Swego czasu wdaliśmy się z prof. Ewą Łętowską na łamach Kultury Liberalnej (nr 419 z 17 i 19 stycznia 2017 roku) w delikatną polemikę w poszukiwaniu właściwego określenia i nazwania po imieniu tego, co PiS od paru lat robi w Polsce z ideą demokratycznego państwa prawa. Prof. Ewa Łętowska użyła wówczas formuły „wygaszanie państwa prawa”, ja skłonny byłem raczej mówić o „demolowaniu jego aksjologicznych i instytucjonalnych podstaw”.
Z dzisiejszej perspektywy muszę jednak przyznać rację mojej interlokutorce – rzeczywiście, mieliśmy do czynienia z pewnym procesem, w którym stopniowo, krok po kroku wygaszano w Polsce demokratyczne państwo prawa. Trudno nawet z całą pewnością powiedzieć, by był to proces jakoś świadomie i konsekwentnie zaplanowany, dział się raczej od przypadku do przypadku w zależności od rozwoju sytuacji, ale stopniowo dotykał coraz to nowych obszarów.
Żar państwa prawa najczęściej topiono na trzy sposoby:
- albo w drodze interpretacji Konstytucji, która w swojej istocie była paradoksalnie wykładnią wrogą wobec konstytucyjnej aksjologii;
- albo przewrotną retoryką polegającą na werbalnych deklaracjach szacunku do Konstytucji z jednoczesnym obrzucaniem jej epitetami w rodzaju „Konstytucja dla elit nie dla ludzi”, „antyobywatelska”, „postkomunistyczna” itd. itd.;
- albo wreszcie przez uchwalanie ustaw jawnie niekonstytucyjnych i legitymizowanie ich przez odpowiednio spreparowaną atrapę Trybunału Konstytucyjnego.
Ten proces jeszcze się wprawdzie nie zakończył, jeszcze palenisko się tli, ale Polska nie jest już państwem prawa, raczej państwem prawa tu i ówdzie jeszcze bywa. Wydarzenia ostatnich miesięcy i dni mogą jednak świadczyć o tym, że „strażak” (chociaż w istocie – paradoksalnie raczej „piroman” tworzący pozory pożaru) będzie sięgał po nowe zasoby antykonstytucyjnej wody, by ostatecznie dogasić państwo prawa. Kilka przykładów.
Pierwszy z nich to oczywiście korowody wykonywane wokół terminu i organizacji wyborów prezydenckich. Ponieważ wylano na ten temat już morze atramentu, nie będę go tutaj rozwijał. Wszystko wskazuje jednak na to, że można je uznać za moment przełomowy w dogaszaniu państwa prawa, ponieważ dysponenci władzy politycznej zrobili wszystko, prawnie i faktycznie, by zapewnić zwycięstwo swojemu kandydatowi i by móc z jego udziałem kontynuować antykonstytucyjną praktykę. Z pozoru to niby oczywiste, że każda formacja polityczna chce wybrać wybory, pod warunkiem wszakże, że w państwie prawa przestrzegane są podstawowe reguły sprawiedliwości proceduralnej To właśnie, jak sądzę, mieli na myśli obserwatorzy OBWE poddający w wątpliwość uczciwość tak zorganizowanych i przeprowadzonych wyborów prezydenckich, także w zakresie poprzedzającej je kampanii wyborczej.
Drugi przykład to nowe pomysły na organizację organów wymiaru sprawiedliwości, zwłaszcza Sądu Najwyższego. Ale je także zostawmy, ponieważ na razie to tylko komentowane przez media jakieś bliżej nie określone projekty. Ciekawsze są raczej pewne zdarzenia faktyczne. Oto bowiem w sprawie aresztu dla Margot na poziomie Sądu Okręgowego w Warszawie okazało się, że materializuje się sprzeczny z ideą państwa prawa model podporządkowania sądu prokuraturze, skoro sąd pokornie przyznał, że nie może podać uzasadnienia swojej decyzji, ponieważ nie zgadza się na to prokurator. Oto szef partii rządzącej już nie tylko krytykuje sądy za ich orzeczenia, ale wręcz żąda odwołania sędziego, który wydał wyrok, który mu się nie spodobał. Oto wreszcie wszczyna się postępowanie wyjaśniające w trybie postępowania dyscyplinarnego już nie odniesieniu do konkretnego deliktu konkretnego sędziego, lecz wręcz en bloc wobec całej grupy ponad tysiąc sędziów tylko dlatego, że podpisali apel skierowany do OBWE.
Trzecie exemplum to eskalacja pewnej specyficznej retoryki antykonstytucyjnej. Staje się oczywiste, że PiS jest zainteresowany ostatecznym dogaszeniem państwa prawa, skoro w opinii premiera Morawieckiego jego idea to tylko tzw. praworządność. Ale to też zostawmy, ponieważ premier wielokrotnie dowiódł, że nie bardzo panuje nad sensem i treścią swoich publicznych wystąpień. Znacznie bardziej bulwersująca wydaje się niedawna wypowiedź innego przedstawiciela władzy, ministra środowiska Michała Wosia. Otóż ni mniej ni więcej, ale obowiązującą Konstytucję RP określił mianem „wstrętnej”. Tym razem to już jednak nie tyle antykonstytucyjna woda, co raczej antykonstytucyjne pomyje. W dogaszeniu państwa prawa spadła więc ostatnia maska pozorów szacunku tej władzy do Konstytucji. No bo przecież trudno szanować coś, co uznaje się za wstrętne, mimo że niedawno składało się następującą przysięgę (art. 151 Konstytucji): „Obejmując urząd Prezesa Rady Ministrów (wiceprezesa Rady Ministrów, ministra), uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji i innym prawom Rzeczypospolitej Polskiej, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. Przysięga może być złożona z dodaniem zdania „Tak mi dopomóż Bóg””.
Mniej zorientowani w prawie i prawoznawstwie czytelnicy mogą oczywiście zapytać, o co właściwie chodzi z tym państwem prawa, skoro nie ma jego jednej i jednoznacznej definicji. To prawda, definicji wprawdzie nie ma, ale to nie oznacza, że nie jesteśmy w stanie zrekonstruować pewnego twardego jądra tej idei. Sprowadza się do trzech rzeczy: nadrzędności prawa, równości wobec prawa i pewności prawa. Przykładów na to, że PiS postanowił wygasić, a teraz ostatecznie dogasić każdy z tych elementów jest aż nadto. Po pierwsze, postępuje prymat polityki nad prawem. Po drugie, trudno mówić o równości wobec prawa w warunkach wszechogarniającego nepotyzmu. Po trzecie wreszcie, to jakaś kpina z państwa prawa, gdy proponuje się regulacje mające zapewnić władzy przyszłą bezkarność za działania ewidentnie sprzeczne z prawem.
Podziel się: