Jerzy Zajadło

Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Zgodnie z artykułem 2 Konstytucji Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym. Drugiemu członowi tej frazy „państwo prawne” w państwie PiS zaprzeczono już dawno, wielokrotnie i skutecznie, przyjmując taki sposób sprawowania władzy, który opiera się w ostatecznej instancji na bezwzględnym prymacie polityki nad prawem. Cała reszta to tylko pozory – opisałem to już wcześniej na tym portalu odwołując się per analogiam do znanej pracy Ernsta Fraenkla The Dual State (Podwójne państwo, 10 stycznia 2020). W tym modelu prawo podlega, w zależności od potrzeb, dosyć dowolnej instrumentalizacji na poziomie jego tworzenia, stosowania, wykładni, obowiązywania oraz przestrzegania. To że z praworządnością państwo PiS jest mocno na bakier, nie jest już dzisiaj opinią specjalnie oryginalną – panuje ona dosyć powszechnie zarówno w polskiej oraz światowej nauce prawa, jak i w praktyce organów Unii Europejskiej i Rady Europy.

Pozostaje jednak jeszcze drugi człon, demokracja. Politycy PiS zdają się mieć ukrytą świadomość, że ich stosunek do zasady rządów prawa może budzić poważne wątpliwości i dlatego całą swoją polityczną retorykę koncentrują na demokracji. Jak mantrę powtarzają, że ich mandat jest rezultatem demokratycznych wyborów i że podstawę ich władzy stanowi parlamentarna większość, która powołuje rząd. Przywołują przy tym, i słusznie, przede wszystkim art. 4 Konstytucji – władza należy do Narodu, a ten wykonuje ja przede wszystkim za pośrednictwem swoich demokratycznie wybranych przedstawicieli, czyli posłów i senatorów. Starają się wprawdzie abstrahować od faktu, że owymi przedstawicielami są nie tylko członkowie ich formacji politycznej, lecz także ugrupowań opozycyjnych, ale to tylko drobny szczegół – retorycznie radzą sobie z nim odwołując się zasady większości jako rzekomej istoty demokracji. Krótko mówiąc: mamy większość, mamy władzę i jest to władza zdobyta demokratycznie.

Jak na razie, przynajmniej na poziomie wniosków prima facie, wszystko się zgadza. Jednak ten idylliczny obraz został niestety nieco zakłócony przez wyniki ostatnich wyborów do Senatu. W pseudodemokratycznej retoryce PiS musiały się więc pojawić nowe akcenty – bryluje w tym, trochę paradoksalnie, senator Marek Pęk. Po ostatnim głosowaniu w Senacie nad uchwałą dotyczącą negatywnej oceny tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości wygłosił bowiem dosyć osobliwą, jak na senatora, opinię. Otóż okazuje, że jego zdaniem istota demokracji skoncentrowana jest wyłącznie w powołującym rząd Sejmie, natomiast Senat to tylko propagandowa polityczna hucpa, zwłaszcza gdy większość skoncentrowana jest w obcych rękach. Jeśli ta opinia jest reprezentatywna dla całego PiS, to okazuje się, że proponuje się nam wersję demokracji najbardziej prymitywną z możliwych. Jej istota sprowadza się bowiem do dwóch tez, trudno akceptowalnych zarówno z punktu widzenia współczesnej teorii demokracji, jak i praktyki większości europejskich państw: po pierwsze, demokracja to wyłącznie problem wyborów i ich wyniku, a później tak czy inaczej sformułowanej większości w sensie czysto arytmetycznym; po drugie, proces sprawowania władzy sprowadza się wyłącznie do woli demokratycznie wybranej i tak pojętej większości, i to tylko pod warunkiem, że jest to większość określonej formacji politycznej.

Rzeczywiście, tak pojęta demokracja uderza nie tyle swoją pragmatyczną prostotą, co raczej intelektualnym prostactwem. Widać to wyraźnie, gdy skonfrontuje się tę koncepcję z teorią i praktyką współczesnej demokracji. Ograniczone ramy tego felietony nie pozwalają na szczegółową analizę tego problemu, skupmy się więc tylko na dwóch przykładach.

Po pierwsze, we współczesnej politologii opracowano bardzo różne metodologie oceny poziomu demokracji. Jedną z najbardziej uniwersalnych, chociaż przyznaję – nie jedyną, jest tzw. democracy index opracowywany przez Economist Intelligence Unit, badawczą przybudówkę tygodnika The Ecomist. Dla senatora Marka Pęka może on być źródłem dwóch wiadomości, obie są niestety złe. Na poziom demokracji w poszczególnych państwach składają się nie tylko cykliczne wybory i ich wynik, lecz także takie elementy, jak m. in. zakres swobód obywatelskich, społeczna kontrola nad rządem, udział obywateli w podejmowaniu węzłowych decyzji czy kultura polityczna. I druga wiadomość – od paru lat, głównie za sprawą rządów PiS, Polska spada w światowym rankingu na łeb na szyję, ostatnio na koniec szóstej dziesiątki. Karl Popper trafnie stwierdził bowiem, że demokracja to taki ustrój, w którym istnieje stała kontrola nad rządem, bez potrzeby wywoływania rewolucji. I tego we współczesnej Polsce jesteśmy w sensie demokratycznym kompletnie pozbawieni – nie istnieje żadna realna społeczna kontrola nad rządem; jeśli jakakolwiek istnieje, to nie jest ona skoncentrowana w rękach społeczeństwa, lecz w tzw. centralnym ośrodku dyspozycji politycznej (w warunkach polskich czytaj – w Warszawie na ulicy Nowogrodzkiej w siedzibie partii PiS). Ze współczesnym, ale nie tylko współczesnym, pojmowaniem demokracji ma to niestety niewiele wspólnego. To zresztą nie tylko problem samego PiS, to także problem kultury politycznej społeczeństwa jako całości. Ze wspomnianym wyżej democracy index nie jest w Polsce najgorzej, jeśli idzie o same demokratyczne wybory i szanowanie ich wyniku; najgorszy wynik osiągamy pod względem społecznej kultury politycznej.

Po drugie, we współczesnej teorii i praktyce demokracji panuje dosyć zgodne przekonanie, że nie istnieje jakaś jedna uniwersalna koncepcja zarówno samej istoty demokracji, jaki i mechanizmów jej praktycznej realizacji. Spectrum stanowisk jest bardzo szerokie – od uznania zasady większości za istotą każdej demokracji, aż po wskazanie na współczesną dominację i konieczność deliberacji jako cechę charakterystyczną demokracji w warunkach współczesnych pluralistycznych społeczeństw masowych. To prawda, zdarzają się współcześnie teoretycy demokracji kładący jednak nacisk na arytmetyczną większość jako ostateczne jądro demokracji. Typowym przykładem może być niemiecki historyk antyku Egon Flaig, autor znanej i szeroko komentowanej pracy Die Mehrheitsentscheidung. Enstehung und kulturelle Dynamik  (Paderborn 2013). Przepuszczam jednak, że prof. Faig byłby ciężko zdziwiony, w jaką karykaturę zasadę arytmetycznej większości jako podstawę demokracji był w stanie zamienić PiS. Jest w tym pewien paradoks. Podstawową przeciwwagę dla demokracji większościowej stanowi demokracja deliberatywna oparta na konsensusie. Tutaj też we współczesnej teorii polityki panuje dość zgodne przekonanie, iż demokracja deliberatywna jest wskazana szczególnie tam, gdzie mamy do czynienia z głębokimi społecznymi podziałami – moralnymi, ekonomicznymi czy politycznymi (zob. I. O’Flynn, Deliberative Democracy and Divided Society, Edinnburgh 2006 ). Nie ulega natomiast wątpliwości, że nikomu innemu nie udało się tak dalece podzielić polskiego społeczeństwa, jak właśnie partii PiS. I na tym właśnie polega ten paradoks – PiS proponuje nam wyjątkowo prymitywną wersję  demokracji większościowej, chociaż z racjonalnego punktu widzenia jako społeczeństwo jak tlenu potrzebujemy demokracji deliberatywnej.

Mam wreszcie na koniec także trzecią złą wiadomość dla PiS i senatora Marka Pęka. Moglibyście bowiem jako określona formacja polityczna powiedzieć, że sięgacie do samych korzeni i kolebki demokracji, czyli do starożytnych Aten, ponieważ tam także panowała zasada arytmetycznej większości jako podstawa demokracji. Otóż niestety, nic bardziej mylnego. Jak dowodzą najnowsze badania (zob. np. prace M. Canevaro czy czy J. Obera), demokracja ateńska bliższa była modelowi demokracji deliberatywnej niż większościowej. Arytmetyczna większość obowiązywała tylko tam, gdzie ciała polityczne wykonywały uprawnienia władzy sądowniczej (vide  – proces Sokratesa); tam gdzie podejmowały prawodawcze decyzje polityczne – panowała albo jednomyślność, albo prawie zdecydowana większość jako wynik konsensusu osiągniętego w drodze deliberacji.

Na czym więc, odwołując się do tych klasycznych źródeł, polega problem z PiS-owskim rozumieniem demokracji? Moim zdaniem głównie na tym, że nie odróżnia demokracji od politycznej pychy. To ostatnie pojęcie znali już starożytni Grecy – określali je mianem hybris. Najczęściej było to dla władzy zgubne – pozostaje mieć nadzieję, że i tym razem będzie podobnie. Jeśli mamy więc sięgać do klasycznych antycznych wzorców demokracji i rządów prawa (zob. z najnowszej literatury F. Carugati, Creating a Constitution. Law, Democracy, and Growth in Ancient Athens, Pricetonn 2019), to nie tylko mnie zdaje się nie ulegać wątpliwości, że propozycje PiS stanowią ich całkowite zaprzeczenie.

Konkludując – państwo PiS ma nie tylko problemy z  praworządnością  w rozumieniu art. 2 TUE, ma także problemy spore problemy z rozumieniem demokracji, a senator Marek Pęk jest tego najlepszym przykładem.

 

Posted by redakcja