Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Przemówienie prezydenta w Trybunale Konstytucyjnym i jego krytyka pod adresem sędziów mających być jakoby źródłem prawnej anarchii już wywołały liczne komentarze. W przeważającej mierze są one krytyczne, ponieważ argumenty prezydenta wydają się nie tylko niezrozumiałe, lecz wręcz nielogiczne, ponieważ oparte na trudnych do wytłumaczenia, zwłaszcza w przypadku głowy państwa, osobistych emocjach. Jeśli bowiem przyjrzeć się nieco bliżej najbardziej kontrowersyjnym punktom tego wystąpienia, to okazuje się, że gdzieś w tle czai się jakaś urażona megalomania.

Zacznijmy od zarzutu, że sędziowie odesłani w stan spoczynku zmienioną ustawą o Sądzie Najwyższym powrócili do służby zaraz po pierwszym postanowieniu zabezpieczającym TSUE. Z prawnego punktu widzenia mieli rację, ponieważ decyzja luksemburskiej sędzi wywierała skutek natychmiastowy i samowykonalny, co potwierdził TSUE swoją decyzją kolegialną z 17 grudnia 2018 roku. Rządzący mieli jednak inną wizję problemu – uznali, że uchwalą nową zmianę do ustawy o Sądzie Najwyższym i dopiero to, po złożeniu podpisu przez prezydenta, będzie stanowiło podstawę do powrotu sędziów na swoje stanowiska. Więcej nawet, uchwalona ustawa przewidziała, że zatrzyma czas w drodze pewnej fikcji, iż sędziowie nigdy swoich stanowisk nie utracili. Z prawnego punktu widzenia skutek niby taki sam, ale w tym przypadku nie chodzi o prawo, lecz o polityczny wizerunek: to nie TSUE będzie nam dyktował co i jak mamy robić, to jest nasze prawotwórcze fiat. Sędziowie wrócili jednak na swoje stanowiska wcześniej i tym samym w niewybaczalny sposób urazili majestat prezydenckiego ego, ponieważ jego podpis pod ustawą nabrał wymiaru czysto symbolicznego. Czy można sobie wyobrazić, zdaje się mówić prezydent, większą prawną anarchię niż pozbawienie mojego „ja” mocy sprawczej?

Drugi postawiony przez prezydenta zarzut jest z pozoru jeszcze bardziej skomplikowany, ale w gruncie rzeczy jeszcze bardziej megalomański. Prezydent zarzucił bowiem np. Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego i Rzecznikowi Praw Obywatelskich, że nie korzystają z prawa do zaskarżenia ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Więcej nawet, uznał takie działanie za głęboko nieuczciwe. Tutaj także pojawia się ponownie żądanie wyrazów uznania dla prezydenckiego „ja”. Jak to, zdaje się bowiem pytać prezydent, to „ja” i moja formacja polityczna od trzech lat robimy wszystko, by wreszcie przywrócić Trybunałowi Konstytucyjnemu należną mu rangę i przypisane mu funkcje kontrolne, a oni depczą i lekceważą nasze dobrodziejstwo? Czy może być większa prawna anarchia niż traktowanie Trybunału Konstytucyjnego per non est?

Jednego prezydent zdaje się jednak nie dostrzegać. Otóż w obu opisanych sprawach źródłem sędziowskich zachowań był właśnie ten typ uczciwości, który amerykański prawnik Lon L. Fuller określał mianem „wierności wobec prawa” (fidelity to law) składającą się na „wewnętrzną moralność prawa” (inner morality of law). Nie ma w niej, na szczęście, nawet najmniejszego miejsca na megalomanię prezydenckiego „ja”. I to właśnie ten typ prawniczej uczciwości pozwolił sędziom dostrzec, czym są, a czy nie są obecny Trybunał Konstytucyjny, Krajowa Rada Sądownictwa, Sąd Najwyższy i cała reforma wymiaru sprawiedliwości.

Posted by redakcja