Maciej Pach

Maciej Pach – asystent w Katedrze Prawa Ustrojowego Porównawczego na Wydziale Prawa i Administracji UJ.

Jarosław Gowin chce za pomocą zmiany Konstytucji opóźnić pandemiczne wybory prezydenckie o 2 lata. Intencję polityczną trzeba docenić. Gorzej z jej prawną obudową. Cele Gowina można osiągnąć już na gruncie obecnych przepisów Konstytucji.

Kilkanaście minut temu Jarosław Gowin zaprezentował na konferencji prasowej w Sejmie inicjatywę posłów Porozumienia. Ma ona polegać na wystąpieniu z projektem ustawy o zmianie Konstytucji. Chodzi o wprowadzenie do ustawy zasadniczej regulacji, wydłużającej incydentalnie kadencję Prezydenta Andrzeja Dudy o dwa lata.

Przypomnijmy, że zgodnie z art. 235 ust. 1 Konstytucji projekt ustawy o zmianie Konstytucji może przedłożyć grupa minimum 1/5 ustawowej liczby posłów (czyli co najmniej 92), Senat lub Prezydent RP. Parlamentarna reprezentacja stronnictwa Jarosława Gowina liczy sobie, wraz z liderem, 18 szabel. Nie dziwi zatem, że wicepremier zaapelował do posłów wszystkich innych ugrupowań o podpisanie się pod omawianym projektem.

Intencja poważnego opóźnienia wyborów prezydenckich zasługuje na pełną aprobatę. Zarówno obecnie, jak i przez najbliższych kilka miesięcy nie będzie w Polsce warunków do przeprowadzania wyborów. Ma świętą rację Jarosław Gowin, gdy przedkłada zdrowie i życie Polaków nad wizyty przy urnach wyborczych. Prawo wyborcze to niezwykle istotne prawo obywatelskie, ale przecież nie jest cenniejsze niż życie. Nieboszczyk nie zagłosuje.

Dlaczego zatem propozycja ministra Gowina, choć sensowna politycznie, nie wzbudza mojego entuzjazmu? Widzę bowiem dwa zasadnicze przeciwwskazania dla jej realizacji. Faktyczne i prawne.

Najpierw faktyczne. Nie można z całą pewnością przewidzieć już obecnie, że będzie potrzeba opóźnienia wyborów aż o dwa lata. Skąd możemy wiedzieć, czy sytuacja pandemiczna nie zostanie opanowana np. za rok?

Kluczowy jest jednak problem prawny. Wszelkie incydentalne, obliczone na jednokrotne zastosowanie manipulacje tekstem Konstytucji destabilizują to najwyższe prawo Rzeczypospolitej Polskiej. Odzierają je z niezbędnego autorytetu i tworzą pokusy do kolejnych podobnych, już mniej szlachetnie motywowanych, operacji na otwartym sercu państwa, jakim jest ustawa zasadnicza.

Dopóki Konstytucja nie blokuje niezbędnych, służących dobru wspólnemu, a nie interesom działaczy partyjnych, decyzji politycznych, dopóty należy powstrzymywać się od gmerania w jej tekście.

Tym razem zaś mamy właśnie do czynienia z sytuacją, w której pomysł poważnego opóźnienia wyborów, lansowany przez Jarosława Gowina, można zrealizować za pomocą dostępnych już w obowiązującym stanie prawnym środków konstytucyjnych.

W świetle art. 228 ust. 7 ustawy zasadniczej wybory nie mogą być przeprowadzane ani w stanach nadzwyczajnych, ani też w ciągu 90 dni po ich zakończeniu. Stan klęski żywiołowej (art. 232 Konstytucji) wprowadza w drodze rozporządzenia Rada Ministrów na czas oznaczony, nie dłuższy niż 30 dni. Ale, ale, ale: ten sam artykuł pozwala na przedłużanie stanu klęski żywiołowej, byle za zgodą Sejmu.

Ustawa o stanie klęski żywiołowej w art. 6 ust. 1 również stanowi o możliwości przedłużenia stanu, o którym mowa. Naturalnie niezbędne jest utrzymywanie się podstaw, dla których został on wprowadzony, czyli stanu szczególnego zagrożenia, w obliczu którego zwykłe środki konstytucyjne nie są wystarczające (art. 228 ust. 1 Konstytucji).

Jeżeli zatem pandemia będzie się przedłużać przez 2 lata, nic nie stoi na przeszkodzie, aby Rada Ministrów przedłużała (wolno to robić wielokrotnie) stan klęski aż do czasu usunięcia zagrożenia. Wystarczy do tego inicjatywa rządu i zgoda Sejmu. Więcej niż jeden raz nie wolno tylko przedłużać stanu wyjątkowego (zob. art. 230 ust. 2 Konstytucji).

Rada Ministrów powinna zatem niezwłocznie wprowadzić w Polsce stan klęski żywiołowej i w miarę potrzeby przedłużać go za zgodą Sejmu.

Podsumowując:

Idea Gowina – tak.

Wypaczenia – nie.

Posted by redakcja