Niniejszy tekst był przeznaczony do DGP . Napisali jednak, że nie publikują polemik z wywiadami i odmówili. Mój tekst to nie polemika z wywiadem, tylko po pierwsze, krytyka ubierania tekstów w nieadekwatne tytuły gwoli klikalności, a po drugie – wyjaśnienie stereotypów jakie pojawiają się na temat prawa ze strony ekonomistów zaangażowanych w dyskusję o kredytach frankowych. Nie wiem który czynnik spowodował dysgust DGP, z którą to redakcją harmonijnie współpracowało mi się przez lata. Ale jak nie, to nie.
„Przykuć uwagę za wszelką cenę, skłonić do kliknięcia, nie zaś dać uczciwą, rzetelną, rozbudowaną informację na jakiś temat – to jest dzisiaj podstawowa, jeśli nie wyłączna, funkcja tekstów w wielu nawet bardzo poważnych mediach. I zupełnie nie ma znaczenia czego tekst dotyczy – czy jakichś odkryć naukowych, czy kwestii politycznych, czy publicystyki, czy też wywiadu z ekspertem”
– pisze filozof, Tomasz Stawiszyński na blogu „Skądinąd”, na FB. Mnie zaintrygował tytuł, jakim w DGP (świąteczny numer) opatrzono (i to na stronie tytułowej!) wywiad z prof. Markiem Belką: ”Sądowe orzeczenia w sprawie franków są bez sensu”. Serio? wszystkie? Także pracowite ścibolenie TSUE na tle dyrektywy 93/13 o klauzulach abuzywnych? Nie chce mi się wierzyć, że Marek Belka zaaprobował taki tytuł. Raczej skłonna jestem tu zobaczyć w bezmyślną pogoń za klikalnością. „W profesjonalnych redakcjach dziennikarze przechodzą specjalne szkolenia – prowadzone najczęściej przez osoby niemające zielonego pojęcia o tematyce tekstów, których formatowania uczą – na których dowiadują się w jaki sposób tworzyć tytuły i leady o największym potencjale klikalności” – to nadal Stawiszyński. Jeżeli jednak rzeczywiście ma chodzić o „ekscesy prokonsumenckie” za które „musimy zapłacić” (to już bohater wywiadu) – to jednak warto wyjaśnić niedomówienie.
Gdyby rzeczywiście problem abuzywności umów frankowych i jej stwierdzania w wyrokach sądowych sprowadzał się do klauzuli „że banki ustalą kurs wymiany na podstawie tabeli kursów podawanych przez bank centralny” to M. Belka miałby pełną rację twierdząc, że „pojęcie klauzuli abuzywnej jest nadużywane”.
Abuzywne jest tu jednak co innego. Zatajono przez klientelą to, co było oczywiste dla banków: że kurs PLN/CHF musi się zmienić w czasie długoterminowej umowy kredytowej. Abuzywnością było wykreowanie iluzji: że chodzi o umowę bezpieczną, w stabilnym, niskooprocentowanym franku szwajcarskim. Iluzja nie stworzyła się sama: wytworzyły ją banki, a był to element długofalowej strategii biznesowej. Abuzywne zatem były te wszelkie klauzule umowy, które – pojedynczo lub tworząc wspólny mechanizm – służyły kamuflażowi tego, co kryło się za ową iluzją. A tu mogły być rozmaite, brane oddzielnie całkiem niewinne postanowienia, jak choćby o kursie z oficjalnej tabeli. Przecież tabela odzwieciedlała rzeczywistość kursową, a problemem było, że ona ukształtowała się w sposób ekstraordynaryjny, nieprzewidywalny wedle „normalnych” kryteriów .
Szczęśliwy dla banków traf(?) spowodował że akurat ten stabilny i lubiany frank szwajcarski nagłym wahnięciem przebił przewidywalne ryzyko. Banki oczywiście też nie wiedziały, że ten szczęśliwy traf będzie aż tak szczodry (80%), ale że musi nastąpić – musiało być do przewidzenia. Kwestia tylko była ile. Ale tym bardziej nie można ex post zarzucać niefachowej klienteli, że to ona powinna była przewidzieć aż taki skok kursu. Wahania są rzeczą normalną i można domagać się ich przywidywalności, ale może w granicach do 20%, nie zaś cztery razy tyle, w anormalnie krótkim czasie. Tymczasem umowy były tak skonstruowane, że całość ryzyka walutowego przerzucono na klientelę.
Udowodnienie świadomej strategii spekulacyjnej jest procesowo niewykonalne. Chociaż nie od rzeczy byłoby zadać pytanie, dlaczego wszystkie banki wybrały do kredytów walutowych akurat CHF, i dlaczego była to tylko ta jedna waluta, spośród wielu stabilnych walut niewielkich krajów. To trzeba jednak zostawić kwestię historykom ekonomii (a może raczej detektywom).
Ekonomiści mają oczywiście rację, gdy mówią, że żaden bankier o zdrowych zmysłach nie zawarłby takiej umowy, jaka wynika z orzecznictwa TSUE (i sądów krajowych) dotyczącego SANKCJI za to, że banki załamały prawo konsumenckie. Ale nie idzie o zawarcie normalnej umowy, ale o zastosowanie sankcji, przewidzianej w prawie UE za udawanie przez banki (skutecznie wobec klienteli) że informują o ryzyku walutowym, podczas, gdy w rzeczywistości kunsztownie je ukrywały.
Prawo europejskie w dyrektywie 93/13 o ochronie konsumentów przed nieuczciwymi warunkami w umowach określa na co wobec konsumenta się zezwala, a na co nie. Już preambuła akcentuje wymóg działania w dobrej wierze; przy dokonywaniu jej oceny bierze się pod uwagę
„zwłaszcza siłę pozycji przetargowej stron umowy, a w szczególności, czy konsument był zachęcany do wyrażenia zgody na warunki umowy”; „umowy powinny być sporządzane prostym i zrozumiałym językiem, a konsument powinien mieć faktycznie możliwość zapoznania się ze wszystkimi warunkami umowy, a wszelkie wątpliwości powinny być interpretowane na jego korzyść”; „Państwa Członkowskie powinny zapewnić, aby nieuczciwe warunki nie były zamieszczane w umowach zawieranych przez sprzedawców lub dostawców z konsumentami oraz, jeżeli jednak takie warunki zostają w nich zawarte, aby nie były one wiążące dla konsumenta, oraz zagwarantować, żeby umowa obowiązywała strony zgodnie z zawartymi w niej postanowieniami, pod warunkiem że po wyłączeniu z umowy nieuczciwych warunków może ona nadal obowiązywać”.
Dyrektywa obowiązuje od 1993 r. i obrosła orzecznictwem. Takie sprawy jak Pereničová i Perenič, C-453/10, Dunai, C-118/17, Árpád Kásler , C-26/13, Unicaja Banco i Caixabank, C-482/13, Banif Plus Bank Zrt, C-472/11, Gutiérrez Naranjo i in., C‑154/15 i wiele, wiele innych wyznaczają standard dla wszystkich państw UE w kwestii tego, co jest obowiązkiem profesjonalistów co do rzetelności, poziomu i jasności informacji udzielanej klienteli oraz sposobu ubrania tego w klauzule składające się na treść umowy. Odpowiedź TSUE jest związana ramami zadanego pytania. A sądy krajowe pytają nie o mechanizm, a o jego fragment lub ułamek. Dlatego tak irytująca jest kazuistyka wyroków TSUE i zarazem ich sytuacyjność – wymagająca nie wyciągania z nich zbyt abstrakcyjnych i dlatego za szerokich wniosków. Zresztą i dla polskich sądów trudne jest wskazanie jednej jedynej, wyraźnie sformułowanej klauzuli umowy, ponieważ abuzywność na tle dyrektywy 93/13 dotyczy czasem tego, czego w umowie zabrakło, albo tego, co ujawnia swój toksyczny charakter w powiązaniu z innym fragmentem umowy, albo wreszcie okoliczności zawarcia umowy – a nie jest tylko nieodzownie związana z zamkniętą listą klauzul podejrzanych czy wręcz zakazanych. Czy paradygmat dyrektywy 93/13 „przyjął się” w polskim orzecznictwie, czy, na ile i od kiedy – to już odrębne zagadnienie.
O sprawach frankowych pisze się, że są złożone prawnie i ekonomicznie. Na dodatek uwikłano je w kamuflaż moralizatorski. Dla ekonomistów (przepraszam za to uogólnienie) charakterystyczne jest podejmowanie dyskusji na temat abuzywności umów frankowych w oderwaniu od orzecznictwa TSUE i powinności porządków krajowych (legislacja, ale i orzecznictwo) dostosowania się do standardu unijnego. Zastępuje się to chętnie argumentem o niemoralności konsumentów: w jednej wersji frankowicze mają się bogacić kosztem inaczej rzekomo traktowanych „złotówkowiczów”. Argument jest bałamutny: z punktu widzenia wymagań stawianych rzetelności umowy i poziomowi obowiązkowej informacji konsumenta obie kategorie są traktowane identycznie. No i to nie frankowicze wzbogacili się przecież kosztem złotówkowiczów, więc o dyskryminacji czy wyzysku jednych przez drugich nie może być mowy. Druga wersja argumentu o niemoralności frankowiczów dotyczy sytuacji, gdy wiedza na temat kanonu abuzywności w orzecznictwie TSUE zaczęła w końcu przenikać do polskiego orzecznictwa, dając odwracając trend korzystny dla banków, oparty o skutecznie działające choć w XXI w. anachroniczne (niezgodne z prawem UE) założenie contractus tamen voluisti. Prawo UE jest jasne: złamanie prawa pociąga sankcje, a te mają być skuteczne i odczuwalne. Można oczywiście ryzykować łamanie prawa w nadziei, że się to nie wyda. I taka była strategia banków. I teraz w obliczu tych odczuwalnych i skutecznych konsekwencji „odfrankowienia” umów – mamy do czynienia z postulatami uspołecznienia sankcji, które powinny spaść na naruszycieli. Tymczasem naruszyciele powołują się interes ogólny: ucierpi społeczeństwo, banki się osłabią, a z nimi gospodarka. Oczywiście, z punktu widzenia makroskali każda dolegliwość, jakakolwiek sankcja, nawet zasłużona, spotykająca podmioty gospodarcze – osłabia samą gospodarkę. Odszkodowanie za wypadki komunikacyjne – osłabi PKP, odpowiedzialność za niewłaściwą jakość towarów – producenta i sprzedawcę. A jeżeli skala strat jest zbyt duża – powstaje problem „zbyt wielkich aby upaść”. Rozmawiajmy wtedy o kształtowaniu zasad odpowiedzialności, o jej miarkowaniu, okolicznościach egzoneracyjnych, o ubezpieczeniach ryzyk i regresach, o technice repartycji strat, bo to jest realny problem. Nie należy go przesłaniać argumentem, że to pazerni poszkodowani – domagający się ochrony przed naruszającym prawo zachowaniem kontrahenta – są niemoralni. Bo wówczas rozgrzeszamy każdy hazard profesjonalisty nie liczącego się z ryzykiem prawnym.
Jak wiadomo w SN zawisła sprawa III CZP 11/21: na odpowiedź oczekuje sześć pytań dotyczących kredytów we frankach. Czy rzeczywiście prawidłowo zidentyfikowano tu kwestie kluczowe i sporne, a zwłaszcza, czy odpowiedź przyniesie zgodność ze standardem UE – to inna sprawa. Inna sprawa także czy i kiedy doczekamy się odpowiedzi. Bo splot różnych interesów i uwarunkowań obejmuje sobą na tle problemu kredytów walutowych obecnie więcej płaszczyzn niż tylko konflikt banki / kredytobiorcy. Zatem wniosek co powinno się zadecydować hic et nunc, musi uwzględniać nie tylko jedną z płaszczyzn, lecz ważenie też innych, przynajmniej głównych, wchodzących w grę. Czy spotka się to ze zrozumieniem? Czyim? I jacy cykliści będą tu oskarżani?
Podziel się: