Prawo składa się z dwóch warstw: z tekstu i realizacyjnego standardu, praktyki. Tekst może się nie zmieniać nic a nic, a tymczasem praktyka może alarmująco obniżać standard ochrony praw jednostek i zakres ich wolności.
Prawnicy mają tendencję do zajmowania się tym co w tekstach: co znaczą poszczególne słowa, jakie można z tekstów wyciągnąć wnioski i jakie możliwości tam się kryją. Jeżeli jednak ograniczamy się tylko do tego co może wynikać z tekstu, a poza zakresem zainteresowania zostawiamy to, jak się rzeczy mają z tymi tekstami w rzeczywistości, to taki redukcjonizm ogranicza ostrość oceny. Zmiany samego tekstu ustaw utożsamiamy wtedy z efektywnym ukształtowaniem rzeczywistości. W końcu piękna konstytucyjna deklaracja, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” sama przez się nie uczyniła państwa, do którego się odnosi – państwem prawa. Oznacza ona tylko, że powinno się dążyć do osiągnięcia deklarowanej wartości. Nie znaczy jednak, że sama taka deklaracja cokolwiek zmieniła, zmienia, czy zmieni w otaczającej rzeczywistości. Konstytucja z 1952 r. też mówiła, że sędziowie SN są wybierani, co ostatecznie znaczyło, że aby mianować, trzeba wcześniej jednak zdecydować się kogo, a zatem trzeba „wybrać” .
Do historii przeszła wypowiedź Marii Antoniny proponującej biedocie, której nie było stać na chleb – aby zaspokajała głód substytucyjnie: ciastkami. Z półtora roku temu była już premier Szydło stwierdzała, że nie widzi zagrożeń dla wolności demonstracji[1], bo skoro zgromadzenia się odbywają, to jest to najlepszym dowodem realizacji konstytucyjnej wolności. Od tego czasu standard ochrony wolności zgromadzeń systematycznie ulega pogorszeniu. Przez ustawę o zgromadzeniach cyklicznych; przez wyłączanie całych połaci przestrzeni wspólnej w stolicy, gdzie demonstracji nie wolno odbywać; przez podwójne standardy dotyczące demonstrujących i kontrdemonstrujących w kwestiach władzy miłych lub niemiłych. Ujawniają to raporty – ostatnio Rzecznika praw Obywatelskich[2] o realizacji prawa zgromadzeń w latach 2016 – 2018. A przecież nie jest to raport jedyny aby wspomnieć comiesięczne Raporty-Aby Pomoc przygotowywane przez Obywateli RP[3] rejestrujące praktyki policji, egzekutywy i sądów wobec niemiłych politycznie akcji, rozszerzające ujmowania wielu przepisów prawa wykroczeń.
Tak więc rada, aby nie martwić się stanem wolności zgromadzeń i przestrzeganiem w tej mierze Konstytucji w Polsce, ponieważ prawo te wolność deklaruje i „gwarantuje” – jest równie substytucyjna, hipokryzyjna i krótkowzrocznie naiwna jak cukiernicza oferta Marii Antoniny.
To nie jedyna taka propozycja.
Na naszych oczach rozgrywa się maskarada usiłująca zniechęcić do zajmowania się rozdźwiękiem między literą prawa i standardami. Jesteśmy tego świadkami w publicznych dyskusjach, gazetach, w mediach, TV i internecie. Ta maskarada dotyczy w tej chwili szczególnie wyraźnie niszczenia niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów – deklarowanych konstytucyjnie. Nawet nie idzie o to, że wzniosłe hasła reformy (demokratyzacja wymiaru sprawiedliwości, przyspieszenie jego działania, usunięcie patologii) są fasadą skrywającą rzeczywisty, realizowany zamiar – wymianę kadr w sądownictwie i ułatwienie realizacji woli władzy politycznej. Nie należy więc utożsamiać haseł reformy z nią samą. Nie idzie o fałsz argumentów porównawczych (tego dokonano w krytyce[4] rządowej Białej Księgi reform wymiaru sprawiedliwości). Ani nawet o obraźliwe wypowiedzi o sędziach SN jako o złodziejach czy ciemiężycielach, które jako ordynarny hejt nigdy nie powinny paść z ust tych, posłów i najwyższych funkcjonariuszy państwa, którzy je wypowiedzieli.
Idzie o efekt mrożący. Jest on trudno wymierny: to atmosfera nacisku, wywierania wpływu, zarządzanie strachem i perspektywą benefitów w celu skłonienia do zachowań bardziej miłych albo do powstrzymania od zachowań niemiłych władzy politycznej.
Metoda kija i marchewki nie wiąże się przy tym oczywiście z wyraźnym wskazaniem za co kij, a za co marchewka. Zarządzone przez prokuraturę kontrole: jak się wyznacza dyżury aresztowe czy kto z sędziów lubi ser chudy, a kto tłusty – czyli kto ma skłonność do automatycznej aprobaty wniosków prokuratorskich, a kto bywa wobec nich krytyczny – mają na celu kierowanie wniosków prokuratorskich tam, gdzie mają najlepsze szanse realizacji. No i wskazanie środowisku, jaka w tej mierze panuje linia, bo wtedy można liczyć na autocenzurę.
Jeżeli jednak na poziomie ministerialnym krytykuje się jakieś (albo czyjeś) wyroki lub postanowienia (o areszcie lub niezastosowaniu aresztu, o kosztach dla biegłych, o skierowaniu pytania prejudycjalnego, jeżeli głośno się mówi o rokoszu, o wyjściu poza kompetencje itp.) a potem następują różne posunięcia o charakterze uciążliwym dla krytykowanych – to trudno tu nie widzieć związku a efekt mrożący staje bardziej namacalny.
Bo sam w sobie efekt mrożący jest trudno mierzalny. Stwarza realne zagrożenie nie tylko dla kogoś, kto sam jest poddawany karom lub pokusom, ale z uwagi na eksploatację autocenzury w działa prewencyjnie sędziowskim środowisku. Krytyka działania typu „dziurki nie zrobi, krew wypije” jest trudna.
Spotkałam się już – ze strony dziennikarki skądinąd bardzo zasłużonej – z poglądem, że aby z tym walczyć, trzeba pozbierać w postaci raportu „wyraziste przykłady szykanowania za samą treść wyroków”. Toż to kolejna propozycja w stylu Marii Antoniny. Po pierwsze, nie chodzi tylko o wyroki, ale całą, znacznie szerszą działalność orzeczniczą (areszty, zabezpieczenia, postępowanie dowodowe, koszty, mnóstwo kwestii). Po drugie, szykany nie noszą na sobie etykiet. Przeciwnie, kamufluje się tu i związek przyczynowy, i nawet sam fakt represyjności.
Czasem przeniesienia czy niedogodności urlopowe są motywowane celowo innymi okolicznościami, potrzebami służby czy wzmocnienia kadrowego. Raport ograniczony do „wyrazistych przykładów szykanowania za samą treść wyroków” po pierwsze pominąłby mnóstwo sytuacji, gdzie nie wydano wyroków, tylko postanowienia, po drugie, nie dałby się napisać z racji braku chęci szykanujących aby się do szykanowania przyznali, a po trzecie, zacierałby postępującą systemową i systematyczna destrukcję niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów.
Ustawa o KRS o obniżonym standardzie konstytucyjnym (w porównaniu do poprzedniego) przewiduje zwiększenie wpływu polityków na jej obsadę (wybór przez Sejm i utajnione rekomendacje). KRS zgodnie z art. 186 ma stać na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Członek tego gremium, sędzia M. Nawacki uznaje za dopuszczalne postępowanie dyscyplinarne wobec sędziów z SN, z powodu zgłoszonych pytań prejudycjalnych. Nikt z KRS na to nie reaguje. KRS jest instancją odwoławczą w sporach między prezesami sądów a sędziami – w kwestii organizacji ich pracy (użycie kija). System sądownictwa dyscyplinarnego zreformowano od góry do dołu, wieńcząc go Izbą Dyscyplinarną w SN, gdzie wynagrodzenia są wyższe o 40 % od wynagrodzeń w innych Izbach SN, i gdzie przewiduje się znaczną autonomię organizacyjno-finansową. Z kolei wpływ ministra sprawiedliwości (członek rządu) poprzez możliwość dyskrecjonalnego oddziaływania na rzeczników dyscyplinarnych dodatkowo wzmacnia możliwość wywierania presji na sędziów: „podskakiwanie” władzy wykonawczej może okazać się ryzykowne. Sędzia Igor Tuleya był wielokrotnie, imiennie krytykowany przez zastępcę przewodniczącego KRS i przez polityków za swe różne orzeczenia i postanowienia (ostatnio w związku z postępowaniem o przeniesienie obrad Sejmu do Sali Kolumnowej).
Wcale mnie nie dziwi, że może czuć się osobiście zagrożonym wtedy nawet, gdy orzeka w „normalnej” sprawie karnej, tyle, że przewiduje, że jakaś decyzja będzie nie w smak prokuratorowi. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z papierkiem lakmusowym. Zobaczymy czy sędzia Tuleya i jego orzecznictwo będzie przedmiotem zainteresowania rzecznika dyscyplinarnego, czy nie.
Na razie prokuratura skarży (chyba zażaleniem? ciekawa konfiguracja proceduralna) jego pytanie prejudycjalne. Wolałabym, oczywiście, aby żaden sędzia w Polsce nie czuł potrzeby składania pytań dlatego, że czuje zagrożenia dla wymiaru sprawiedliwości. Tym bardziej, że chodzi o zagrożenie systemowe, do którego oceny pytanie prejudycjalne gorzej się nadaje. Podzielam tu jednak zdanie prof. R. Grzeszczaka[5], że „Prawo unijne jest dynamiczne, zmienia się, przybywa kolejnych regulacji i zasad, a w efekcie zacierają się granice, co jest nim objęte, a co nie. Z jednej strony jakiś obszar jest pozostawiony w kompetencji państw członkowskich, ale z drugiej te kompetencje nie mogą być dowolnie wykonywane. Państwa członkowskie muszą szanować zasady ogólne, np. zakaz dyskryminacji ze względu na płeć czy wiek, a także wartości integracji z art. 2 unijnego traktatu.”
Akurat autorowi tego pytania nie można postawić zarzutu, że stawia zarzuty gołosłowne, hipotetyczne czy abstrakcyjne. Jeżeli spotkają z tego powodu dalsze przykrości, choćby zwiększony hejt, to będzie bardzo namacalny dowód, że miał rację. Niestety.
[1] https://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/premier-beata-szydlo-nie-bedziemy-wyprowadzac-policji-przeciwko-manifestantom-jak-to-robila-po,1492461.html?playlist_id=27006
[2] https://www.rpo.gov.pl/sites/default/files/Wolność%20zgromadzeń%20w%20Polsce%20w%20latach%202016-2018.%20Raport%20RPO.pdf
[3] https://obywatelerp.org/kontakt/#
[4] https://www.iustitia.pl/informacje/2160-odpowiedz-na-kompedium-bialej-ksiegi-w-sprawie-reform-polskiego-wymiaru-sprawiedliwosci-przedstawione-przez-rzad-rzeczypospolitej-polskiej-dla-komisji-europejskiej
[5] https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1762912,1,kolejny-polski-sedzia-pyta-europejski-trybunal.read
Podziel się: