Andrzej Porębski

Andrzej Porębski

Słowo wstępu – aktualizacja pozornie nieaktualnego: kiedy pisałem ten tekst we wczesnych godzinach 6 maja, w nawiązaniu do żywej dyskusji toczącej się na Konstytucyjny.pl (tu, tu, tu, tu i jeszcze tu), wydawał się on bardzo aktualny. Wystarczyło zaledwie kilkanaście godzin, by bohaterską decyzją dwóch polityków zarządzić nieprzeprowadzanie wyborów, które mają miejsce już 10 maja i by tekst ten przynajmniej w części się zdezaktualizował. Ale „w części” nie oznacza „całkowicie”. Sprawa wydaje mi się wciąż istotna: po pierwsze, wciąż nie jest wykluczone, że jeden bohaterski polityk oszuka drugiego bohaterskiego polityka i tzw. „wybory” odbędą się 23 maja (zob. tekst prof. Ewy Łętowskiej); po drugie, niestety jest możliwe, że wybory zorganizowane za dwa czy trzy miesiące znów wyborami nie będą, a w zamian znów będą farsą; po trzecie w końcu, tocząca się dyskusja wydaje się być poznawczo ciekawa i mieć w obecnych czasach walor praktyczny w różnych sferach politycznej aktywności – choć wolałbym, by go nie miała. Dlatego tekst chciałbym jednak zaprezentować.

Można bardzo łatwo określić strony sporu w dyskusji o to, czy brać udział w przygotowywanej przez partię Prawo i Sprawiedliwość majowej farsie, błędnie nazywanej czasem wyborami. Jedna uważa, że nie można się poddawać, „trzeba bić się z oszustem”, „nie można wywieszać białej flagi”, a skoro tak, to należy w farsie wziąć udział, bo inaczej kandydat obozu trzymającego władzę wygra z wyjątkową przewagą, a biorąc udział tworzy się pewne szanse na jego przegraną. Według poglądu drugiej strony udział w farsie jest absolutnie wykluczony – bo to farsa, a nie wybory, a w farsie brać udziału nie wypada. Wydaje mi się, że twierdzenie o farsie jest sednem argumentu „przeciw”. Od razu można zarzucić mu, że jest niekompletny – postaram się zaraz pokazać, że wcale nie musi tak być. Bardzo często jako dodatkowy argument „przeciw” występuje też dodatkowe wspomnienie o tym, że udział w tzw. „wyborach” będzie je legitymizował, które to twierdzenie rzekomo Wojtek Ciszewski i Adam Dyrda obalają w niedawno opublikowanych artykułach. W tym zakresie nie mogę ich wniosków podzielić.

  1. Farsa to nie jest gra, w której udział można by choćby rozważać

Myślę, że podstawowa oś sporu między „biorącymi udział” (BU) a „niebiorącymi udziału” (NU) w majowej farsie wyborczej tkwi w zbiorze działań, które strona chce poddawać refleksji co do ich użyteczności. W etyce (dość) powszechnie uznaje się, że są takie sytuacje, w których możliwych konsekwencji jakiegoś zachowania nie powinno się nawet brać pod rozwagę, bo pewne warunki początkowe nie zostały spełnione. Na przykład co do zasady nie powinniśmy nawet rozważać możliwych korzyści zabicia niewinnego człowieka  w celu przeznaczenia jego ciała na organy dla potrzebujących – nawet jeśli, zabijając tę osobę, uratowalibyśmy kilka innych. Warunki początkowe rachunku konsekwencji (do których zalicza się np. niepozbawianie życia niewinnego człowieka) nie zostały spełnione.

BU uznają, że udział w majowej farsie wyborczej może przynieść korzyść, zatem warto w niej wziąć udział. Sądzę, że wielu spośród NU w ogóle nie dochodzi do etapu, na którym korzyść jest oceniana. Wykluczają udział wcześniej, na etapie oceny, czy są w stanie w ogóle rozpatrywać udział w procesie będącym farsą. Czy jest to podejście błędne? Oczywiście nie. Nie powinno budzić wątpliwości, że można z różnych względów odmawiać udziału w pewnych działaniach, jeśli w jakiś rażący sposób są one sprzeczne z naszymi; że można wykluczać udział w nich już z powodu samej ich natury, jaskrawo sprzecznej z wyznawanymi wartościami. Nie jest wobec tego w porządku nakazywanie NU wejścia na kolejny („zracjonalizowany” czy „utylitarny”) poziom sporu – ten, w którym waży się korzyści i straty pociągane przez bycie BU i NU. NU stwierdzają, że „odpadają” na poziomie wcześniejszym. Nie chcą mieć z farsą nic wspólnego, nie chcą, żeby oszust skłonił ich do wzięcia udziału w swojej grze. Z pewnością nie jest to podejście błędne. Jest po prostu inne, na swój sposób bardziej wymagające aksjologicznie.

  1. Farsa to nie jest gra, w której można wygrać

Zawsze lub prawie zawsze pogląd BU wiąże się z przyjęciem założenia, że w farsie wyborczej można wygrać. Przekonanie to wydaje mi się zupełnie nieuzasadnione. Po pierwsze i najważniejsze, nie po to łamie się bezpardonowo wszystkie normy konstytucyjne i etyczne, których złamanie może być przydatne w zorganizowaniu farsy wyborczej, aby później ze spokojem i pokorą przyznać, że się tę farsę przegrało. Po drugie, jakakolwiek kontrola nad procesem farsowowyborczym w jego wersji „usługi pocztowej” jest zupełną fikcją. Po trzecie, farsa wyborcza nie będzie wyborami, co stwierdzi albo – w każdym przypadku – Sąd Najwyższy, albo też – w przypadku „wygranej” niewłaściwej osoby – zależna od partii rządzącej Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych z siedzibą w budynku Sądu Najwyższego. Po czwarte w końcu, choć to w dużej mierze bez znaczenia, ze względu na trzy poprzednie punkty: dane statystyczne jednoznacznie wskazują, że grono przeciwników miłościwie nam panującego Andrzeja Dudy jest zanadto podzielone między NU i BU, aby było w stanie zgromadzić w farsie wyborczej więcej niż 50% głosów, a głupstwem jest twierdzić, że ten stan rzeczy nagle ulegnie drastycznej zmianie.

W farsie wyborczej nie można wygrać z jej organizatorami. Gry w istocie pozbawione stałych zasad, tworzone przez oszustów, nie działają w ten sposób. W książkach, filmach, czy grach komputerowych istotnie Główni Źli lubią czasem, z jakichś powodów, przestrzegać raz ustalonych zasad niemoralnych gier, mimo że mogliby je złamać. Czasem. W książkach, filmach czy grach komputerowych.

  1. Farsę można legitymizować udziałem w niej, nawet jeśli na gruncie akademickiej dyskusji nie zostałoby to uznane za legitymizację

Co to znaczy w obrębie toczącej się debaty, że działanie X jest legitymizowane przez działanie Y? Można by chyba powiedzieć, że to oznacza tylko tyle, iż działanie Y zostaje uznane jako legitymizujące działanie X. Czyli Y zostaje uznane za zwiększające akceptację X. Albo: Y zostaje uznane za jakiś argument za zaakceptowaniem X. Albo: Y zostaje uznane za przemawiające za uznaniem X. Nie chodzi więc o dyskurs ekspercki, ani tym bardziej nie chodzi o teorię prawa, lecz o poczucie, jakie zostaje „zasiane” w ludziach. Adam Dyrda podnosi m.in., że postawa BU nie może legitymizować farsy wyborczej, bo ta prawnie nie jest wyborami. Zgoda oczywiście, że farsa wyborcza to nie wybory, co podkreślałem już z całą stanowczością. Ale to, że coś jest ewidentnie niezgodne z prawem stanowionym nie oznacza, że pewne działanie nie przełoży się na zwiększenie poziomu akceptacji dla tego czegoś w społeczeństwie. Z kolei Wojtek Ciszewski uznaje, że BU nie legitymizuje wyborów swoim udziałem, bo postawiono go w sytuacji, w której nie ma swobody wyboru. Nie zgadzam się z zastosowaną przez niego analogią (czego nie będę tutaj rozwijać), ale nawet jeśli uznać by ten argument, nie pozwala on moim zdaniem na obalenie twierdzenia, że postawa BU może prowadzić do legitymizacji farsy wyborczej. To, że na poziomie racjonalnego, akademickiego dyskursu o, niestety, wysokim progu wejścia, Y nie zostaje uznane za legitymizujące X, nie oznacza, że jakaś część obywateli go za takie nie uzna. Niestety – jeśli  społeczeństwo w jakiejś części tak uzna, to Y wpłynie na legitymizację X nawet wtedy, gdy istnieją mocne, racjonalne podstawy za nonsensownością poglądu tej części społeczeństwa.

Krótko mówiąc: jeśli postawa BU może być skutecznie wykorzystana do przekonania jakiejś części społeczeństwa co do farsy wyborczej, to ta postawa wpłynęła na jej legitymizację. Dyskurs akademicki nie będzie tutaj miał znaczenia. Nie mam żadnych wątpliwości, że wysoki odsetek BU może być używany jako niestety skuteczny argument za poważnym charakterem farsy wyborczej. Natomiast z pewnością postawy NU nie można w ten sposób wykorzystać. Jest to niemożliwe, ponieważ nie da się stworzyć skojarzenia między NU a choćby częściowym popieraniem ich przeprowadzenia. Skojarzenie takie w przypadku BU może wystąpić i przekonać znaczącą liczbę uczestników dyskursu publicznego.

Mylą się ci, którzy twierdzą, że BU na pewno nie będzie swoim działaniem legitymizować farsy wyborczej. Niestety, oceniając tę kwestię, należy wziąć pod uwagę realną charakterystykę społeczeństwa, a nie tylko oderwany od niej poziom teoretyczny.

  1. Farsa-gra – przykład

Nie twierdzę, że zarysowana zaraz analogia w pełni odpowiada obecnej sytuacji. Zaryzykuję twierdzenie, że nie da się, wbrew temu, co twierdzą niektórzy dyskutanci, stworzyć analogonu majowej farsy wyborczej, który charakteryzowałby się wystarczająco wysokim „poziomem analogiczności”. Spróbuję jednak zaprezentować pewną sytuację, która wydaje mi się całkiem nieźle oddawać niektóre aspekty sprawy, moim zdaniem kluczowe.

Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do salonu z grami planszowymi, aby wziąć udział w turnieju jednej z nich – gry, którą bardzo dobrze znamy. Zwycięzca organizuje kolejny turniej – a nam bardzo na wygranej zależy. Zaraz po wejściu podchodzi do nas grupa organizatorów aktualnej edycji. Jeden z nich zagaduje nas i z błyskiem w oku stwierdza: „Przygotowałem dla ciebie turniej! Wiesz, że sfałszowałem zasady gry. Wiesz, że mogę je w każdym momencie zmienić. Wiesz, że nie znasz obecnych zasad. Wiesz, że to moi ludzie stwierdzają, kto jest zwycięzcą. To jak, gramy?”.

Poważne rozważanie grania w tę grę, której już samo stworzenie było splunięciem nam prosto w twarz, wydaje się dziwne. Z kolei poważne branie pod uwagę możliwości, że wygramy w tak skonstruowaną grę, budzi wątpliwości co do racjonalności naszego oglądu sytuacji. Ostatecznie, zagranie w grę w takiej jej formie jest na swój sposób tryumfem nieuczciwego organizatora – inni zgadzają się, przynajmniej na chwilę, przystać na przedstawione im „zasady”, mimo ich rażącej nieuczciwości.

Naprawdę chcemy zgadzać się na granie w tę grę? Po co? Jaka praktyczna korzyść ma z tego wynikać? I czy mamy pewność, że nasze zachowanie nie zostanie podane przez oszusta jako zaakceptowany przynajmniej przez niektórych argument za ważnością turnieju – bo nie tylko organizatorzy i ich stronnicy chcieli w nim grać?

A przecież możemy obrócić się na pięcie i wyjść z tego siedliska zepsucia. Na odchodnym dodajmy, że nie zniżymy się do wszystkiego, co zostanie nam zaproponowane tylko dlatego, że zależy nam na wygranej.

Ja nie gram.

 

Posted by redakcja