Politykę PiS cechuje brak poszanowania dla konstytucji i zasad podziału władzy. W ten sposób partia rządząca prowadzi Polskę nieuchronnie w kierunku absolutyzmu demokratycznego – piszą z Oksfordu: profesor filozofii, żołnierz AK, powstaniec warszawski oraz prawnik.

Partia rządząca kontrolująca Sejm i Senat w krótkim czasie zrealizowała plan zawłaszczenia Trybunału Konstytucyjnego, co otworzyło jej tym samym drogę do przeprowadzenia wielu zmian ustrojowych, dążąc w ostatecznym rozrachunku do przejęcia kontroli nad wymiarem sprawiedliwości w Polsce.

Sytuacja, z którą mamy obecnie do czynienia, nie jest unikatowa, jeżeli spojrzymy na historię parlamentaryzmu. Kontrola nad parlamentem od zawsze dawała szerokie uprawnienia i rodziła ryzyko zawłaszczania atrybutów władzy wykonawczej i sądowniczej. Co natomiast powinno nas niepokoić, to fakt, że taki proces może prowadzić do absolutyzmu nie mniej despotycznego niż ten realizowany poprzez władzę wykonawczą, króla czy prezydenta.

Historia demokracji anglosaskich, a także towarzysząca tym procesom myśl ustrojowa, dostarcza nam kilku wartościowych lekcji.

Lekcje z Zachodu

Kuźnią nowoczesnego konstytucjonalizmu w Europie była Anglia po zjednoczeniu ze Szkocją w latach 1625 (objęcie tronu przez Karola I Stuarta) – 1689 (deklaracja praw). W tym okresie toczyła się walka między królem dążącym do monarchii absolutnej a parlamentem, który bronił swoich przywilejów, szczególnie podatkowych. Cromwellowi i jego frakcji wydawało się, że jedyną receptą na absolutną suwerenność króla była absolutna suwerenność parlamentu.

Po obaleniu monarchy republikanizm Cromwella przynosił rezultaty nieróżniące się od rządów króla i stawał się coraz mniej popularny w Wielkiej Brytanii. Skutkiem było obalenie republiki i przywrócenie na tron Stuartów (Karola II). Nowy ład konstytucyjny został oparty na ograniczeniu monarchii i parlamentu. Po pierwsze, monarcha nie mógł nakładać podatków bez zgody parlamentu. Po drugie, parlament nie mógł uchwalać ustaw, które kolidowały z tzw. bill of rights z 1689 r., tj. ustawą chroniącą prawa człowieka i obywatela.

Historia Wielkiej Brytanii pokazuje, że nie wolno dopuścić do zbyt szerokiej władzy parlamentu. John Locke, słynny brytyjski teoretyk rewolucji oraz autor dzieła „Dwa traktaty o rządzie”, przestrzegał przed zawłaszczeniem władzy przez parlament. Twierdził on, że w przypadku przejęcia władzy w państwie przez ten organ jedyna szansa ratunku obywateli to rebelia i bunt, która miała być swoistym „appeal to heaven” (apelem do nieba). Nigdy jednak do takiego buntu nie doszło. Głównie dlatego, że Izba Gmin coraz bardziej odzwierciedlała „wolę ludu” poprzez stopniowe rozszerzanie prawa wyborczego.

Po wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych amerykańscy myśliciele na czele z Aleksandrem Hamiltonem oraz Jamesem Madisonem w formie licznych traktatów politycznych (tzw. federalist papers) zaproponowali podstawy politycznego systemu władz w Stanach Zjednoczonych Ameryki, który z pewnymi zmianami funkcjonuje do dzisiaj.

Konstytucja nie tylko zajmowała się kwestią relacji władzy centralnej oraz stanowej i trójpodziałem władzy, ale także gwarantowała podstawowe prawa człowieka i obywatela.

Amerykańscy myśliciele dostrzegali, że system szerokiej reprezentacji ludu także może doprowadzić do absolutyzmu, zwłaszcza wtedy gdy do władzy doszłyby osoby niekompetentne i pozbawione należytej kultury politycznej. Każda władza zgodnie z tezami Madisona i Hamiltona, która uzurpuje sobie coraz szersze kompetencje, może ostatecznie zdominować pozostałe władze i tym samym doprowadzić do rządów despotycznych. Ostatniej „deski ratunku” przed zakusami prezydenta i kongresu do przejęcia władzy absolutnej upatrywano w statusie Sądu Najwyższego, odpowiednika polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który pełnił rolę zwornika i strażnika całego systemu polityczno-prawnego.

Coraz więcej władzy, coraz mniej demokracji

W polskiej debacie politycznej często słyszymy z ust rządzących, że wszelkie decyzje dotyczące konstytucji są demokratyczne, gdyż zostały oparte na „woli suwerena”, wyrażonej w wyborach powszechnych do Sejmu i Senatu. Trybunał Konstytucyjny w jego poprzedniej postaci rzekomo stanowił emanację poprzedniego establishmentu, który „uprzykrzał” życie obecnej władzy i uniemożliwiał realizowanie woli ludu. Odpowiadając na zarzuty bezprawności swoich działań zmierzających do paraliżu TK, partia rządząca wielokrotnie powoływała się na argument posiadania legitymacji wyborczej.

Niestety, taka retoryka, a przede wszystkim brak poszanowania dla konstytucji i zasad podziału władzy, prowadzi nas nieuchronnie w kierunku absolutyzmu demokratycznego. Alexis de Tocqueville, autor słynnego traktatu o demokracji w Ameryce, wielokrotnie przestrzegał przed obraniem takiej drogi. Myśliciel ten posługiwał się w tym kontekście bardzo mocnym sformułowaniem – „tyrania większości”. Już wtedy zwrócił uwagę na to, że powszechne wybory nie gwarantują, że przedstawiciele wyborców będą przestrzegać praw podstawowych, również tych znajdujących swoje umocowanie w konstytucji. Podobny argument powtórzył John Stuart Mill w swoim dziele o wolności. Obaj teoretycy stworzyli dzieła, które stały się klasyczną krytyką nieograniczonej woli ludu wyrażanej bezpośrednio w referendach lub pośrednio poprzez swoich reprezentantów powołanych w wyborach.

To, co wydarzyło się w Polsce po wygraniu wyborów prezydenckich i parlamentarnych przez koalicję z udziałem PiS, stworzyło sytuację, przed którą przestrzegali Tocqueville i Mill. Poprzez takie działania, jak odmowa publikacji orzeczeń TK, odmowa przyjęcia ślubowania od poprawnie wybranych sędziów, jak również wprowadzanie do Trybunału bezprawnie wybranych sędziów, doprowadziło do całkowitego podporządkowania tej instytucji większości parlamentarnej. Uczyniono z tego fundamentalnego organu, swoistą fasadę, która jest marionetką w rękach parlamentu.

To był jedynie początek poszerzania swej władzy przez większość parlamentarną. Teraz widzimy, że przyszła pora na sądownictwo powszechne. Niedawno przyjęte ustawy dały politykom znacznie większą kontrolę nad obsadą stanowisk sędziowskich czy nawet umożliwiają im kontrolę ich wyroków poprzez specjalną izbę w Sądzie Najwyższym. Proces rozszerzania władzy o kolejne obszary postępuje w tempie geometrycznym. Należy obawiać się, że rzeczywiście zmierzamy w kierunku tyrani większości, przed którą tak bardzo przestrzegał Tocqueville. Nie zostało nam już wcale tak wiele czasu na powstrzymanie tego procesu.

Prof. Zbigniew Pełczyński jest Komandorem Orderu Odrodzenia Polski, emerytowanym wykładowcą Uniwersytetu w Oksfordzie, w czasie II wojny światowej był żołnierzem Armii Krajowej, brał udział w Powstaniu Warszawskim.

Arkadiusz Czekaj jest prawnikiem.

Artykuł ukazał się w internetowym wydaniu „Rzeczpospolitej” z dnia 12.2.2018 r. Publikujemy za zgodą Autorów.

Posted by redakcja