Podział władz doznaje zakłóceń najczęściej na skutek ekspansji egzekutywy na  pozycje judykatywy. Czasem jednak to wyobraźnia i szczera chęć judykatywy przekraczają jej wiedzę i rzemiosło. A one przecież tworzą naturalną granicę dla skądinąd pożądanego aktywizmu interpretacyjnego. Wtedy – zaledwie i aż – to sąd – może ulegać pokusie wyręczania pierwszej władzy. Tekst (krytyczny wobec wykorzystania procedury cywilnej do orzekania o umieszczeniu w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym osób kończących odbywanie kary,  skrócony i bez linków dokumentacyjnych) był opublikowany w  Rzeczpospolitej z 3 lipca 2024 r.

Podział władz wyzwala pokusy

Współpraca i kooperacja władz na pierwszy rzut oka mają tylko pozytywy. Nawołują do nich preambuła konstytucji, w imię „rzetelności i sprawczości”, służących zachowaniu godności człowieka, jego prawa do wolności.

Szlachetna aksjologia pobrzmiewała w listopadzie 2015 r., gdy Prezydent wyjaśniał  dziennikarzom:

„Ta sprawa była nieprawdopodobnie niszcząca dla wymiaru sprawiedliwości i jeśli mamy budować dobry obraz wymiaru sprawiedliwości w Polsce, postanowiłem uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy” Dalej było już mniej budująco: „Wymiar sprawiedliwości nie potrafi skazać bandytów z Pruszkowa, nie potrafi skazać ludzi zamieszanych w procedery łapówkarskie, a z drugiej strony wymierza drakońskie kary ludziom, którzy chcą budować w Polsce silne państwo, którzy walczą z korupcją. Ja się z takim czymś nie zgadzam”.

To odciążenie sądu doprowadziło do  ułaskawienia osób jeszcze nieskazanych.  I tak, przez fakty dokonane, poprzez okrojenie pola działania trzeciej władzy, pojawiła się nieznana polskiemu prawu abolicja indywidualna. Kwaśne owoce tej operacji zbieramy po dziś dzień.

Aspiracje i  zręczność w mechanizmie podziału władz (art. 10 Konstytucji) łatwo mogą zmieniać pożyteczne  współdziałanie ku dobru wspólnemu – w uzurpacyjną zaborczość. Ów mechanizm  ma równowagę chwiejną  (z założenia) i łatwo go wykoleić. Równoważenie, patrzenie na ręce, kontrola –  nie cieszą przecież kontrolowanych. A ci dążą do rozszerzania własnych kompetencji i możliwości,  cudzym kosztem – nierzadko pod etykietą świadczenia  pomocy, współpracy czy wyręczenia  rzekomo niesprawnych innych władz.

Pozbawione „sakiewki i miecza” sądownictwo dysponuje potężnym atutem, kuszącym inne władze, aby „wyręczać niesprawną judykatywę”. Nie tylko dlatego, że ta ostatnia wydaje wyroki, którym inne władze mają  się podporządkować; ale i dlatego,  że sądowa interpretacja,  kształtując znaczenie tekstu ustaw, daje trwalszy wpływ na prawo, niż pojedynczy wyrok.

Judykatywa nie tylko więc „rozstrzyga sprawy”, ale sprawuje władztwo nad znaczeniem prawa.  A za tym nie przepada ani legislatywa (uważająca się za monopolistę co do tego „jakie” jest prawo), ani egzekutywa (zawsze i wszędzie usiłująca luzować więzy nakładane codziennej polityce przez prawo).

Granice i hamulce aktywizmu sędziowskiego niepokoją zwłaszcza teoretyków nauk politycznych i polityków. Ale jednak bez racjonalnej dozy świadomego i  podpartego wiedzą prawniczą aktywizmu,  judykatywa nie  może pełnić swej funkcji w podziale władz: miarkując i powstrzymując ekscesy pozostałych władz.

Nieodzowność społecznej legitymizacji sądów

Prestiżowy awans konstytucyjny (podniesienie do rangi trzeciej władzy w art. 10 Konstytucji) ucieszył polską judykatywę. Ale jednocześnie przesłonił refleksję, że wyniesienie wymaga pilnowania pozycji, i to  na czas, a nie po szkodzie. A poszukiwanie dodatkowej legitymizacji i poparcia – wymaga demokratycznego dialogu ze społeczeństwem, z mediami, autodoskonalenia, walki z własnym oportunizmem, z własną izolującą niewiedzą. Bez tego sama deklaracja konstytucyjna o podziale władz  tworzy wątłą gwarancją  w obliczu naturalnego – jak uczy historia –  ekspansjonizmu pozostałych władz.  Bez tego wszystkiego fundament demokratycznego państwa prawa, jakim jest mechanizm checks and balances  staje się atrapą.  Aby jednak wykorzystać poparcie społeczeństwa, judykatywa musi szanować własne narzędzia i własny obowiązek przyzwoitego ich używania. Formalizm rozumowań czy widoczna hipokryzja uzasadnień oznaczają bowiem nie tylko klęskę wizerunkową, ale i brak społecznej akceptacji. Ta jest zaś witalnie niezbędna sądom: uczestniczącym w podziale władzy, muszącym w nim i przetrwać, i sensownie działać [1]. Judykatywa musi więc być rzetelna i zbrojna we własne fachowe rzemiosło. Gdy tak się nie dzieje, ulega pozornej konieczności wyręczenia innej władzy.

Ustawodawca żongluje etykietą

Ustawa z 22.11.2013 r. o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życie, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób jest obarczona  grzechem pierworodnym. Przedmiot regulacji jest łatwym celem   populistycznej manipulacji; ustawodawcy obawiają się przesadzić z ochroną przez prawo społecznie potępianych sprawców przestępstw seksualnych [2]. Ta obawa towarzyszyła polskiemu ustawodawcy.    Użycie procedury cywilnej  przy  prewencyjnym osadzeniu,  już po odbyciu kary,  w zamkniętym zakładzie, kamufluje  brak odwagi nazwania rzeczy po imieniu. Niezależnie bowiem od łamańców terminologicznych z nazwą i procedurą –  chodzi tu o pozbawienie wolności. A to   lokuje problemy związane z jej stosowaniem  w płaszczyźnie konstytucyjnej ochrony tego właśnie dobra.  Tymczasem i procedura cywilna (instrumentalnie),  i sądy cywilne (aksjologicznie i praktycznie) nie są przygotowane do  orzekania w sprawach  pozbawienia wolności. Wiedział o tym ustawodawca niemiecki (prawda, że przymuszony orzecznictwem ETPCz). Nie chciał tego jednak dostrzec nasz TK, gdy  dziesięć lat temu (sprawa K 6/14), zaaprobował konstytucyjność ustawy. Praktyka jej stosowania okazała się jeszcze gorsza od przewidywań krytyków. Powolność rozpatrywania wniosków o umieszczenie w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym osób kończących odbywanie kary – ujawniła poważny problem. Co gdy przed końcem kary nieukończono procedury osadzenia w KOZZD? Skoro ustawodawca wskazał procedurę  cywilną  dla tego typu spraw, praktyka – czysto oportunistycznie – odwołała się   do instytucji zabezpieczenia powództwa.  Ale takie zabezpieczające osadzenie nie dość,  że  realizując cel postępowania głównego, kłóci się z istotą zabezpieczenia, to jeszcze „nie trzyma” standardów   obchodzenia się czyjąś wolnością. A przecież wolność, nawet gdyby miałaby być tylko wolnością „dawnego kryminalisty” czy „potencjalnego przestępcy” – pozostaje  pod ochroną konstytucyjną (art. 41 ust. 5 Konstytucji). Dlatego począwszy od 2019 r. SN (III CZP75/18) osadzenie w KOZZD w trybie zabezpieczenia kwalifikuje jako niedopuszczalne, a w  Uchwale (7)  z  9.3. 2021 r. ( III CZP 89/19) wykluczył stosowanie  przepisów k.p.c. o zabezpieczeniu choćby nawet w drodze analogii.  Tyle, że SN swoje, a sądy – swoje.

Bezprawność  wedle SO w Warszawie  

W sprawie  T. S. (sygn. IV C 1154/22, Wydział IV Cywilny SO w Warszawie) powolność procedury  osadzania w KOZZD doprowadziła do stosowania niewątpliwie już niedozwolonego zabezpieczenia przez prawie  dwa lata. Co gorzej,  część „zabezpieczenia” realizowano wręcz bez jakiejkolwiek podstawy orzeczniczej. Gdy bowiem  któreś z uprzednich postanowień o niedozwolonym „zabezpieczeniu” akurat uchylono –  nie przekazano o tym informacji ani samemu  T.S., ani jego adwokatowi. Pobyt   w KOZZD w Gostyninie w tej sytuacji realizowano  – jakby to rzec –  czysto faktycznie.

Gdy  trwające kilka lat  zasadnicze postępowanie o  umieszczenie w KOZZD  wreszcie zakończono, pobyt  tam osadzonego uzyskał już legitymizację orzeczniczą. Wówczas  T.S.  zażądał  35.350,00 zł  tytułem  zadośćuczynienia za uprzednie pozbawienie wolności bez podstawy prawnej. Bezprawne naruszenie dóbr  osobistych  jest źródłem odpowiedzialności majątkowej, o czym mówią art. 23-24 k.c.

Dla SO było oczywiste, że  „zastosowanie wobec powoda zabezpieczenia przez umieszczenia w KOZZD było niedopuszczalne”. Jednakowoż  „sąd oddalił powództwo albowiem nie znalazł wystarczającej podstawy prawnej do jego uwzględnienia”.   A nie znalazł, ponieważ wedle SO „jeżeli te działania są podejmowane przez uprawniony organ czyli sąd, działający w odpowiednim składzie, z zastosowaniem obowiązującej  procedury, to takie działanie nie jest działaniem bezprawnym”… „Stąd w ocenie sądu  odpowiedzialność  przewidziana w przypadku  naruszenia dóbr osobistych nie mogła mieć miejsca, chociaż bezsprzecznie doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda.”

To rozumowanie oznacza, że  wszelkie naruszenia prawa materialnego (których istnienie  SO dostrzega i przyznaje)  doznają uzdrowienia, jeśli tylko sprawa będzie poddana ocenie  sądu, działającego w odpowiednim składzie, z zachowaniem właściwej  procedury. Inaczej mówiąc:  sądowe bezprawie – zdaniem SO – zaistnieć nie może.  (Ciekawe wobec tego  co zdaniem sądu np.  z instytucją odszkodowania za niesłuszne skazanie).  Sąd popada  tu dodatkowo w sprzeczność sam ze sobą: nie zauważył bowiem, że  w rozpatrywanej sprawie, kilka miesięcy pozbawienia wolności  w ogóle nie ma „podkładki” w działaniu jakiegokolwiek sądu czy procedury! Okrojone przez sąd ujęcie bezprawności okazuje się  i tak za kuse,  aby jakoś  wyjaśnić oddalenie powództwa.

Wyobraźnia przekracza  wiedzę i rzemiosło

Zadziwia też teza,  że polskie prawo,  przewidując zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych, nie dotyczy naruszenia wolności, czemu  wszak wyraźnie zaprzeczają  i Konstytucja (art. 41 ust. 5),  i k.c. ( art. 23).

Nie dość tego.  Przyznając,  że w sprawie doszło do złamania obowiązującego prawa, do zakwestionowania orzecznictwa SN i  do naruszenia dóbr osobistych, sąd powołując się na zgodność wydanego wyroku z własnym sumieniem,  powiada:

„…okoliczności dotyczące  osobowości powoda, spowodowały, że został on uznany za osobę zagrażającą bezpieczeństwu innych i w tej sytuacji sądy wyręczyły niejako ustawodawcę stosując analogię w imię dobra ogółu.  Stąd w ocenie sądu nie można działaniom sądów przypisać cech bezprawności” (podkr. E.Ł.).

Sąd nie tylko więc  wydaje wadliwy wyrok, psując pojęcie (bezprawności)  czym uszkadza na przyszłość  narzędzie prawniczego poznania; nie dość, iż  zakłada (wadliwie), że skoro T.S. „zasługuje” na osadzenie (w imię dobra ogółu) to jednocześnie aksjologicznie musi  tu być  wykluczona jakakolwiek rekompensata za sądową opieszałość w rozpatrywaniu zasadniczej sprawy:  prewencyjnego umieszczenia w Ośrodku. A przecież to właśnie pieniądze   bywają   naturalnym zadośćuczynieniem[3] przy naruszeniach dóbr osobistych jednostki, nawet przez działania skądinąd legalne,  podejmowane w imię dobra ogółu (koncepcja  Aufopferung znana teorii prawa).  No i wreszcie  clou rozstrzygnięcia: SO  uważa się na legitymowanego, aby wyręczyć ustawodawcę.

I niewiele  pociesza, że podobnej pokusie sądy już ulegały. Uchwała  SN (7) z 31.5. 1994 r., III AZP 1/94, gdzie niedbalstwo ustawodawcy w wydaniu na czas aktu wykonawczego, spowodowało wygaśniecie regulaminu służby wewnętrznej w wojsku nie bez poczucia dyskomfortu stwierdzała:

 „..brak regulacji regulaminowej musiałby spowodować blokadę możliwości ukarania dyscyplinarnego nawet w przypadkach popełnienia przez żołnierzy oczywistych i poważnych przewinień dyscyplinarnych. Z kolei brak sankcji za przewinienia dyscyplinarne spowodowałby rozkład dyscypliny wojskowej, a w konsekwencji Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej przestałyby spełniać wyznaczone im zadania istotne dla interesu narodowego”… „Dopóki nie zostanie wydany regulamin dyscyplinarny w drodze rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej będzie niestety  (pokr. E.Ł.) istniała potrzeba korzystania, przy stosowaniu znowelizowanej ustawy o dyscyplinie wojskowej, z przepisów regulaminu dyscyplinarnego z 1976 r.”

Charakterystyczną replikę  zawarto w  zdaniu  odrębnym:

„Potrzeby zachowania porządku i dyscypliny w wojsku  maja wprawdzie istotne znaczenie, nie mają jednak takiej mocy, by  mogły bezprawnie zmieniać prawo. Przepis, który zgodnie z wyraźną deklaracją ustawową przestał obowiązywać, nie może następnie być stosowany tak, jak gdyby się w ogóle nic nie stało. W praworządnym państwie obowiązuje konstytucyjna zasada podziału władz. Sąd Najwyższy troszczy się o praworządność. Nie jest powołany do tego, aby  swymi orzeczeniami  zacierać błędy  (podkr. E. Ł.) nieudolnych biurokratów wojskowych.”

Zawsze byłam zwolenniczką  sędziowskiego aktywizmu interpretacyjnego, inwencyjności, demonstracji prawniczych umiejętności i wyobraźni.  Jednak  gdy wyobraźnia i szczera chęć –  przekraczają  wiedzę i rzemiosło, mamy do czynienia – zaledwie i aż –  z kapitulacją wobec pokusy wyręczania pierwszej władzy przez władzę trzecią.


[1]  P. Rosanvallon, Democratic Legitimacy: Impartiality, Reflexivity, Proximity, Princeton University Press 2011, s. 15 i n. , s.121 i n.

[2] M. Płatek, Kreowanie „groźnych, niebezpiecznych i złych”, Archiwum Kryminologii,  Nr 1/2019, s. 186- 191.

[3] Charakterystyczna trwałość tradycji: w PRL  uważano pieniężne zadośćuczynienie za godzące w zasady życia społecznego; istniejące przepisy kodeksu zobowiązań  praktyka stosowała niechętnie. Przypomnieć warto ówcześnie przełomową publikację broniącą pożytku instytucji –   A. Kędzierska-Cieślak, Polemika w sprawie zadośćuczynienia za krzywdę moralną, PiP  Nr 2/1955.

Posted by Ewa Łętowska