Na pierwszy rzut oka można by uznać, że dzień 2 marca 2020 roku był w obecnym polskim Sejmie dniem wielkim. Debatując nad ustawą w sprawie koronawirusa posłowie PiS cieszyli się jak dzieci, że prezes pozwolił im na chwilę demokracji deliberatywnej. Radość zrozumiała i w pełni uzasadniona – nie znali do tej pory tego uczucia, a tutaj nagle odkryli, że jednak można.
Ta chwila, gdy jeden z posłów PiS mówi triumfalnie, że „rząd uwzględnił poprawki opozycji”, jest rzeczywiście bezcenna, nawet jeśli na pierwszy rzut oka może się w gruncie rzeczy wydawać nieco tragikomiczna. Ale cieszyli się nie tylko rządzący, cieszyła się także opozycja – najczęściej przybierało to postać entuzjastycznych stwierdzeń, że wreszcie w procesie legislacyjnym było normalnie. Nie chcę niczego nieskromnie broń Boże sugerować, ale stało się to ledwie dwa dni po opublikowanym na tym portalu moim felietonie na temat istoty demokracji.
Trzeba przyznać, że jak na doświadczenia ostatnich pięciu lat uwzględnianie poprawek opozycji skutkujące przebłyskami normalności, to spore osiągnięcie. Teoretycznie powinienem się więc cieszyć, ponieważ sam napisałem, że w tak podzielonym społeczeństwie jak nasze, jak tlenu potrzebujemy demokracji deliberatywnej. Jest jednak coś, co mnie niepokoi – to wynik tej deliberacji w postaci uchwalonej ustawy o o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych.
Z braku kompetencji nie jestem w stanie odnieść się do wszystkich postanowień ustawy – np. tych dotyczących prawa budżetowego czy prawa organizacji służby zdrowia, ale jako teoretyk i filozof prawa mogę targany pewnymi wątpliwościami stwierdzić, co następuje:
Po pierwsze – niestety, proponowana regulacja wpisuje się w pewien specyficzny typ sprawowania władzy, jaki cechuje partie polityczne mające obecnie większość sejmową. Dosyć wyraźnie widać postępujący prymat bieżącej polityki nad prawem, a ten skutkuje z kolei rozwiązaniami centralizmu oraz dosyć arbitralnego woluntaryzmu i decyzjonizmu. W proponowanej ustawie widać to z całą ostrością – wiele z przepisów zawiera pojęcia tak otwarte, nieprecyzyjne i niedookreślone, że otwiera to nieograniczone pole do swobodnego uznania, czy zachodzi, czy też nie zachodzi potrzeba zastosowania przez organy władzy wykonawczej przewidzianych w ustawie, w niektórych przypadkach bardzo radykalnych, środków administracyjnych. Problem nie polega na tym, że z tych bardzo otwartych kompetencji rzeczywiście skorzystają, lecz na tym, że w każdej chwili dosyć arbitralnie mogą skorzystać. Ewentualna kontrola tych potencjalnych działań jest dosyć iluzoryczna, ponieważ w praktyce ogranicza się do obowiązku składania Sejmowi okresowych sprawozdań. Po drodze nie ma prawie żadnych procedur weryfikujących i kontrolnych.
Po drugie – nie można się oprzeć wrażeniu, że proponowana ustawa stanowi próbę obejścia rozwiązań przewidzianych w rozdziale XI Konstytucji RP. Tak naprawdę mamy do czynienia z próbą wprowadzenia w drodze specustawy reżimu stanu nadzwyczajnego „kuchennymi drzwiami” i to jeszcze w sposób, który wykracza poza ograniczenia przewidziane dla stanów nadzwyczajnych w samej Konstytucji. Wprawdzie recenzowana ustawa czyni z pozoru zadość zasadzie lex necessitatis est lex temporis, ale w praktyce może się okazać, że są to tylko pozory. Nie wszystkie bowiem przepisy ustawy zostały objęte ograniczonym w czasie obowiązywaniem. Jest też i druga niekonsekwencja – z jednej strony art. 1 ustawy ogranicza jej zastosowanie do zwalczania chorób wywołanym tzw. koronawirusem COVID-19, ale już tytuł ustawy i odpowiednie przepisy zmieniające inne ustawy rozciągają jej zastosowanie praktycznie na wszelkie choroby zakaźne. W praktyce może to oznaczać, że będziemy mieli do czynienia z elementami permanentnego stanu wyjątkowego pod pretekstem zwalczania bardzo szeroko pojętych chorób zakaźnych.
Po trzecie – pomijam ocenę trybu i tempa, w jakich przyjęta była inkryminowana ustawa – to jednak skutkuje tylko typowym, wyjątkowo niskim poziomem techniki legislacyjnej, jaki cechuje ten akt. Zakres zmian, jaki wprowadza ustawa w różnych obowiązujących przepisach jest tak daleko idący, że nikt nie jest dzisiaj w stanie dokładnie określić konsekwencji systemowych tych regulacji. Nigdzie nie znalazłem też odpowiedzi na pytanie, czy i dlaczego istniejące do tej pory regulacje nie zawierają skutecznych środków materialnych, instytucjonalnych, proceduralnych, finansowych etc. zwalczania chorób wywołanych wirusem COVID-19. Prawdopodobnie dlatego, jeśli słuszne są moje wyżej sformułowane przypuszczenia i wnioski, że w ostatecznej instancji i wbrew deklaracjom w ostatecznej instancji nie o to chodzi w tej ustawie. To jednak tylko konsekwencja pewnej specyficznej opisanej wyżej filozofii polityki rządzącej partii.
Podziel się: