Prof. Ewa łętowska

W Rzeczpospolitej z 4 kwietnia b.r. ukazał się komentarz red. Tomasza Pietrygi Timmermans wciąż goni króliczka,  gdzie skrytykowano   tytułowego bohatera za  „otwieranie nowego frontu przeciw krytyce naruszeń praworządności w Polsce niespełna dwa miesiące przed nowym rozdaniem w UE”  skoro „spodziewany reset kadrowy po wyborach może zupełnie zmienić sposób patrzenia na kwestie praworządności w Polsce, na Węgrzech czy w Rumunii„.  Dalej napisano, że  „Timmermans desperacko walczy o fotel KE w nowym rozdaniu„. Wymowa komentarza jest taka: Timmermans uczepił się Polski, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje w Rumunii na Węgrzech, a i innych krajach, gdzie grzeszy się przeciw judykatywie, ponieważ kieruje się kalkulacją  polityczną i wyborczą. A zarzuty przeciw polskiej procedurze dyscyplinarnej dotyczącej sędziów są przesadne, skoro jednak „usunięcie z zawodu sędziego za kradzież pendrive’a było  reakcją społecznie oczekiwaną” i „działanie Izby Dyscyplinarnej nie wywołuje wielkich kontrowersji” (mimo, że „żałosne było upomnienie doświadczonego sędziego za to, że wypuścił z aresztu chorego psychicznie podejrzanego o pedofilię, gdyż ten nie miał obrońcy„).

Otóż taki sposób rozumowania i argumentacji budzi mój głęboki sprzeciw. Nie jestem adwokatem Fransa Timmermansa i  nie wątpię, że jego zaangażowanie w bieżąca pracę,  może mieć  kalkulacje polityczne. Ale przecież sprawy praworządności leżą w kompetencji tego polityka w ramach jego mandatu jako eurofunkcjonariusza. Kompetencja zaś  jest immanentnie związana z obowiązkiem jej wykonywania. Zatem nie można podnosić zarzutu, że nie powinno się  kompetencji wykonywać, skoro wykonującemu  takie działanie – dodatkowo – politycznie  się opłaca. Będąc wiernym linii rozumowania red. Pietrygi można powiedzieć, że ma za złe  Fransowi T., że ów ma nie tylko obowiązek, ale i przyjemność. My jednak dyskutujemy o wykonywaniu obowiązku. Prawnika   nie obchodzą kalkulacje polityczne i przyjemności Fransa T, jedynie legalność i zasadność wykonywania przezeń kompetencji.

Gdyby krytykowany przez red. Pietrygę za konsekwencję  w wytykaniu kolejnych, konsekutywnych naruszeń zasad prawa w Polsce, Frans Timmermans, powstrzymał się od jakicholwiek działań w kwestii obecnego systemu dyscyplinarnego karania sędziów, to  naraził by się na zarzut, że w obliczu nadchodzących, bardzo ważnych wyborów europejskich, wbrew swym kompetencjom, nie dostrzega i nie ostrzega przed jawnym, drastycznym  naruszaniem zasad, nad którymi powierzono mu pieczę. I – już na marginesie zauważę, że  nawet zmiana konstelacji politycznej nie sprawi, że gdzieś wyparują argumenty Trybunału Praw Człowieka  w sprawie  Baka przeciw Węgrom (2016), czy Wille przeciw Liechtensteinowi  (1999) lub argumenty   TSUE w sprawie Associacão Sindical dos Juízes Portugueses (2018). Zmiana konstelacji politycznej tak nie działa na orzecznictwo Trybunału Praw Człowieka czy TSUE. Tym właśnie różni się postępowanie jurydyczne od postępowania politycznego (np. na podstawie art. 7 TUE). Argument red. Pietrygi o szczególnej politycznej motywacji wniosku jest po prostu obosieczny.  Autor przy tym nie dostrzega, że właśnie po to wymyślono państwo prawa, aby hamować  działania siłą polityczną. I że albo gramy w futbol, więc nie uznajemy bramek ze spalonego, albo idzie o to, aby piłka znalazła się bramce,  obojętnie jakim sposobem.

Głównym problemem jest jednak to, że istnieje prawny obowiązek aktywnego korzystania z  kompetencji. Dlatego przełożeni Fransa T., oceniając wykonywanie przezeń  mandatu,  mogą/powinni go rozliczyć z powodu braku działania wobec Rumuni, Słowenii czy  Węgier (jeżeli rzeczywiście w tych krajach pojawiają się podobne nieprawidłowości w postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziów). Natomiast nie mogą/nie powinni go rozliczać z powodu aktywności wobec Polski. Zarzut: „czemu nie czepiają się innych państw” przypomina oburzenie kibiców piłkarskich, kwestionujących decyzje sędziego odgwizdującego  spalonego,  przy pomocy argumentu, że w innych,  wcześniejszych meczach przecież – może omyłkowo, ale jednak uznał  bramkę strzeloną w podobny sposób. (Akurat  zresztą w tych krajach chodzi zresztą o inne grzechy wobec judykatywy, a na dobitkę na Węgrzech zmieniono Konstytucję, czego natomiast nie uczyniono w Polsce. To zaś  powoduje, że nieprawidłowości postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów uzasadniają zarzut naruszenia równowagi w podziale władz, o czym mówi art. 10 Konstytucji. Np. w przywołanej wyżej  sprawie Wille przeciw Lichtensteinowi ETPCz uznał m.in., że wypowiedzi głowy państwa, iż w przyszłości nie powierzy sędziemu X żadnych funkcji, ponieważ brak mu odpowiednich przymiotów duchowych wystarczą, aby dopatrywać się tu zakłócenia równowagi podziału władz. Proponuję więc przeczytać na oficjalnej stronie Ministerstwa Sprawiedliwości  informację  o przyczynach odwołania z delegacji sędzi J. Kosko-Janusz i zwrócić uwagę na jej wytworną retorykę i formę, aby przeprowadzić  stosowną analizę porównawczą standardów Polski i Lichtensteinu.

Kolejny zarzut komentarza red. Pietrygi: w Izbie Dyscyplinarnej  zapadają (i z pewnością zapadać będą)  sensowne rozstrzygnięcia, zatem brak podstaw do wszczynania postępowania przez Komisję Europejską. Przypomina to bałamutny argument jakoby bez nowej Izby w SN dyscyplinarne delikty sędziów pozostawały bezkarne.

W chwili obecnej Izba Dyscyplinarna SN wydała zaledwie kilka orzeczeń. W tym i to (trafnie) dyskwalifikujące  złodzieja części do wiertarki, i to, gdzie upomniano sędzię Czubieniak, że wbrew stanowisku  prokuratury zwolniła z aresztu osobę upośledzoną, która powinna była mieć obrońcę. Proporcje wydanych orzeczeń zatem o niczym nie mówią. Jakościowo jednak obie sprawy nie są równe. Sędzia Cz. została ukarana za decyzję orzeczniczą, i to odpowiadającą wymaganiom, które na Polskę nałożyła przegrana sprawa przed ETPCZ (Płonka przeciw Polsce, 2009). Takiego zachowania od sędziego wymaga także Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2013/48/UE z 22. 10. 2013 r. w sprawie prawa dostępu do adwokata w postępowaniu karnym. Nota bene Ministerstwo Sprawiedliwości, w oficjalnych wypowiedziach do PAP (luty 2018 r.) i zapewnieniach składanych Rzecznikowi Praw Obywatelskich (październik 2018r.), pisało: „w wyniku przeprowadzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości analizy obowiązujących przepisów uznano, że są one zgodne z postanowieniami wskazanej dyrektywy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które odpowiada za przekazanie Komisji Europejskiej informacji na temat stanu wdrożenia aktów unijnych do prawa polskiego, potwierdziło zgodność prawa polskiego z przedmiotową dyrektywą. W związku z tym nie zachodziła potrzeba wprowadzenia zmian w ustawodawstwie krajowym w tym zakresie”. W ustawodawstwie nic nie zmieniono, zapewnienie o braku potrzeby implementacji – złożono, ale za standard postępowania, zgodny z tą dyrektywą ukarano dyscyplinarnie sędziego, który na serio potraktował międzynarodowe zobowiązania i słowa resortu.

Nie idzie zresztą o proporcje skazań przez sąd dyscyplinarny. Nawet gdyby proporcje rzeczywiście sensownych spraw dyscyplinarnych (skradzione części  do wiertarki) i spraw wytaczanych z intencją  efektu mrożącego, gdzie chodziłoby o tzw.  „delikty orzecznicze”   układałyby się fifty-fifty, to i tak by to znaczyło, że brak jest gwarancji  proceduralno-instytucjonalnych, służących prawidłowemu ukształtowaniu postępowania.  Bo aż 50% spraw wytaczanych dla efektu mrożącego (aby nie sprzeciwiać się zanadto wnioskom aresztowym prokuratury, aby nie wynosić spraw na forum unijne za pomocą pytań prejudycjalnych aby nie orzekać na podstawie konstytucji),   świadczy o braku miary i proporcjonalności, a także zrozumienia sensu podziału władz i  zakazu wpływania na judykatywę  w zakresie jej autonomii orzeczniczej. Istnienie efektu mrożącego związanego z postępowaniem dyscyplinarnym potwierdziła ankieta przeprowadzona przez Rzeczpospolitą w październiku 2018 r., gdzie wzięło udział  10% całej populacji sędziowskiej, a 97 % odpowiadających potwierdziło obawy.

Problem z postępowaniem dyscyplinarnym dotyczącym sędziów to nie tylko sprawa już zapadłych, nielicznych werdyktów Izby Dyscyplinarnej SN i jej orzecznictwa.

To problem wątpliwości związanych  z konstytucyjnością powołania tej Izby jako autonomicznego tworu w obrębie SN, bo  Konstytucja w art. 175 ust. 2 zezwala na powoływanie sądów specjalnych tylko na czas wojny. Izba Dyscyplinarna SN jest formalnie częścią składową tego ostatniego.  W rzeczywistości jest autonomicznym  sądem specjalnym.  Z uwagi na  kompetencje jego Prezesa tak w relacji z I Prezesem SN, jak i  i z organami zewnętrznymi; status sędziów z pensjami o 40% wyższymi od pensji innych sędziów SN; autonomię kompetencyjną, kognicyjną, organizacyjną i budżetową.

To problem braku gwarancji w jej postępowaniu pierwszoinstancyjnym gwarancji wynikających z art. 45 w zw. z art. 78 Konstytucji. Przekonywująco  tego dowodzi W. Wróbel,  w artykule zamieszczonym w nr 1 „Palestry” z 2019 r.

To problem przyczyn wszczynania postępowań wyjaśniających prowadzonych przez rzeczników dyscyplinarnych, nawet kończonych bezwnioskowo;  to problem wpływu polityki na orzekanie; to problem  skutku ciągu technologicznego, jaki   postępowania dyscyplinarne tworzą  wobec sędziów, ściganych wybiórczo, z uwagi na ich wypowiedzi lub publiczną krytykę zachowań niekonstytucyjnych,   a także poddanych działaniom mrożącym  w zakresie ich działaności orzeczniczej.  I jest tych sytuacji, skrupulatnie rejestrowanych i relacjonowanych,   znacząco więcej, niż  wypadków pobłażliwości przy kradzieży przez sędziów wiertarek czy kiełbas. To może niepokoić, nawet, jeżeli samo pojęcie deliktu orzeczniczego nie datuje się od wczoraj (żeby wspomnieć orzeczenie SNO 13/15, gdzie – w uzasadnieniu – za delikt uznano bezpośrednie stosowanie Konstytucji). Bo to, że ktoś ukradł jakieś części do wiertarki nie usprawiedliwia wydrążanie z treści Konstytucji, a fakt, że w 2015 r. SN wydał nietrafny wyrok dyscyplinarny nie  czyni wolnym od krytyki tego, co się dzieje dziś.

Dlatego gonitwy za królikiem, i to nie tylko w wykonaniu Fransa Timmermansa – nie są nieużyteczną czy naganną zabawką.

Posted by Ewa Łętowska