Pamięć ludzka jest krótka, a kompetencje prawnicze doktora prawa Andrzeja Dudy – wybitne (o czym można było przeczytać na Konstytucyjny.pl nie raz). Z racji tego, że pamięć ludzka jest krótka, możemy już nie pamiętać – i chyba nie pamięta tego również Andrzej Duda – że to honorowe i szlachetne decyzje właśnie Andrzeja Dudy doprowadziły do kryzysu konstytucyjnego. Z tym większą uwagą słuchałem wywiadu z Andrzejem Dudą w „Kanale Zero”, w którym komentował on początki kryzysu konstytucyjnego. Posłuchajmy:
„Ktoś z dziennikarzy pytał: czy gdyby pan mógł jeszcze raz podejmować niektóre decyzje, to pan by zmienił jakieś swoje decyzje? NIE, nie zmieniłbym swoich decyzji. Ale czy pan by zmienił na przykład decyzję o odebraniu ślubowania od sędziów Trybunału Konstytucyjnego? NIE, nie zmieniłbym swojej decyzji o odebraniu ślubowania od sędziów Trybunału”
– tak oświadcza w początkowej części wywiadu Duda.
To stwierdzenie fascynujące od strony psychologicznej, a nawet psychoanalitycznej, bo można sobie zadać zasadne pytanie: jakie cechy osobowości lub ukryte pokłady podświadomości prowadzą do takiego przywiązania do swoich decyzji (wpływających na całe państwo), że nawet hipotetyczna znajomość wszystkich (tragicznych dla tego państwa) skutków nie prowadzi do chęci przynajmniej drobnej korekty? Zostawmy jednak te aspekty psychologom badającym zjawisko geniuszu. Sami przyjrzyjmy się sprawie od strony prawnej.
Pierwszą decyzją Andrzeja Dudy w ramach serii zdarzeń rozpoczynających kryzys konstytucyjny było nieodbieranie ślubowania od trzech osób wybranych na sędziów TK – tych, względem prawidłowości wyboru których nie było wątpliwości. Bo, istotnie, Sejm pod przewodnictwem koalicji PO-PSL wybrał w czasie swojej kadencji pięciu sędziów, a nie trzech, jak powinien. Opierał się na uchwalonej przez siebie, w domniemany sposób niekonstytucyjnej ustawie [1]. Sprawa została prędko zgłoszona przez posłów PiS do Trybunału Konstytucyjnego – i słusznie, tak powinno się rozwiązywać te sprawy w państwie demokratycznym. Wątpliwości dot. konstytucyjności wyboru dotyczyły jednak tylko dwóch osób. Pozostałe trzy powinny zostać zaprzysiężone – względem ich prawidłowości powołania nie występowały wątpliwości prawne.
Andrzej Duda jednak ich nie zaprzysiągł, co 7 listopada doprowadziło do zdekompletowania składu TK, w którym zasiadało już nie 15, a tylko 12 sędziów. Zaniechanie zaprzysiężenia sędziów wybranych legalnie to było jednak tylko preludium do ciągu nieomylnych decyzji dr. Dudy. 3 grudnia 2015 r. miała się odbyć rozprawa TK dotycząca całej sprawy. TK zamierzał rozpatrzyć kontrowersyjne działania PO właśnie 3 grudnia, wiedziano o tym od 19 listopada, bo wtedy został ustalony termin rozprawy nad kontrowersyjną ustawą. I wtem… 2 grudnia Sejm pod przewodnictwem PiS wybiera ponownie pięciu sędziów TK (w tym dwóch na stanowiska już zajęte przez tych trzech, których wybór nie budził wątpliwości). Wystarczy poczekać tylko dzień i sprawa się rozwiąże. Co robi dr prawa Andrzej Duda? W nocy z 2 na 3 grudnia zaprzysięga czwórkę z sędziów TK, w tym trójkę wybraną przez PiS na stanowiska zajęte (piątą osobę – legendę polskiego prawoznawstwa Julię Przyłębską – legalnie wybraną przez PiS zaprzysięgnie 8 grudnia).
I teraz dochodzimy do sedna: kilka godzin później Trybunał Konstytucyjny – ten legalny i przez nikogo niekwestionowany – w słynnym wyroku w sprawie K 34/15 stwierdza: poprzedni Sejm wybrał trzech sędziów TK legalnie, a dwóch nielegalnie. Tych trzech wybranych legalnie Prezydent ma obowiązek zaprzysiąc. Stało się to, czego lepsi prawnicy w pełni się spodziewali. Wiemy, że rozumowania prawnicze pokonywały czasem dr. Dudę, więc pozwolę sobie wyeksplikować tę myśl należycie: kryzysu konstytucyjnego na tamtym etapie można było całkowicie uniknąć. Wystarczyło poczekać z zaprzysiężeniem kilkanaście godzin do wyroku z 3 grudnia 2015 r. i postąpić zgodnie z nim, zaprzysięgając trzech sędziów wybranych legalnie przez stary Sejm, a następnie dwóch przez Sejm nowy. Sędziów dublerów by nie było. Nie-wyroków (wydawanych przez osoby nieuprawnione do orzekania) by nie było.
Jednakże Andrzej Duda w swej mądrości, nie czekając na wyrok TK przesądzający problematyczną kwestię, zaprzysiągł sędziów-dublerów. No dobrze, powiedzą niektórzy. Każdemu zdarza się pomyłka. Bywają różne interpretacje. W porządku, niech będzie – załóżmy na moment, że faktycznie działania dr. Dudy w 2015 r., a potem w 2016 r., 2017 r., 2018 r., 2019 r., 2020 r., 2021 r., 2022 r., 2023 r., 2024 r. i 2025 r. były objawem tylko jego niekompetencji, a w ogóle nie intencjonalną chęcią antykonstytucyjnego działania.
Ale teraz zobaczcie Państwo: obecnie, współcześnie, w Roku Pańskim 2025 Andrzej Duda zna już wyrok TK z 3 grudnia w sprawie K 34/15. Zna go, wie, że zignorował swój obowiązek zaprzysiężenia trzech legalnie wybranych sędziów TK. Przyszłość nadeszła i boleśnie zweryfikowała jego decyzję z bizarnej nocy z 2 na 3 grudnia 2015 r. I co mówi na to Andrzej Duda? Niech no przypomnę: „Ale czy pan by zmienił na przykład decyzję o odebraniu ślubowania od sędziów Trybunału Konstytucyjnego? NIE, nie zmieniłbym swojej decyzji o odebraniu ślubowania od sędziów Trybunału”.
Powtórzmy to jeszcze raz z całą mocą: Andrzej Duda ma obecnie informację (pochodzącą z 3 grudnia 2015 r.), że Trybunał Konstytucyjny – ten niekwestionowany w 2015 r. przez nikogo – orzekł, że jego działanie było niezgodne z Konstytucją. Andrzej Duda zna też wszystkie inne wyroki TK z lat 2015–2016, które w sposób jednoznaczny przesądzały niekonstytucyjność wielu przyjmowanych przez PiS, a podpisywanych przez Dudę ustaw. I co robi z tą wiedzą? Z dumą i właściwą sobie szlachetnością ogłasza, że nie cofnąłby się nawet o krok. Oto najznakomitsze podsumowanie jego prezydentury.
Nie kończmy jednak jeszcze w tym miejscu. Spójrzmy, o!, jeszcze tutaj: „Naprawdę bardzo wiele zrobiono, żeby też zniszczyć pozycję Trybunału Konstytucyjnego. Naprawdę bardzo wiele zrobiono. Najpierw wpychano tam sędziów na siłę po to, żeby się zabezpieczyć, mówimy o 2015 r.” – mówi Andrzej Duda w dalszym fragmencie wywiadu. „Najpierw” – mówi, ale nie podaje już żadnego kolejnego przykładu tego, co zrobiono dalej, by zniszczyć pozycję TK. To jest arcyciekawe zdanie, bo zdaje się świadczyć o tleniu się w jaźni Dudy dozy świadomości tego, co tak naprawdę zrobił. Skąd ten wniosek? Ze względu na to „najpierw”. Bowiem w 2015 r., chwilę po (uznanej za niekonstytucyjną przez sam Trybunał) próbie wyboru dwóch „nadmiarowych” sędziów TK przez koalicję PO-PSL, władzę przejął PiS. Prezydentem przez kolejne 10 lat był – i jeszcze jest – Andrzej Duda. Skoro „naprawdę bardzo wiele zrobiono, żeby zniszczyć pozycję Trybunału”, a tym, co było jego zdaniem „najpierw”, była owa niekonstytucyjna ustawa uchwalana przez PO-PSL, mająca umożliwić wybór dodatkowych sędziów to… co jeszcze zrobiono, by zniszczyć tę pozycję? Bez względu na to, co Andrzej Duda miał na myśli, musiało to przypadać na czas władzy jego i jego środowiska. Ostatnim istotnym działaniem władzy PO-PSL względem TK była wspomniana ustawa i nadmiarowy wybór sędziów, a wszystkie działania wokół TK przez kolejne osiem lat były podejmowane przez Prezydenta (podpisującego ustawy o TK i zaprzysięgającego sędziów TK oraz sędziów-dublerów) i przez samo środowisko PiS (uchwalające ustawy o TK i wybierające sędziów TK oraz sędziów-dublerów), które to środowisko powołało do życia polityczną personę dr. Dudy. Czysto akademicko można by rozważać, że Andrzej Duda mógł mieć na myśli jakieś działania wobec TK po 2023 r., ale nawet jemu trudno byłoby zarzucić łudzenie się, że renoma Trybunału Konstytucyjnego w latach 2015–2023 pozostała nienaruszona i dopiero później pozycja tego organu została zniszczona.
Andrzej Duda dobitnie stwierdza „NIE, nie zmieniłbym swoich decyzji”. Na co jeszcze wskazuje to twierdzenie? Na to, że jest on prawnikiem tak znakomitym, że zupełnie nic nie robi sobie z całej – liczącej już setki publikacji – literatury prawniczej dotyczącej polskiego kryzysu konstytucyjnego, który nie mógłby się wydarzyć bez jego honorowego, szlachetnego udziału. Na to, że Andrzej Duda nie widzi żadnej swojej roli w nawet kilkukrotnym wydłużeniu się czasu oczekiwania na rozstrzygnięcie sprawy przed sądami, jakie dokonało się w ciągu ostatnich 10 lat. Na to, że nie jest dla niego problemem brak powszechnie uznawanego organu stwierdzającego ważność wyborów – jakim był niegdyś Sąd Najwyższy.
Ale przede wszystkim rozważane stwierdzenie Andrzeja Dudy wskazuje ponad wszelką wątpliwość na to, że od początku miał on intencję lekceważenia wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Tego prawdziwego, tego, który jeszcze wtedy istniał. Tego, którego wyroki były ostateczne i miały moc powszechnie obwiązującą. W teraźniejszości Andrzej Duda już te wyroki zna, ale w żaden sposób nie wpływają one na ocenę jego własnych decyzji. A zatem – w jego przypadku niekonstytucyjność działań nie była wypadkiem przy pracy. Była celem.
Podziel się: