Niewiele osób mogło się spodziewać, że to właśnie Jacek Sasin, znany ze swojej ujmującej prostoduszności, tak brutalnie odsłoni istotę politycznej filozofii władzy PiS. W telewizyjnym wywiadzie, tłumacząc dosyć nieudolnie przyczyny takich a nie innych planowanych rozwiązań co do środków OFE i ich kontrowersyjnego opodatkowania ex ante, stwierdził ostatecznie: „Taką podjęliśmy decyzję”. Wprawdzie nie bardzo wiadomo, kto kryje się tutaj pod tajemniczym domyślnym zaimkiem „my”, ale zostawmy ten szczegół, znacznie istotniejszy wydaje się pewien odsłonięty w ten sposób mechanizm sprawowania władzy, ponieważ kompletnie nie pasuje on do idei demokratycznego państwa prawa.
Ktoś oczywiście może powiedzieć, że w filozofii polityki centralny charakter pojęcia „decyzja” nie jest niczym nowym – wszak to właśnie istota teologii politycznej Carla Schmitta określana jest mianem „decyzjonizmu”. Tyle, że u Schmitta chodziło o pewną pierwotną i fundamentalną decyzję ustrojową suwerena, po której następowała normalność funkcjonowania konkretnego porządku polityczno-prawnego, a nie o doraźną przypadkowość chaosu „od decyzji do decyzji”. Wbrew wszelkim pozorom Carl Schmitt miał więcej szacunku dla prawa i idei jego pewności niż się to czasami sądzi w różnych próbach interpretacji istoty jego „decyzjonizmu” (J. Zajadło, Schmitt, Sopot 2016).
W swojej rozbrajającej szczerości Jacek Sasin pokazał jednak, że nie o taki typ decyzji tutaj chodzi, lecz o całkowite odwrócenie pewnego porządku rzeczy, a tym samym o zakwestionowanie samej idei demokratycznego państwa prawa. W normalnym układzie wygląda to bowiem tak: jest jakiś demokratyczny proces kreacji organów państwa, a następnie jedne z tych organów powołane są do stanowienia prawa, a inne do jego stosowania. Te pierwsze mają przewagę, ponieważ tworzą normy generalno-abstrakcyjne; te drugie są im podporządkowane, ponieważ na podstawie tych norm mają podejmować zgodne z nimi akty konkretno-indywidualne. Z pozoru proste jak przysłowiowa „budowa cepa”, ale jak się okazuje – nie dla PiS.
Proponowany odwrócony porządek rzeczy wygląda bowiem tak: źródłem wszystkiego (nie tylko prawotwórstwa, lecz także stosowania prawa na poziomie organów administracji i niezawisłych sądów) ma być „decyzja” pozakonstytucyjnego (ergo – pozaprawnego) ośrodka władzy, cała reszta to tylko pewien upudrowany pozorami demokracji dodatek. Ta „decyzja” przesądza z góry trzy rzeczy.
Po pierwsze, przesądza o tym, jakie ma być prawo – demokratycznie wybrany parlament zostaje sprowadzony do roli figowego listka, ponieważ ma bez specjalnej deliberacji tylko „przegłosować” to, co zarządził pozaprawny ośrodek władzy – jego akt ma charakter tak irracjonalny, że trudno go nawet określać mianem czynności konwencjonalnej, jest czystym i w gruncie rzeczy zbędnym pozorem.
Po drugie, przesądza o tym, czy w ramach tak prowadzonej gry pozorów „uchwalane” przez parlament prawo jest zgodne, czy niezgodne w Konstytucją – na wszelki wypadek przydaje się więc tutaj kolejny listek figowy w postaci tzw. Trybunału Konstytucyjnego.
Po trzecie wreszcie, przesądza też o tym, jak prawo ma być stosowane i interpretowane – w razie potrzeby pozaprawny ośrodek władzy ośrodek podejmie kolejne „decyzje” i podpowie, jakich aktów oczekuje od organów administracji państwowej i jakie powinny być wyroki sądowe – w tym ostatnim przypadku brakuje jeszcze wprawdzie kolejnego listka figowego, ale jego uzyskaniu ma służyć tzw. reforma wymiaru sprawiedliwości.
Teraz w sprawie matur mamy zapowiedź potwierdzenia tego mechanizmu. Nie zastanawiamy się nad tym, co zrobią parlament i prezydent, pasjonujemy się raczej tym, czy pobiją kolejny rekord szybkości „legislacyjnej”. I pomyśleć, że wszystko to widać nolens volens jak na dłoni dzięki szczerości Jacka Sasina: „Taką podjęliśmy decyzję”. Jedyna niewiadoma, to pytanie: „W czyim imieniu?”. I darujmy sobie odpowiedź: „W imieniu większości zwykłych i prawdziwych Polaków”.
Podziel się: