Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Co to jest „pisgalizm”? To neologizm wynikający ze skrótowego połączenia „PiS” oraz słowa „legalizm”. Oba terminy łatwo zdefiniować – pierwszy jest po prostu nazwą pewnej partii politycznej; drugi natomiast, według słownika języka polskiego, to „ścisłe przestrzeganie obowiązujących przepisów prawnych”. Jednak połączone razem w „pisgalizm” tworzą pewną hybrydę wymykającą się dotychczasowym paradygmatom europejskiej kultury polityczno-prawnej.
Parafrazując Immanuela Kanta – treść tej hybrydy nie da się określić a priori. Trudno więc zbudować jakąś precyzyjną definicję „pisgalizmu”, jest to raczej agregat pewnych faktycznych zdarzeń odzwierciedlający różne instrumentalne podejście do fenomenu prawa we wszystkich jego wymiarach: tworzenia, stosowania, wykładni, obowiązywania i przestrzegania prawa. Idąc tropem Kanta – przy opisie „pisgalizmu” musimy zrezygnować z sądów syntetycznych i możemy ograniczyć się wyłącznie do sądów analitycznych na podstawie konkretnych przykładów.

Przykład numer 1 – fenomen „pisgalizmu” zaczął się już za pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007, ale tak naprawdę rozwinął się dopiero po wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku. Jego pierwszym znaczącym sygnałem było ułaskawienie przez prezydenta Andrzeja Dudę byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, skazanego nieprawomocnym wyrokiem sądowym w sprawie karnej. Z pozoru był to tylko pewien spór interpretacyjny o jeden czy dwa tryby ułaskawieniowe – ten, który wynika z przepisów kodeksu postępowania karnego oraz ten, który miałby wynikać z konstytucyjnych prerogatyw prezydenta. W rzeczywistości chodziło o coś więcej – o naruszenie pewnego paradygmatu łączącego instytucję prawa łaski z natury rzeczy z prawomocnym wyrokiem sądowym. Potwierdził to wprawdzie Sąd Najwyższy uchwałą siedmiu sędziów, ale „pisgalizm” odpowiedział na to ostatnio ustami prezydenta: „Sądy nie są alfą i omegą”.

Przykład numer 2 – swoje prawdziwe przewrotne oblicze „pisgalizm” odsłonił jednak dopiero wkrótce potem w sporze o Trybunał Konstytucyjny. W grudniu 2015 roku uchwalono bowiem ustawę zmieniającą ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, ale jedocześnie konstytucyjność tej ustawy nakazano Trybunałowi badać na warunkach, które ona sama w sposób niekonstytucyjny wyznaczała. „Pisgalizm” okazał się więc zastawianiem pozornie legalistycznych pułapek na konstytucyjny organ państwa po to, by wpędzić go w błędne koło rozumowania szatniarza odmawiającego wydania klientowi płaszcza z uzasadnieniem: „No i co mi Pan zrobi?”. Albo jeszcze dobitniej – jak żądanie kłusownika, by to miotająca się we wnykach sarna udowodniła mu bezprawność jego działania. „Pisgalizm” jest jednak pragmatycznie elastyczny – jak mu się raz nie uda, brnie dalej, a w tym przypadku cofnął się na moment, odstąpił od zmiany, poczekał na zmiany w składzie Trybunału Konstytucyjnego i po prostu uchwalił kilka nowych ustaw o tym organie, ostatecznie go ubesnowalniając i dewastując.

Przykład numer 3 – ten sam mechanizm wykorzystano później w odniesieniu do Sądu Najwyższego i i Krajowej Rady Sądownictwa. „Pisgalizm” najpierw spróbował na przysłowiową „wydrę” lub inaczej mówiąc „na żywca”, po najmniejszej linii oporu, a nuż się uda i nikt się nie zorientuje. Kiedy jednak pojawiły się problemy na poziomie organów Unii Europejskiej, zwłaszcza jej Trybunału Sprawiedliwości, „pisgalizm” lekko się cofnął, trochę zmienił wcześniejsze regulacje i ze słodką minką przyznał: „Taka przypadkowa skucha, ale już jest o.k.”. A jak Unia Europejska twierdzi, że nadal nie jest o.k. to uderza w tony mesjanistyczne i robi z siebie ofiarę rzekomo nieuzasadnionych politycznych szykan.

Przykład numer 4 – „pisgalizm” ma wyjątkową zdolność do przyjmowania różnego rodzaju prawnie wątpliwych rozwiązań prawnych, a następnie próbuje do nich dopasować jeszcze bardziej wątpliwe uzasadnienia etyczne. Typowym przykładem jest tzw. świadczenie 500+ – to prawda, mówi „pisgalizm”, jest to być może świadczenie oparte na nie do końca sprawiedliwych kryteriach dochodowych, ale w końcu bogatsi mogą zrezygnować honorowo z jego pobierania. Albo jeszcze lepszy przykład – może rzeczywiście wysokość nagród dla wysokich urzędników państwowych nie była do końca o.k., ale dokonamy pewnej sanacji – zwrócimy je na cele charytatywne, ale proszę nie sprawdzać, czy to rzeczywiście zrobiliśmy.

Przykład numer 5 – „pisgalizm” nie boi się prawniczych absurdów, jeśli tylko ma to służyć realizacji jego interesów. Typowym przykładem jest tryb uchwalenia zmian w kodeksach dotyczących prawa i postępowania karnego. Nawet o ustawie noszącej w nazwie „ustawa o zmianie kodeksu itd.” jest wstanie powiedzieć, że nie jest to „ustawa o zmianie kodeksu itd.”. Wprawdzie takiego zabiegu jest w stanie dokonać tylko marszałek Sejmu o szczególnych predyspozycjach „intelektualnych”, ale nic to – odpowiednia polityka kadrowa to immanentna część  „pisgalizmu”.

Przykład numer 6 – „pisgalizmowi” czasami brakuje argumentów, zwłaszcza jak się zderza bezpośrednio z ową wspomnianą wyżej tradycyjną europejską kulturą polityczno-prawną. Wówczas uderza w rzeczywiście wysokie tony i jawi się jako szlachetna kategoria sui generis. Tak się przydarzyło np. premierowi Mateuszowi Morawieckiemu w pamiętnym wywiadzie dla Deutsche Welle. Jako ultima ratio „pisgalizm” mówi tak: „Prawo nie jest najważniejsze, najważniejsza jest sprawiedliwość”. A co to jest sprawiedliwość? A tego „pisgalizm” już nie mówi.

Przykład numer 7 – no i wreszcie najnowszy przypadek – kazus marszałka Kuchcińskiego. Jeśli logika jeszcze obowiązuje, to parę dni temu w Sejmie dopełnił się ostateczny akt politycznej schizoifrenii „pisgalizmu” . Marszałek z woli partii rządzącej, „słuchającej ludzi i służącej ludziom”, złożył rezygnację, ponieważ tego domagała się opinia publiczna, chociaż zdaniem szefa partii nie złamał ani prawa, ani dobrych obyczajów. Jednocześnie większość sejmowa wywodząca się z tej samej partii zgotowała owację na stojąco. I teraz nie wiadomo – czy ta owacja to dla marszałka, czy dla opinii publicznej? Wprawdzie wznoszono okrzyki „Marek, Marek”, ale w końcu mógł to być tylko pewien, bardzo charakterystyczny dla tej partii, perwersyjny kamuflaż „pisgalizmu”.

Te przykłady można mnożyć właściwie w nieskończoność. Ograniczmy się jednak to magicznej siódemki – wpisuje się ona bowiem w pewną religijną retoryczną podbudowę „pislegalizmu” jak, nie przymierzając, siedem grzechów głównych.

Posted by redakcja