dr Wojciech Ciszewski. Katedra Teorii Prawa UJ

dr Wojciech Ciszewski. Katedra Teorii Prawa UJ

Planowane w maju wybory prezydenckie rodzą szereg wątpliwości prawnych oraz moralnych. Zarzutów, jakie można wobec nich wysunąć jest tak wiele, że uprawnionym wydaje się stwierdzenie, że są one przedsięwzięciem niekonstytucyjnym, a jednocześnie nagannym moralnie. Jeśli tak jest, to momentalnie nasuwa się kolejne pytanie – jak w obliczu tych niekonstytucyjnych i niemoralnych wyborów powinni zachować się obywatele. W tekście tym chciałbym skupić się na najważniejszych uzasadnieniach na rzecz zbojkotowania planowanych wyborów. Wszystkie te uzasadnienia stanowią pewne warianty argumentów, które pojawiają się w debatach toczonych wokół akcji bojkotowych (nie tylko dotyczących bojkotów wyborczych).

Uważam, że żadne z tych uzasadnień nie wytrzymuje konfrontacji z kontrargumentami, gdy uwzględni się szczególny kontekst polskiej sytuacji politycznej. Trzy z nich jawią się jako przekonujące na pierwszy rzut oka i niewątpliwie wymagają dyskusji, natomiast czwarte z nich obarczone jest poważnym błędem.

Pierwsze uzasadnienie odwołuje się do potencjalnych korzyści związanych z przeprowadzeniem bojkotu wyborów. Zakłada ono, że bojkot doprowadzi do dobrych skutków – przez co najczęściej rozumie się, że spowoduje on spadek frekwencji, a odpowiednio niska frekwencja pozbawi zwycięzcę wyborów koniecznej legitymacji, właściwego szacunku, posłuchu lub uznania na arenie międzynarodowej.

Wątpliwości związanych z tym argumentem jest wiele, ale skupię się tylko na jednym problemie – jeśli wartość bojkotu sprowadza się do oczekiwanych skutków, to czy można rozsądnie liczyć na to, że te skutki rzeczywiście nastąpią? Innymi słowy, czy przekonanie, że bojkot okaże się korzystny politycznie jest uzasadnione? Moim zdaniem nie i to przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, aby bojkot wyborów był skuteczny konieczne jest masowe i skoordynowane działanie wyborców. O tego rodzaju koordynację jednak bardzo trudno z uwagi na zróżnicowane interesy różnych graczy politycznych, a także ze względu na fakt, że decyzje wyborcze, ze swojej natury, podejmuje się w warunkach niepewności co decyzji i działań innych wyborców. Po drugie, trudno przewidzieć, w jaki sposób niska frekwencja przełoży się na kwestie takie jak posłuch wśród obywateli bądź uznanie społeczności międzynarodowej. Wydaje się jednak, że może ona być – co najwyżej – jednym z wielu czynników, który na te kwestie wpływa (jest natomiast wątpliwe by okazała się czynnikiem decydującym). Po trzecie wreszcie, trudno wyobrazić sobie jak niska musiałyby być ta frekwencja, żeby wywołać ów pożądany efekt polityczny. Dla przykładu: w wyborach na szczeblu lokalnym w Polsce frekwencja wynosi czasami około 20%, a ten fakt raczej nie jest uznawany za dobry powód do podważania legitymacji zwycięzców.

Drugie uzasadnienie bojkotu wyborczego nie odwołuje się do kwestii korzyści – przyjmuje się tutaj, że w niemoralnych wyborach nie powinno się brać udziału bez względu na efekty polityczne takiego postępowania. Istotne jest to, by dać wyraz swojemu sprzeciwowi wobec tego nielegalnego i niemoralnego przedsięwzięcia. Zatem celem jest tutaj wysłanie określonego komunikatu do innych osób, czy też po prostu pokazanie publicznie swojej niezgody na nieprzyzwoite praktyki. Fakt pozostania w domu ma więc pełnić szczególną funkcję sygnalizacyjną.

Słabość tego uzasadnienia polega na tym, że skuteczność funkcji sygnalizacyjnej uzależniona jest od tego, w jaki sposób dane zachowanie (w tym przypadku absencja wyborcza) zostanie odczytane przez inne osoby – obserwatorów tego zachowania, którzy nie mają dostępu do intencji działającego. I można wątpić, czy w rozważanej sytuacji fakt pozostania w domu w dniu wyborów (i związana z nim niższa frekwencja) zostałby odczytany jako wyraz moralnego sprzeciwu. Frekwencja wyborcza w Polsce jest zwykle bardzo przeciętna. Jednocześnie mało kto interpretuje absencję wyborczą znacznej części społeczeństwa jako moralny sprzeciw względem klasy politycznej bądź ustroju państwowego (pomimo, że z całą pewnością wśród osób niegłosujących są również obywatele motywowani tego rodzaju przesłankami). Oczywiście można powiedzieć, że w przypadku najbliższych wyborów okolicznością podlegającą ocenie z perspektywy obserwatora będzie nie sama frekwencja, ale jej znaczący spadek względem poprzednich wyborów. Wydaje się jednak, że również ten fakt, z uwagi na szczególne okoliczności, w jakich się znajdujemy, może zostać odczytany w bardzo różny sposób – choćby jako wyraz troski o własne zdrowie albo jako rezultat niezrozumienia korespondencyjnego procesu wyborczego – a niekoniecznie jako moralny sprzeciw wobec przeprowadzania wyborów.

Trzecie uzasadnienie zakłada natomiast, że powstrzymanie się od głosowania jest jedyną moralnie uzasadnioną postawą, ponieważ udział w tych wyborach stanowiłby formę ich legitymizacji, co – w pewien sposób – mogłoby nawet czynić osobę głosującą współodpowiedzialną za dokonujące się zło. Za tym argumentem przemawia zresztą dość sensowna intuicja stanowiąca, że jeśli coś wybieram, to aprobuję, czy też właśnie legitymizuję przedmiot mojego wyboru.

Trzeba jednak podkreślić, że powyższa intuicja sprawdza się jedynie w szczególnych warunkach, to jest wyłącznie wtedy, gdy mamy do czynienia z rzeczywistą swobodą wyboru. Jeśli osoba podejmująca daną decyzję działa pod przymusem (choćby przymusem okoliczności), a jej wybór ogranicza się do samych złych opcji, to trudno uznać, że wybierając jedną z tych opcji dokonuje ona aktu jej legitymizacji. Przykładowo: gdy pracodawca mówi pracownikowi, że albo będzie on regularnie zostawał w pracy po godzinach albo zostanie z niej zwolniony, a pracownik w tej trudnej sytuacji wybiera pracę w nadgodzinach, to absurdem byłoby twierdzić, że tym samym aprobuje on wyzysk. Podobnie w rozważanej sytuacji wybór, przed którym staje obywatel pozbawiony jest dobrej opcji – na jednej szali jest tu bowiem udział w niemoralnym przedsięwzięciu, a na drugiej pozbawienie siebie wpływu na przyszłość polityczną państwa. Co więcej, sytuacja wyboru jest tutaj narzucona i nie można się od niej uchylić. W związku z tym nie sposób utrzymywać, ze decyzja obywatela o uczestniczeniu w niemoralnych wyborach legitymizowałaby to przedsięwzięcie.

Jak wspomniałem we wstępie, trzy przytoczone uzasadnienia jawią się jako sensowne prima facie, ale nie wytrzymują krytyki. Na koniec chciałem jeszcze wspomnieć o jednym argumencie, czy też podejściu do sprawy, które jest w moim przekonaniu obarczone poważnym błędem, a pomimo to bywa przywoływane w debacie publicznej.

Chodzi mi mianowicie o pogląd, zgodnie z którym to z czym mamy do czynienia w rozważanej sytuacji to nie wybory, ale jakiegoś rodzaju „farsa wyborcza”, którą należy zignorować. Mówi się czasem, że skoro to nie są te wybory, o których mówi Konstytucja RP, to nie ma co sobie zawracać nimi głowy. Uważam, że jest to błędne podejście, bo nawet jeśli planowane wybory są procedurą nielegalną, to wciąż jest to pewne wydarzenie, którego w żadnym wypadku nie wolno ignorować. W istocie – jeśli władza organizuje nielegalne i niemoralne wybory, to tym bardziej nie można przechodzić obok nich obojętnie. Decyzja o tym, czy brać w nich udział czy nie, musi być dobrze przemyślana i oparta na solidnych racjach, a – jak starałem się dowieść w tym tekście – najczęściej przywoływane racje na rzecz bojkotu nie wytrzymują konfrontacji z kontrargumentami.


Powyższy tekst jest rozszerzoną wersją artykułu opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” z dnia 4 maja 2020 r.

Posted by redakcja