas wykorzystać na implementację głosowania przez Internet. Okazję tę można potraktować jako pilotaż do sprawdzenia w polskich warunkach e-votingu.
Wskazać można, że w kantonie Zurych, w Szwajcarii w 2006 r. zaimplementowano głosowanie elektroniczne, nie tylko za pomocą Internetu, ale także wiadomości SMS (z drugiego sposobu ostatecznie zrezygnowano). Podobne próby zostały przeprowadzone w kantonach Genewa oraz Neuchâtel. Systemy zapewniły tajność i powszechność głosowania. Oprócz tego pozostawiono możliwość głosowania korespondencyjnego oraz tego zwykłego – poprzez wrzucenie głosu do urny.
W 2007 r. w Estonii 5,5% obywateli uprawnionych do głosowania oddało głos za pomocą systemu elektronicznego. W USA od 2019 r. istnieje e-voting m.in. w stanach Delaware, Georgia, Karolina Południowa, Luizjana, New Jersey.
Pozostawienie możliwości głosowania korespondencyjnego oraz tradycyjnego, a także wspomożenie ich elektronicznym sposobem oddawaniem swojego głosu, być może pomogłoby uniknąć zagrożenia epidemicznego. Polacy uwielbiają nowinki technologiczne w życiu prywatnym (co widać chociażby na przykładzie nowoczesnych metod płatności), więc w domenie publicznej również z chęcią by z nich korzystali. W szczególności w kontekście zagrożenia zarażenia się wirusem.
Do głosowania można byłoby wykorzystać chociażby bankowość elektroniczną, dedykowane aplikacje uwierzytelniające głosy (np. tak jak dzieje się z PITami), profil zaufany, elektroniczne podpisy kwalifikowane.
Jeśli bowiem całe życie przenieść ma się do Internetu, to niewątpliwie warto pomyśleć, czy demokracja w niewielkim chociaż stopniu także nie powinna. Wykorzystanie koronawirusa jako asumptu do rozwoju e-demokracji to z pewnością pożyteczny krok. A przecież epidemie mają się stać naszą codziennością. Należy znaleźć alternatywy pozwalające na sprawne funkcjonowanie aparatu państwowego.
W innym wypadku pozostaje nam dalsze wypełnianie dylematu Kasandry. Przecież wszyscy wiemy, że wybory w maju nie mogą się udać. Tylko dlaczego Troja nie słucha?
Podziel się: