Czytam, że 54% badanych popiera działania podejmowane na granicy i myślę sobie, że nam to się już myli suwerenność z podłością. Z tej okazji ten tekst dotyczący tej drugiej, choć w kontekście tej pierwszej.

Suwerenność jest cechą państwa jako aktora sceny międzynarodowej. Stwierdzenie pozornie banalne i mało wnoszące, ale myślę, że warto od niego wyjść. Państwa, a nie: organizacji międzynarodowej, człowieka, rodziny itd. To jest ta właściwość, która odróżnia państwo od innych wspólnot politycznych.

Nie wchodząc w teoretyczne bajania można powiedzieć, że w relacjach międzynarodowych suwerenność jest dla państwa tym, czym w naszej kulturze wolność dla jednostki w relacjach międzyludzkich.

Tak, jak człowiek jest istotą dysponującą wolną wolą i swobodą działania, tak samo państwo jest organizmem suwerennym, wywodzącym sprawczość z tejże suwerenności.

To istotna sprawa: my możemy chodzić po ulicy, jeść, myśleć, tworzyć czy kochać nie dlatego, że ktoś nam pozwolił, ale dlatego że jesteśmy ludźmi. Tak samo państwo: może zawierać umowy, wchodzić w spory, realizować cele polityczne dlatego, że jest państwem.

Możliwość korzystania z suwerenności, tak samo jak z wolności, jest w praktyce ograniczona.

Człowiek, korzystając ze swojej wolności, bierze pod uwagę inne wartości. Rezygnuje z realizacji pragnień i potrzeb, by nie naruszyć wolności innych ludzi, by nie wyrządzić krzywdy. Wchodzi w relacje (np. rodzinne), które nakładają na niego obowiązki działania, często sprzeczne z jego wolą czy żądzą.

W ten sam sposób działają państwa: paktują, zakładają organizacje międzynarodowe, prowadzą postępowania ekstradycyjne. Nie dążą do izolacji, ale wiążą się coraz większą liczba zobowiązań, tworząc sieć wzajemnych relacji. Oczywiście, ich podłożem nie jest emocja, ale przede wszystkim rachunek zysków i strat.

Państwo jest ograniczone w wykonywaniu uprawnień płynących z suwerenności, tak jak człowiek jest ograniczony w wykonywaniu uprawnień płynących z wolności. Dzieje się to na dwóch płaszczyznach: prawnej i politycznej.

Zacznijmy od prawa. Prawo międzynarodowe wyznacza jedynie minimalny standard działania. Właściwie nigdy nie nakazuje czynić dobra, ale wyłącznie zakazuje powodowania rażącego zła – przez działanie bądź przez zaniechanie. Nie będzie niczym zaskakującym, kiedy napiszę, że prawo międzynarodowe nakazuje minimalizowanie ofiar wśród cywilów bądź zakazuje strzelania do pracowników Czerwonego Krzyża.

To jest taki plan minimum. Jego dochowanie to nie powód do dumy, raczej sposób na unikniecie hańby. W granicach wyznaczonych prawem międzynarodowym państwo może zachować się w sposób dowolny. Nikogo nie zdziwi, że można być praworządnym złym.

Oprócz prawa mamy też politykę. Tutaj kompetencje wywiedzione z suwerenności będą blokowane na poziomie faktycznym, przez mocniejszych graczy o odmiennych interesach.

I teraz przechodzimy do najważniejszego: cała dyskusja wokół suwerenności ma sens o tyle, o ile dotyczy relacji ZEWNĘTRZNYCH. Państwo X może zrobić rzecz Y w relacji z państwem Z, bo jest suwerenne, a nie zabrania tego prawo międzynarodowe.

Podnoszenie argumentu z suwerenności w sprawach wewnętrznych jest w tym sensie nietrafne, że to nie suwerenność wyznacza granice sprawowania władzy wewnątrz państwa, ale wola społeczeństwa operująca w granicach konstytucyjnych.

Tłumaczenie, że mogę zrobić coś jako ustawodawca, bo Polska jest suwerenna, to nieporozumienie. Ja mogę to zrobić, bo jestem umocowany, bo wygrałem wybory, bo nie zakazuje mi tego prawo (aspekt formalny), a przede wszystkim dlatego, że popierają to obywatele (aspekt materialny).

Suwerenność nie stanowi zatem legitymacji działań władz państwowych w ramach polityki wewnętrznej. Powołanie się na nią przypomina postawę pijanego ojca rodziny, który wracając z domu po tygodniowej libacji i szeregu erotycznych przygód oświadcza żonie, że może, bo jest wolnym człowiekiem.

Oczywiście – jego zachowanie można uznać za społecznie akceptowalne pod jednym warunkiem: że żona godzi się na taki stan rzeczy i kibicuje mu. Tak długo, jak będzie sprzeciwiać się hulaszczym praktykom, tak długo uznamy je za nadużycie wolności.

I teraz przechodząc do spraw istotnych.

Państwo polskie blokuje pomoc dla osób znajdujących się na granicy. Nie wiem, czy spędziliście kiedyś jesienną noc w wilgotnym lesie, choćby w namiocie. O 5 rano nie macie ochoty wyjść nawet za potrzebą. Dołóżcie do tego marznącą mżawkę albo deszcz. A potem odejmijcie namiot i śpiwory, suche ubranie i uczucie sytości.

Naprawdę, nie trzeba być weteranem skautingu, żeby wiedzieć, że w takich warunkach hipotermia jest realnym zagrożeniem.

Państwo polskie mówi, że to jego suwerenne prawo: strzec granic. Jednocześnie nie dostrzega, że ciąży na nim obowiązek ochrony ludzkiego życia i zdrowia, której przecież nie odmawia piratom drogowym, palaczom, uczestnikom wypraw wysokogórskich. I że granic można strzec na różne sposoby.

Państwo polskie, powołując się na argument z suwerenności, odmawia niesienia pomocy ludziom, którzy zostali wykorzystani przez władze innego państwa, którzy teraz zamarzają w lasach, żywiąc się tym, co im (nielegalnie!) podrzucą mieszkańcy i co uczciwsi pogranicznicy.

Tymczasem życie i zdrowie ludzi koczujących na granicy to nie jest kwestia zewnętrzna, ale wewnętrzna. Przemawiają za tym dwa argumenty.
Po pierwsze, osoby takie w ogóle nie są podmiotami prawa międzynarodowego. Podmiotem międzynarodowym jest tutaj Białoruś i to wobec niej można by odpowiadać – z wykorzystaniem sankcji prawnomiędzynarodowych.
Po drugie, osoby te znajdują się na terenie RP i podlegają zwierzchności państwa polskiego. Państwo ma wobec nich uprawnienia, ale też obowiązki, np. nakłada kary za brak udzielenia pomocy (art. 162 k.k.).

Państwo polskie udaje, że to sprawa między Polską a Białorusią, zupełnie pomijając fakt, że w tej wojnie hybrydowej giną wyłącznie cywile, podstawieni przez agresora.

Zaś 54% obywateli – w myśl zasady: moja chata z kraja – popiera taką politykę, daje zielone światło dla tych śmierci: z wyziębienia, z głodu, dla życia w strachu przed polskimi mundurowymi, dla odmrożeń i chorób. Mówi: nasz święty spokój ważniejszy od ich życia.

A potem idzie, przy pierwszej lepszej rocznicy, chwalić tych bohaterów, co ryzykowali w czasie prawdziwej wojny, by ratować cudze życia, idzie snuć historie o postawach, których nie jest nawet cieniem.

Tekst pochodzi z ogólnodostępnego profilu Autora w mediach społecznościowych. Tytuł i lead – redakcja.

Posted by redakcja