„Oczywiście ktoś popełnił błąd, że tego nie outsource’ował w całości i się wydało ludzie nie powinni widzieć, jak się robi parówki”

– tak p. Adam Hofman skwitował na twitterze funkcjonowanie farmy trolli pod bokiem Ministra Sprawiedliwości.  To trawestacja znanego bon motu przypisywanemu Bismarckowi, iż lepiej jest, aby ludzie nie wiedzieli jak się robi kiełbasy i tworzy prawo. Nigdy jednak  Bismarck nie powiedział, że to usprawiedliwia  brak higieny w masarniach. Dawny rzecznik rządzącej partii paradoksalnie mówi  więc coś, z jednej strony może być uznane za wyraz cynizmu, ale jednocześnie  wyrządza niedźwiedzią przysługę  dawnym mocodawcom, bo  broni ich nieskuteczna bronią.

Prof. Ewa Łętowska

Jeżeli media i społeczeństwo działają w miejsce nieistniejącego nadzoru w Ministerstwie Sprawiedliwości, to czynią to faute de mieux: u nas wcześniej zrezygnowano z kontroli sanitarnej w masarni i dlatego działa inspekcja ochotnicza. Lepsza ta, niż zbiorowe zatrucie (akurat zresztą go doświadczamy).

Dywagacje o tym, czy Minister Sprawiedliwości wiedział, czy nie wiedział o farmie trolli działającej pod jego bokiem są bezprzedmiotowe.
Czy wiedział, czy nie, to albo nie dopilnował (zły nadzór), albo źle wybrał współpracowników, których w konsekwencji musiał zwolnić. W każdym z tych wypadków ponosi odpowiedzialność. A odpowiedzialność polityczna (bo o nią tu chodzi)  nie ma takich  rygoryzmów  co do winy jak odpowiedzialność karna. Zatem wystarczy tu  zarówno culpa in eligendo  (wina w wyborze), jak i culpa in custodiendo (wina w nadzorze).

Wbrew wypowiedziom różnych polityków (m. in. p. Michał Wójcik, wiceminister  w MS) – nasza rodzima Watergate nie jest awanturą wewnątrz środowiska sędziowskiego. I nie ma  tu znaku równości między hejterami i  hejtowanymi.

Porównując trzeba  stosować jednakową i zarazem proporcjonalnie użytą miarę (przypowieść o dostrzegalnym  źdźble w oku bliźniego i niewidzialnej belce we własnym) do oceny każdego nieprawidłowego zachowania, niezależnie od tego, kto się go dopuszcza. Nie należy też  pobłażać „swoim”, zarazem działając z całą surowością prawa wobec „nieswoich”.

Dlatego, po pierwsze, zinstytucjonalizowany hejt używany w strukturach ministerstwa sprawiedliwości przeciw sędziom –  jest skandaliczny.

Po drugie, uczestnictwo w tym hejcie sędziów jako hejterów jest skandalem kolejnym, i to znacznie większym.

A to, że ofiary hejtu np. miały błędy ortograficzne w uzasadnieniach, albo się z nimi spóźniały, albo źle korzystały ze zwolnień lekarskich, albo odpuszczały sobie na szkoleniach, że można u nich wykryć nieprawidłowe wyroki, albo, że się kiedyś upiły  – to wszystko jest oczywiście naganne i powinno być w odpowiedni sposób piętnowane i naprawiana we właściwych trybach, tylko że nie zmienia to faktu podstawowego: to były ofiary hejtu i w sprawie hejtowania nie można stawiać znaku równości między nimi i zinstytucjonalizowanymi hejterami.

Dlatego ten hejt  będących sędziami  funkcjonariuszy w ministerstwie sprawiedliwości  NIE JEST sporem typu „sędziowie-sędziom”. Bo hejterzy i ich ofiary co prawda byli sędziami, ale nie było tu  ani równości broni, ani równości sytuacyjnej.

I wreszcie ostatnia sprawa.

Jakiś czas temu można było usłyszeć (sama słyszałam wystąpienie p. s. Piwnik), że tzw. zewnętrzne gwarancje zapewniające niezależność,  nie są decydujące wobec posiadania przez sędziów wewnętrznej busoli czyniących  ich niezawisłymi.

Otóż: zinstytucjonalizowany mechanizm  hejtu, z jakim mieliśmy do czynienia, miał na celu osłabienie u jednostek słabszych tej busoli i unieważnienie   jej rangi w opinii publicznej. Jednostka stykająca się z sądem, może obecnie się zastanawiać, czy „jego” sędzia miał  na tyle tę busolę mocną, aby nie poddać się działaniu efektu mrożącego. Przecież po to był ten hejt płynący z gabinetów ministerialnych. Aby złamać kręgosłup, aby sędzia sam wiedział, czy gorliwie drążyć jakąś sprawę, czy ją  starać się umorzyć, albo zakopać gdzieś na dnie szafy i niespiesznie w niej od czasu do czasu coś zrobić. Gdy człowiek idzie do sądu w tych warunkach, to nie wie, czy „jego” sędzia z tych słabych, czy z mocnych. I wiedząc o mechanizmie łamania sędziowskich charakterów   nie wierzy w żadne rozstrzygnięcie sądu. O tym, czy kto – przepraszam – przecwelony czy nie, tego zewnątrz nie widać.

Czyli skutkiem mechanizmu hejtu, jaki ujawniono, jest piłowanie całego drzewa wymiaru sprawiedliwości. I o to w tym idzie, a nie o złośliwości  między sędziami z Radomia czy Gorzowa i z Katowic czy Warszawy.

Dlatego musi być kontrola sanitarna w masarniach.

Posted by Ewa Łętowska