Umowa i prawo cywilne w ogólności żyją w cieniu własnego mitu. Realność pozostaje w cieniu mitu. Owocuje to przekonaniem, że coactus tamen voluisti, a wszak volenti non fit iniuria – bo wszak sam chciałeś Grzegorzu Dyndało.
Geneza mitu umowy jako nośnika demokratyzmu i samostanowienia ( wolności) sięga powstania Kodeksu Napoleona jako pierwszej z wielkich kodyfikacji XIX stulecia. Wtedy bowiem pojęcie równości (formalnej) i sprawiedliwości pozostawały w opozycji do aprobowania w okresie prawa feudalnego nierówności traktowania, spowodowanej przywilejami urodzenia i stanu. Adresatem postulatu równości był ówczesny sędzia, nie ustawodawca. To bowiem, co dziś się uważa za oczywiste: jednakowe stosowanie prawa, nie było bynajmniej oczywistością w warunkach postfeudalnych. Redukcja równości stron do ich formalnoprawnego statusu i postawienie sądu na straży tak ujętej wolności, wystarczała do osiągnięcia założonego celu.
Nieuwzględnienie społecznych i ekonomicznych nierówności uczestników obrotu – stron umowy (nierówność materialna, nieuwzględniana przez prawny reżim umowy) nie było wyrazem nieuczciwości, naiwności czy hipokryzji twórców Kodeksu Napoleona. Było wyrazem ich krótkowzroczności. Nie przewidzieli dalszego rozwoju wypadków. Nie uważali bynajmniej, jakoby kwestia ekonomicznej i spowodowanej innymi czynnikami realnej nierówności stron nie była warta uwagi.
Sądzili jednak, że zagwarantowanie równości formalnej w połączeniu z wolną konkurencją (w postaci istniejącej w początkach XIX w.) wystarczy, aby zapewnić równowagę szans uczestników obrotu – stron umów, aby mogli oni sami wypertraktować kompromis możliwy do przyjęcia przez obie strony umowy. I w początkach XIX w. to wystarczało. Profesjonalizacja i specjalizacja obrotu, stopień złożoności występujących w nim dóbr nie był tak znaczny, aby ewentualny dysparytet informacyjny czy organizacyjny czynił to założenie jaskrawo sprzecznym z rzeczywistością. W wypadku zagwarantowania równości czysto formalnej, chodzi o równowagę szans, nie zaś o equilibrium na wyjściu tj. rezultatu osiągniętego w treści umowy. Iluzoryczność tego założenia ujawniała się jednak w miarę rozwoju gospodarki, postępu technicznego, umasowienia obrotu zwłaszcza monopolizacji gospodarki i profesjonalizacji świadczenia dóbr i usług. Dlatego O. von Gierke, dziewiętnastowieczny niemiecki prawnik-klasyk, nie będący ani marksistą, ani socjaldemokratą, piszący sto lat po kodeksie Napoleona, jest autorem słynnej frazy o konieczności – w prawie prywatnym użycia kropli „ein Tropfen sozialistisches Öl”[1]
[1] „Wir brauchen aber auch ein Privatrecht, in welchem trotz aller Heilighaltung der unantastbaren Sphäre des Individuums der Gedanke der Gemeinschaft lebt und webt. Schroff ausgedrückt: in unserem öffentlichen Raum muß ein Hauch des naturrechtlichen Freiheitsraumes wehen und unser Privatrecht muß ein Tropfen sozialistisches Öl durchsickern”, Die soziale Aufgabe des Privatrechts, Frankfurt/M. 1943 (przedr. z wydania Berlin 1889) s. 10.
Podziel się: