W komentarzu „Testem jest jakość rozstrzygnięć, a nie wrażenie, jakie wywołały” prof. Marek Dobrowolski – określany w pewnych kręgach mianem sędziego Sądu Najwyższego – zastanawia się jak zmierzyć niezależność sędziowską. Celem takiego pomiaru byłaby weryfikacja tez przedstawionych w opinii Rzecznika Generalnego TSUE. W szczególności chodzi tu o fragment, w którym Rzecznik stwierdza, że „niezawisłość i bezstronność sędziów w rozumieniu art. 6 ust. 1 EKPC wymaga obiektywnej oceny, czy sam sąd zapewnia wystarczające gwarancje pozwalające wykluczyć wszelkie uzasadnione wątpliwości co do jego bezstronności. Wywoływane wrażenie ma pewne znaczenie, ponieważ „sprawiedliwość powinna nie tylko być wymierzana, ale także wymierzana w sposób widoczny dla wszystkich”. Na szali leży bowiem zaufanie, jakie sądy powinny budzić wśród obywateli w demokratycznym społeczeństwie. Ponadto, rozważając w jednej ze spraw, czy istnieje uzasadniony powód do obaw dotyczących nieprzejawiania oznak niezależności, ETPC orzekł, że decydujące jest to, czy obawy te znajdują obiektywne uzasadnienie” (pkt. 120).

Zdaniem prof. Dobrowolskiego, „psychologom i socjologom pozostawić należy analizowanie wywoływanego przez wymiar sprawiedliwości tak ulotnego zjawiska, jakim z natury rzeczy są wrażenia”. Zamiast tego, „pierwszym i najistotniejszym testem obiektywnej oceny niezawisłości i bezstronności sędziów” powinna być jakość rozstrzygnięć. „Wobec podnoszonego przez krytyków zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości zarzutu, że nowy sposób wyboru sędziów może rzutować na ich zależność od władzy ustawodawczej i wykonawczej, przedmiotem szczególnej analizy należy uczynić rozstrzygnięcia nowych izb SN w sprawach,, w których stroną są organy innych władz (KRS, prokurator generalny, minister sprawiedliwości)”. Dalej, argumentuje on, że samo rozstrzygniecie za lub przeciw „nie może być ostatecznym wyznacznikiem owej niezależności” – rozstrzygniecie determinuje bowiem wiele skomplikowanych czynników jak szczegóły stanów faktycznych i prawnych. W ocenie profesora, „papierkiem lakmusowym” niezależności „może być zróżnicowanie charakteru podejmowanych rozstrzygnięć”. W 2019 r. „Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych rozstrzygnęła: 36 odwołań od uchwał KRS, (…) z czego 16 z nich zostało uchylonych, cztery odwołania od decyzji ministra sprawiedliwości (lub prokuratora generalnego), z których dwie zostały uchylone (…) również w przypadku rozpoznawania skarg nadzwyczajnych brak jest różnic statystycznych w odsetku uwzględnionych lub oddalonych skarg – w zależności czy pochodzą one od rzecznika praw obywatelskich czy prokuratora generalnego”.

Orzecznictwo nowych izb SN nie daje podstaw do zarzutu o brak ich niezależności”, konkluduje profesor.

Analiza prof. Dobrowolskiego jest niezwykle interesująca. Zwłaszcza w polskiej nauce prawa, tradycyjnie przywiązanej do dogmatycznych sporów o ilość diabłów mieszczących się na łebku szpilki, pomysł zmierzenia niezależność nowych izb SN na podstawie analizy statystycznej ich orzeczeń jest propozycją niezwykle ambitną. Czy jednak narzędzie pomiaru zaproponowane przez profesora jest w stanie odzwierciedlić poziom niezależności sądu?

W przypadku pomiarów fizycznych, tego typu wątpliwości rozstrzyga porównanie z wzorcem, a więc procedura kalibracji narzędzia pomiaru (np. skalujemy wagę względem odważnika, o którym wiemy, że waży kilogram). Jak jednak przetestować w ten sposób niezależność sędziów?

O ile długo można się spierać o to, czym jest niezawisłość sędziowska, to panuje generalna zgoda czym ona nie jest. Wystarczy odwołanie do „gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”.

W wydanej w 2005 r. przez IPN książce „Sędziowie warszawscy w czasie próby 1981–1988” prof. A. Strzembosz i M. Stanowska analizowali orzecznictwo warszawskich sądów powszechnych i wojskowych w sprawach o przestępstwa polityczne. Jak ustalili, „w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w warszawskich sądach powszechnych rozpoznano 256 spraw (wobec 381 osób) dotyczących przestępstw i wykroczeń politycznych, zaś w Sądzie Warszawskiego Okręgu Wojskowego (…)  225 spraw (wobec 458 osób)”.

I tak np. w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie rozpoznano 30 spraw o przestępstwa polityczne wobec 55 osób. Z tego 34 zostały skazane, zaś 21 uniewinniono (tabela 6 str. 132). „Większość osób, bo 41 na 55, zostało osądzonych w latach 1981 – 1983, w okresie stanu wojennego. W latach tych wydano prawie wszystkie wyroki uniewinniające (20 na 21 osób uniewinnionych) i wymierzono wszystkie kary wolnościowe”.

Podsumowując, w okresie stanu wojennego SW w Warszawie skazał 21 a uniewinnił 20 oskarżonych o przestępstwa polityczne. Czy zatem zdaniem prof. Dobrowolskiego uzasadniony jest wniosek, że SW w Warszawie był w stanie wojennym niezawisły? Jeśli nie, powinien zrewidować swój pogląd na zaproponowaną miarę niezawisłości.

Na tym jednak nie koniec, gdyż w okresie po zakończeniu stanu wojennego, SW w Warszawie skazał 13 a uniewinnił jednego oskarżonego o przestępstwa polityczne. Co spowodowało tak gwałtowną zmianę proporcji?

Otóż na początku 1984 r. sędziego Wieczorka – dotychczasowego prezesa sądu, zastąpił R. Soroko. Warto przypomnieć, że  Wieczorek został powołany na prezesa w 1981 r., kiedy to „dzięki porozumieniu Związku Autonomicznego [sędziów] z ministrem doszło do częściowo demokratycznego wyboru prezesa sądu wojewódzkiego (…) ustalono wówczas, że minister mianuje prezesa spośród dwóch kandydatów wyłonionych przez Zgromadzenie Ogólne sędziów[i]. Prezes Soroko nie miał już takich zaszłości – wybrał go minister. Na marginesie można dodać, że za prezesem Soroko do SW w Warszawie trafił sędzia „Kryże, który tego samego dnia uzyskał nominacje na sędziego wojewódzkiego i przewodniczącego Wydziału IV [karnego] – rzecz bez precedensu ze względu na ciężar gatunkowy tego wydziału”. Ten sam sędzia Kryże, który w okresie pierwszych rządów PiS został wiceministrem sprawiedliwości, a dziś wspomina: „oświadczam, że w stanie wojennym nie sądziłem żadnej sprawy, która miałaby związek ze sprawą opozycjonistów (…) Wykonywałem swoje obowiązki z wielkim zaangażowaniem, powiedziałbym nawet – czasem z poświęceniem. Mając na względzie walkę z przestępczością, mając na względzie dołożenie swojej cegiełki do bezpieczeństwa obywateli”.

I tak dochodzimy do sedna problemu z pomiarem niezależności sądów – ryzyka, tworzonego przez przepisy ustrojowe. I na tym właśnie aspekcie koncentruje się lwia cześć opinii Rzecznika Generalnego TSUE.

Jeśli regulacje ustrojowe wprowadzają instrumenty, za pomocą których politycy mogą wywierać wpływ na sędziów, to tylko od decyzji tych polityków zależy czy i kiedy zdecydują się to zrobić. Dokładnie tak, jak zdecydowali się w 1984 r., gdy nie satysfakcjonowało ich orzecznictwo SW w Warszawie.

Prof. Dobrowolski przytacza także pozytywne komentarze medialne, z jakie towarzyszyły krytycznym wobec władzy wyrokom nowych izb. Jest jednak błędem metodologicznym oczekiwanie, interwencje będą dotyczyć każdego przypadku. Z punktu widzenia polityków, sprawy dzielą się na ważne i nieważne, i trudno oczekiwać, by zajmowali się tymi drugimi. Tym samym fakt wydania wyroków na niekorzyść podmiotu interweniującego nie jest uniwersalnym certyfikatem niezależności na przyszłość. Może w danej sprawie akurat nikt wystarczająco mocno nie naciskał.

Trybunał Konstytucyjny już w pierwszym w swej historii orzeczeniu z 28 maja 1986 r. (sygn. akt U 1/86) uznał niezgodność kontrolowanego rozporządzenia Rady Ministrów z Konstytucją PRL. „Trybunał z powodzeniem wykorzystał konstytucję państwa socjalistycznego do zwalczania głównych patologii, jakie towarzyszyły działalności prawodawczej tego państwa. Podjął udaną próbę wypełnienia Konstytucji z 1952 r. pewnymi elementami aksjologii państwa prawnego i „przemycenia” do tej konstytucji standardów, które były trudne do zaakceptowania przez ówczesną władzę, przyzwyczajoną do dużej swobody w stanowieniu prawa” – komentuje M. Wiącek[ii]. Z perspektywy subiektywnej – osób, których dotyczyło zakwestionowane rozporządzenie – jak i obiektywnej – wprowadzenia jakiejkolwiek kontroli nad władzą komunistyczną – orzeczenie to było istotnym krokiem w pożądanym kierunku. Czy jednak należy interpretować je jako dowód pełnej niezależności ówczesnego TK?

Skoro zatem kryteria zaproponowane przez prof. Dobrowolskiego nie były w stanie ukazać braku niezależności sądów w czasach schyłkowej PRL, jaką mamy gwarancję, ze sprawdzą się dziś? I czy na ich podstawie naprawdę możemy wyciągnąć wniosek, że „orzecznictwo nowych izb SN nie daje podstaw do zarzutu o brak ich niezależności”, zatem „pozostaje już tylko „prosty” ustrojowy spór o wybór między dwoma, zapewniającymi standardy niezależności modelami powoływania sędziów”?

Czy raczej (owszem prosty) spór dotyczy dwóch systemów, z których jeden stara się izolować sędziów od polityków, drugi zaś wręcz przeciwnie. Oczywiście możemy pokładać nadzieję, że politycy ci niezależność sędziów uszanują, i nie odważą się wykorzystać możliwości, które sami sobie przyznali. Tak, jak obywatele PRL mogliby pokładać nadzieje w art. 52 Konstytucji PRL z 22 lipca 1953 r., zgodnie z którym „sędziowie są niezawiśli i podlegają tylko ustawom”. W końcu edytował ją osobiście Stalin a projekt tłumaczył Bierut…

List Czytelnika do Redakcji. Autor zajmuje się od wielu lat tematyką wymiaru sprawiedliwości.


[i] A. Strzembosz (2017) Między prawem i sprawiedliwością, Znak, str. 127. Szczegółowe wyniki wyborów w A. Rzepliński (1990) Sądownictwo w PRL, str. 98

[ii] L. Garlicki, M. Derlatka, M. Wiącek (2016)  NA STRAŻY PAŃSTWA PRAWA Trzydzieści lat orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego str. 34

Posted by redakcja