Po śmierci prof. Lecha Morawskiego Sejm obecnej kadencji „wybrał” w skład TK dr. hab. Justyna Piskorskiego. Cudzysłów jest uzasadniony, bo najpóźniej od chwili ogłoszenia wyroku TK z 3 grudnia 2015 r. (sygn. K 34/15) wiadomo, że Lech Morawski nie mógł zostać zgodnie z Konstytucją wybrany na sędziego Trybunału. Mandat, który miał objąć, wcześniej bowiem legalnie obsadzono. Następca „antysędziego” sam zatem jest „antysędzią”. Bez żadnych jednak wątpliwości Sejm obecnej kadencji, urzędujący Prezydent RP i Prezes TK nie uważają dr. hab. Justyna Piskorskiego za „antysędziego”, a za sędziego wybranego w sposób zgodny z prawem. Zgodnie zatem z art. 194 ust. 1 Konstytucji powinien on być osobą „wyróżniającą się wiedzą prawniczą”. Ustawa o statusie sędziów Trybunału Konstytucyjnego powtarza w art. 3 to ogólne sformułowanie, nakazując zarazem, aby sędzia TK spełniał wymagania niezbędne do pełnienia urzędu na stanowisku sędziego Sądu Najwyższego. Ustawa o SN w art. 22 § 1 wprowadza m.in. warunki w postaci wyróżniania się „wysokim poziomem wiedzy prawniczej” (pkt 4) oraz – mówiąc w uproszczeniu – co najmniej 10-letniego stażu w praktyce prawniczej na stanowiskach lub w zawodach prawniczych wymienionych w przepisie (pkt 6). Ten ostatni wymóg nie musi zostać spełniony przez osobę, która „pracowała w polskiej szkole wyższej, w Polskiej Akademii Nauk, w instytucie naukowo-badawczym lub innej placówce naukowej, mając tytuł naukowy profesora albo stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych” (art. 22 § 2 ustawy o SN).

Uchwałą Rady Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, podjętą 1 lipca 2014 r., dr. Justynowi Piskorskiemu nadano stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych. W potocznym odczuciu mogłoby się wydawać, że jest to równoznaczne z wyróżnianiem się wysokim poziomem wiedzy prawniczej. Jednak habilitacja habilitacji nierówna, a chodzi o osobę, która ma się wyróżniać nie na tle przeciętnego Polaka, tylko na tle innych prawników. Rzecz jasna oceny dokonuje Sejm przy okazji wyboru i jest to ocena nieweryfikowalna pod względem formalnym. Warto jednak sprawdzać, jak posłowie rozumieją „wyróżnianie się wiedzą prawniczą” i jej „wysoki poziom”.

W Internecie wciąż są dostępne recenzje przedstawione w postępowaniu habilitacyjnym dr. Justyna Piskorskiego, zakończonym w 2014 r. Można je odnaleźć pod tym adresem: http://old.ck.gov.pl/index.php/postepowania-awansowe/postepowania-habilitacyjne/dziedzina-nauk-prawnych/3424-piskorski-justyn. W trybie przewidzianym ustawą o dostępie do informacji publicznej uzyskałem z kolei skany protokołów z posiedzeń: Rady WPiA UAM i komisji habilitacyjnej powołanej w postępowaniu habilitacyjnym Justyna Piskorskiego. Zamieszczam poniżej fragment protokołu z posiedzenia Rady i całość drugiego protokołu. Lektura to miejscami zabawna (okazuje się, że „metoda skojarzeniowa”, i to stosowana z perspektywy „biurka”, to zaleta!), ale generalnie smutna. Błędy, których nie wybacza się magistrantowi, habilitantowi uszły płazem. Okazuje się, że w pracy, której przedmiot ściśle wiąże się z ustrojem UE, można w ogóle nie powołać komentarza do Traktatu o UE, zaś „chaotyczny, niestaranny język”, łączenie poglądów niepołączalnych czy brak usystematyzowania wywodów to nie są „poważniejsze braki monografii”.

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak co innego. Otóż recenzentka, która jako jedyna sformułowała negatywną konkluzję, stawiając liczne i precyzyjnie umotywowane zarzuty merytoryczne, została nieomalże napiętnowana. Jej recenzję na posiedzeniu komisji habilitacyjnej uznano za jednostronną, podważając trafność zastrzeżeń dotyczących niedostatków analizy dogmatycznej w monografii. Z tą opinią recenzentki polemizowano za pomocą argumentu, że w pracy habilitant posługuje się metodami typowymi dla nauk społecznych. W takim razie należałoby chyba zapytać habilitanta, dlaczego nie wystąpił z wnioskiem o nadanie habilitacji w dziedzinie nauk społecznych? Mógłby przecież pójść tropem pewnego politologa, który nawet pisze niekiedy dla Kancelarii Sejmu opinie jakby-prawne (chyba wolno tak je kwalifikować, skoro bywają publikowane na stronie internetowej Sejmu – obok opinii napisanych przez prawników – pod tytułem „Opinie prawne…”), a aktualnie trwa postępowanie o nadanie mu tytułu profesora nauk społecznych.Wówczas byłby i wilk syty, i owca cała. Taki dr hab. miałby upragniony stopień, a społeczeństwo zostałoby uchronione przed orzeczeniami TK formułowanymi metodą skojarzeniową zza biurka.

Smutne jest również to, że mimo zasadniczych wad rozprawy stopień doktora habilitowanego nadano. Chciało tego dwoje recenzentów (dostrzegających mankamenty, ale niewyciągających z nich poważnych konsekwencji), większość członków komisji habilitacyjnej i Rady WPiA UAM. Skłania to do refleksji nad zjawiskiem konformizmu akademickiego. Łaskawość bywa cnotą. Jednak podejmując decyzje zmierzające do nadania stopnia doktora habilitowanego nauk prawnych, warto pamiętać o otwarciu w ten sposób ścieżki awansu do Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego.

Maciej Pach

Autor jest doktorantem w Katedrze Prawa Konstytucyjnego UJ

Protokół z posiedzenia komisji habilitacyjnej

Posted by redakcja