dr Maciej Pichlak, adiunkt w Katedrze Teorii i Filozofii Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego

dr Maciej Pichlak, adiunkt w Katedrze Teorii i Filozofii Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego

  • U źródeł obecnego kryzysu rządów prawa, poza cynizmem polityków, leży podwójna separacja prawa: wobec oczekiwań społecznych oraz świata polityki.
  • W rezultacie podwójnej separacji, prawo jest postrzegane przez obywateli jako nieprzyjazne, a prawnicy nie potrafią przekonująco odpierać ataków politycznych. Zmienić to może refleksyjny konstytucjonalizm.
  • Środowiskom prawniczym grozi pokusa paternalizmu, czyli pouczania rzekomo niedojrzałego społeczeństwa, które nie rozumie wartości rządów prawa. Taka postawa to dalsze paliwo dla populizmu.

Tekst stanowi ostatnią część analizy, której wcześniejsze części czytelnik znajdzie tutaj i tutaj.

W poprzedniej części tego tekstu przeciwstawiałem sobie konstytucjonalizm legalistyczny oraz refleksyjny. Refleksyjny konstytucjonalizm przedstawiałem jako takie podejście do konstytucji (do jej tworzenia, interpretowania i stosowania), które jest otwarte na oczekiwania obywateli, zorientowane na rozwiązywanie konkretnych problemów i wyczulone na zmieniający się kontekst[1]. Czyniłem to w duchu stwierdzenia, że właśnie dyskurs konstytucyjny jest tym, w którym spotykają się różne punkty widzenia – zarówno poszczególnych grup obywateli, jak i różnego rodzaju ekspertów – aby wypracować samorozumienie wspólnoty politycznej.

W trzeciej, ostatniej części argumentuję, że tego typu spojrzenie na konstytucję jest szczególnie ważne i aktualne w dzisiejszej Polsce.

Wyzwanie populizmu

Refleksyjny konstytucjonalizm jest prawdopodobnie potrzebny każdemu nowoczesnemu społeczeństwu. Dlaczego jednak twierdzę, że w sposób szczególny potrzebujemy go w Polsce? I że potrzebujemy go dzisiaj? Widzę co najmniej trzy powody.

Po pierwsze, wydaje się on jedyną skuteczną odpowiedzią, jakiej świat prawniczy może udzielić na roszczenia populizmu. Roszczenia te są – co możemy niestety obserwować – nie tylko destrukcyjne dla instytucji rządów prawa, ale po prostu szkodliwe dla państwa i społeczeństwa. Coraz wyraźniej dostrzegają to nawet prawicowi komentatorzy dawniej sprzyjający obecnie rządzącym, jak np. Piotr Trudnowski czy Łukasz Warzecha.

Jest jednak faktem, że roszczenia populizmu stanowią wyraz istotnych oczekiwań społecznych. Stąd czerpią swoją popularność i w tym szukają uprawomocnienia. Co więcej, populistyczne walcowanie państwa próbuje niekiedy podszywać się pod konstytucjonalizm „republikański” lub „obywatelski”. Z rzeczywistością niewiele ma to wspólnego: populizm z natury przyjmuje bowiem zafałszowaną, bo homogeniczną, skonsolidowaną i wykluczającą koncepcję narodu. „Wola ludu”, którą populiści mają rzekomo wcielać w życie, jest definiowana w sposób scentralizowany i odgórny. Z prawdziwą obywatelskością ma więc populizm tyle wspólnego, co „centralizm demokratyczny” z demokracją.

Tylko refleksyjny konstytucjonalizm (w przeciwieństwie do konstytucjonalizmu legalistycznego) ma szansę, po pierwsze, rozpoznać te same społeczne procesy, które napędzają populizm, a po drugie pokazać, na czym polega prawdziwie obywatelskie podejście do konstytucji i państwa prawa. Zamiast odgórnie mówić społeczeństwu, jaka jest jego wola, refleksyjny konstytucjonalizm aktywizuje obywateli dla oddolnego wypracowywania porozumienia.

Wyzwanie rządów prawa

Po drugie, refleksyjny konstytucjonalizm stanowi jeden z warunków koniecznych dla wyjścia (w dalszej perspektywie czasowej) z polskiej wersji kryzysu konstytucyjnych rządów prawa oraz dla odbudowania społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości i świata prawniczego. Wiąże się to z pytaniem o źródła tego kryzysu, leżące po naszej, „prawniczej” stronie.

W tym miejscu konieczne jest jednoznaczne oświadczenie: główną odpowiedzialność za kryzys – odpowiedzialność polityczną, moralną, a w niektórych wypadkach prawną – ponoszą politycy obecnej formacji rządzącej. To oni swoimi działaniami doprowadzili (jak się wydaje, z premedytacją) do rozkładu instytucji państwa prawa, nadając im charakter instytucji–zombie. Stwierdzenie tego oczywistego faktu nie może jedna przesłaniać rzeczy równie oczywistej, że przyczyny obecnego stanu rzeczy leżą głębiej niż tylko w cynizmie polityków. Warto zatem zadać sobie dwa pytania: Po pierwsze o to, dlaczego społeczeństwo pozostaje tak przyzwalające na te działania? Po drugie, dlaczego instytucje prawne okazują się tak nieodporne na ataki?

Odpowiedzi na te pytania szukać można m.in. na poziomie kultury prawnej oraz funkcjonowania instytucji[2]. Szczególnie problem kulturowy jest dobrze znany i szeroko opisywany. Panuje tu w zasadzie powszechna zgoda wśród komentatorów wychodzących zarówno z pozycji liberalnych (przykładem Grażyna Skąpska[3]), jak i konserwatywnych (Jacek Sokołowski) czy republikańskich (Martin Krygier). Chodzi o brak „zakorzenienia” wartości konstytucyjnych rządów prawa w kulturze prawnej naszego społeczeństwa. Skąpska mówi w tym kontekście o „pustce aksjologicznej”, w której funkcjonują pewne instytucjonalne formy państwa prawa, brakuje jednak społecznej recepcji idących za tymi formami treści. Można powiedzieć, że jako Polacy zaakceptowaliśmy wprawdzie instytucjonalną architekturę konstytucyjnych rządów prawa, nigdy jednak nie zadomowiliśmy się w niej na dobre. Nic dziwnego zatem, że spora część z nas wzrusza ramionami na widok rozbiórki tej konstrukcji.

Fantazje paternalizmu

Skąd jednak wynikają takie postawy społeczne? Łatwo tu wpaść w toksyczne opary paternalizmu, w których społeczeństwo jawi się jako niedojrzałe, niedorastające i nierozumiejące wartości rządów prawa. Taka fałszywa diagnoza prowadzi do fałszywych i szkodliwych recept: Społeczeństwo trzeba oświecać, wychowywać, tłumaczyć mu to, czego ono samo nie potrafi dostrzec. Jednego z najświeższych przykładów uderzania w takie fałszywe tony dostarcza artykuł Tomasza Koncewicza – wybitnego wszak jurysty – o „wierności konstytucyjnej” i „obojętności obywatelskiej”. Pomijając mało strawny patos tego tekstu, postulaty autora wpisują się w dobrze znany schemat, zgodnie z którym podstawowym zadaniem zaangażowanych prawników winno być dzisiaj przemawianie „do nieprzekonanych; do tych, którzy nie wiedzą, nie rozumieją, bo nikt im nigdy nie tłumaczył, nie interesował się nimi; a także do tych, którzy nie są zainteresowani”. Oto więc mamy wizję niczym z oświeceniowych czytanek[4], w której dalekowzroczny prawnik dobrotliwie poucza tych, „którzy nie wiedzą, nie rozumieją”, a którzy teraz, zasłuchani, zgromadzili się wokół niego. „Musimy uwierzyć – dodaje z ojcowską troską Koncewicz – że wszystkie te grupy potrzebują, aby do nich mówić o prawie i państwie w sposób zrozumiały, tłumaczyć. Musimy to robić bezinteresownie, nie zniechęcać się”.

To szokujące, że po pięciu latach doświadczeń z populizmem ktoś wciąż głosi tego typu poglądy. To zasmucające, że tak słabo odrobiliśmy lekcję, jaka płynie z obecnej sytuacji. To zdumiewające, że niektórzy nadal zdają się nie dopuszczać myśli, że obowiązkiem środowisk prawniczych jest nie tylko przemawiać, ale czasem, dla odmiany, obywateli posłuchać.

Chociaż Koncewicz trafnie zauważa, że jednym z podstawowych wyzwań, przed jakim stoją prawnicy, jest „odzyskanie wiarygodności w oczach obywateli”, oraz że demokracji i społeczeństwa obywatelskiego nie da się nikomu narzucić odgórnie, jego propozycje zmierzają dokładnie w takim kierunku. Poczucie własnej wyższości jest tu nie tyle nawet nieskrywane, co wynoszone do rangi cnoty. Jeśli jako środowiska prawnicze rzeczywiście tak będziemy postępować, jeszcze długo będziemy dostarczać paliwa populistycznym demagogom.

Jeśli trochę się znęcam, to z dwóch powodów: Po pierwsze ma znaczenie, kto jest autorem tych słów. Profesora Koncewicza niezwykle cenię, jako znakomitego specjalistę od prawa unijnego; gdy jednak zaczyna fantazjować na temat społecznej roli prawników, wyniki są nieszczególnie przekonujące. Po drugie, prezentowana przezeń postawa wydaje mi się niestety dość szeroko obecna w środowiskach prawniczych.

Czy prawo broni tych, którzy mają go bronić?

Dużo bardziej owocne będzie wyjście z odmiennego założenia, obowiązującego w naukach społecznych: że ludzie zazwyczaj (a w każdym razie dużo częściej, niż chcielibyśmy sądzić) postępują racjonalnie, dostosowując swoje działanie do panujących okoliczności. Zgodnie z tym, społeczne désintéressement wobec niszczenia instytucji prawnych jest także postawą racjonalną. Zamiast więc załamywać ręce nad niedojrzałością ludu, warto zapytać, jakie uwarunkowania skłaniają obywateli do przyjmowania takich postaw – i jak te uwarunkowania zmienić.

Interesującej odpowiedzi na to pytanie dostarczają Jan Winczorek z Karolem Muszyńskim. Wychodząc z teoretycznych pozycji społecznego konstytucjonalizmu oraz tzw. dostępu do prawa, stwierdzają oni, że „formalne instytucje prawne działają wtedy, kiedy są zakorzenione w rzeczywistych praktykach społecznych – tym, co ludzie na co dzień robią, czego potrzebują i jak rozwiązują swoje problemy”. Jeśli więc prawo i jego instytucje nie stanowią elementu codziennego życia obywateli, nie będą oni przywiązywać do takiego prawa większej wagi. W skrócie powiedzieć można, że ludzie są skłonni bronić prawa wtedy, gdy towarzyszy im poczucie, że prawo broni ich. Tego właśnie poczucia, zdaniem Winczorka i Muszyńskiego, brakuje w codziennym doświadczeniu Polaków. Opierając się na własnych badaniach empirycznych przeprowadzonych w grupie małych i średnich przedsiębiorstw, autorzy stwierdzają, że instytucje prawne w Polsce w oczach przeciętnego przedsiębiorcy (dodać można: a także innych obywateli) są nieprzyjazne, nieprzystępne i niesprawne. Obywatele nie mają więc zwyczaju zwracania się do nich dla rozwiązania własnych problemów; zamiast tego, wybierają różnego rodzaju nieformalne ścieżki działania. Jak konkludują Winczorek z Muszyńskim: „Długofalowe gwarancje rządów prawa mogą wynikać tylko z poprawiania dostępności instytucji prawnych i usług prawniczych. Muszą one stanowić dla zwykłych obywateli użyteczne narzędzia rozwiązywania problemów w kluczowych obszarach życia. Bez tego apele o obronę wymiaru sprawiedliwości przed populistami pozostaną wezwaniami, by bronić społecznej instytucji, która nie tylko jest mało przydatna, ale wręcz irytująca i uciążliwa”.

Bardzo podobne zarzuty pod adresem wymiaru sprawiedliwości wytacza także Jacek Sokołowski. Jak pisze: „Sądownictwo przez obywateli postrzegane jest jako nieprzyjazny labirynt, przez który trzeba się przedzierać, aby wreszcie na końcu walki (nierzadko wieloletniej) otrzymać rozwiązanie problemu, które rzadko postrzegane jest jako sprawiedliwe. Często zaś to poczucie niesprawiedliwości wynika w dużej mierze z faktu, że zarówno rezultat procesu, jak i jego przebieg był dla stron mało zrozumiały”.

Nawet jeśli uznamy, że taki obraz prawa i wymiaru sprawiedliwości nie w pełni odpowiada rzeczywistości, nie zmienia to faktu, że w społecznej świadomości jest on utrwalony. Pokazują to m.in. prowadzone regularnie badania nad poziomem zaufania do sądów, który to poziom od dekad pozostaje niepokojąco niski[5]. O tym wiadomo było od lat. Trudno więc nie mieć pretensji do środowisk prawniczych, że – poza nielicznymi wyjątkami, jakim jest np. działalność Fundacji Court Watch Polska – nie podjęły skutecznych działań dla zmiany tego stanu rzeczy.

To właśnie ten utrzymujący się społeczny obraz prawa i prawników nadał pozorów wiarygodności demagogicznej retoryce o „nadzwyczajnej kaście”, żądnej władzy i przywilejów. To właśnie on umożliwia wygłaszanie tez w rodzaju tych, że „sytuacja, z którą mieliśmy do czynienia, to były ekscesy konstytucjonalizmu prawnego, który miał zdecydowanie anty-demokratyczne ostrze… Władza sądownicza po 1989 r. za bardzo się wyemancypowała i postawiła na obronę przywilejów korporacyjnych”[6]. Prawda? Fałsz? Trudno stwierdzić, jako że Adam Czarnota, autor tych słów, nie podaje dla nich żadnego uzasadnienia. Grunt, że wpisują się one zarówno w narrację obozu rządzącego, jak i w społeczne wyobrażenia o sądownictwie.

Podwójna separacja prawa

Wydaje się zresztą, że opisane tu problemy z dopasowaniem działania instytucji prawnych do oczekiwań i potrzeb społecznych stanowią tylko część szerszego zjawiska. Zjawisko to można określić jako radykalną autonomię prawa. Taki model wybraliśmy w momencie transformacji ustrojowej po roku ’89, co znalazło swoje odzwierciedlenie zarówno na poziomie instytucjonalnym (kształt KRS, organizacja samorządów zawodowych itd.), jak i kulturowym (samoświadomość środowiska prawniczego, dominujący styl orzekania, model edukacji prawniczej itp.). Przesłanki dokonanego wtedy wyboru są zrozumiałe w kontekście doświadczeń z okresu Polski Ludowej i nie mam zamiaru ich krytykować. Warto jednak zwrócić uwagę, że model radykalnej autonomii doprowadził w konsekwencji do czegoś, co można nazwać „podwójną separacją” prawa. Po pierwsze, jest to opisana już separacja wobec kontekstu społecznego i oczekiwań obywateli. Po drugie, chodzi o separację wobec świata polityki. Wokół prawa, w szczególności zaś sądów, rozciągnięty został swoisty „pas ochronny”, izolujący je od politycznego otoczenia. Intencje takiego oddzielenia były w znacznej mierze słuszne. Można jednak zaryzykować hipotezę, że pozwoliło ono funkcjonować zwłaszcza środowisku sędziowskiemu (ale również akademickiemu) w dość komfortowych warunkach, w których jego członkowie co do zasady nie musieli ścierać się z roszczeniami polityków. Kiedy więc nagle z tej strony nadszedł frontalny atak, zastał on prawników nieprzygotowanych. Środowiska prawnicze po prostu nie ćwiczyły się wcześniej w odpieraniu takich ataków.

„Podwójna separacja” prawa, choć z wielu względów wygodna, nie pozostała więc bez konsekwencji. Jak widać, to właśnie ona stworzyła warunki dla procesów, które za Adamem Sulikowskim można opisać jako powrót stłumionej polityczności w formie populizmu[7]. Mam zaszczyt często się z Adamem nie zgadzać; w tym jednak wypadku trudno odmówić mu racji.

Podsumowując: u podstaw obecnego kryzysu leżą m.in. brak społecznego zakorzenienia instytucji prawnych (i zasad rządów prawa), niezdolność tych instytucji do odpowiadania na rzeczywiste potrzeby i oczekiwania obywateli oraz brak należytego zrozumienia związków między światem prawa a polityki. Każdy z tych mankamentów znajduje swoją odpowiedź w refleksyjnym konstytucjonalizmie. Dlatego właśnie tak bardzo potrzebna jest nam, prawnikom, zmiana świadomości, która pozwoli spojrzeć na konstytucję i na całe prawo w bardziej obywatelski, pro-społeczny sposób. Takie spojrzenie stanowi najlepszą (a być może jedyną) odpowiedź zarówno na roszczenia populizmu, jak i na sprowokowany przez nie kryzys państwa prawa.

Początek i cel drogi

Jest wreszcie ostatni powód, dla którego potrzebujemy dziś refleksyjnego konstytucjonalizmu. Jest on postawą, którą możemy zacząć praktykować już w tej chwili, przynajmniej w ograniczonym wymiarze. Nie musimy wcale wyczekiwać na zmiany polityczne czy instytucjonalne. Tak, refleksyjny konstytucjonalizm, jak starałem się pokazać, ma także swój wymiar instytucjonalny, bez którego zmiana nie będzie trwała ani pełna. Na reformy na tej płaszczyźnie prawdopodobnie przyjdzie nam jeszcze poczekać. Nie mylmy jednak celu wędrówki z pierwszym krokiem. Równie ważny w refleksyjnym konstytucjonalizmie jest wymiar dyskursywny, czyli sposób, w jaki rozmawiamy o konstytucji i rządach prawa – a w ostateczności, o nas samych i tworzonej przez nas wspólnocie politycznej. Ten styl dyskutowania możemy zacząć zmieniać już dziś, aby przybliżyć do siebie wzajemnie konstytucję i obywateli. Na początek wystarczy.

Żółw i zając

Marina Kurkchiyan, badaczka z Uniwersytetu Oxfordzkiego, prowadziła swego czasu badania porównawcze nad kulturami prawnymi w różnych państwach europejskich[8]. W ramach badań m.in. prosiła respondentów o wskazanie zwierzęcia, z którym najbardziej kojarzą im się sędziowie w ich kraju. Obywatele Polski najczęściej wskazywali żółwia. Żółw jest ociężały i powolny, co najważniejsze jednak, lubi dla własnego bezpieczeństwa kryć się w skorupie. W przypadku sędziów tę skorupę budują m.in. oficjalny język, abstrakcyjne konstrukcje prawne czy sztywny rytuał procedury. Mam wrażenie, że podobną strategię przypisać można szerzej środowisku prawniczemu w naszym kraju, które czuje się bezpiecznie dopiero wtedy, gdy odrzuci społeczny i polityczny kontekst swojej pracy jako nie mieszczący się w ramach dyscypliny. Czyste konstrukcje teoretyczne świetnie nadają się do tworzenia skorupy, za którą można się schronić.

Jak wiadomo już od czasów starożytnych, żółw potrafi realizować swoje cele. Achilles nigdy go nie dogoni, a zając przegra w wyścigu dzięki sprytnemu żółwiemu trickowi. Na nadmiar Achillesów nie możemy narzekać, ale zajęcy parę by się w naszym kraju znalazło. Z pewnością prawnik-żółw będzie potrafił je ograć, tylko co z tego, jeśli na koniec zając będzie miał prawo, żeby czuć się oszukanym? Co zyskamy, oprócz wątpliwej satysfakcji i kolejnej porcji społecznych resentymentów?


[1] Refleksyjny konstytucjonalizm pozostaje więc w dialogu z podejściami określanymi jako konstytucjonalizm „społeczny”, „polityczny”, czy „obywatelski” – choć między każdym z tych pojęć występują ważne różnice.

[2] Pozostawiam na boku inne możliwe poziomy, np. psychologii społecznej. Można by rozważać hipotezę, zgodnie z którą działania PiS wobec wymiaru sprawiedliwości i środowiska sędziowskiego miały charakter typowego szukania „kozła ofiarnego” w celu skanalizowania społecznej frustracji narastającej przed 2015 r., którą to PiS trafnie wyczuło.

[3] Grażyna Skąpska, „Od „legalnej rewolucji” do kontrrewolucji. Kryzys konstytucjonalizmu liberalno-demokratycznego w Polsce”, Przegląd Prawa i Administracji 2017, Tom CX. https://wuwr.pl/ppa/article/view/7658 Zob. też Grażyna Skąpska, „Znieważający konstytucjonalizm i konstytucjonalizm znieważony. Refleksja socjologiczna na temat kryzysu liberalno-demokratycznego konstytucjonalizmu w Europie pokomunistycznej” Filozofia Publiczna i Edukacja Demokratyczna 2018, 7 (1). https://pressto.amu.edu.pl/index.php/fped/article/view/14348

[4] Krzysztof Kaleta opisuje rycinę pochodzącą z książki autorstwa Jean Marie Collot-d’Herbois z czasów Rewolucji Francuskiej. Jak pisze Kaleta: „Na wspomnianej rycinie sędziwy ojciec Gerard wykłada chłopcom zasady konstytucji. W tle widać zasłuchanych chłopów, kobiety z dziećmi i postać podnoszącą rękę w pytającym geście. Pod ryciną widnieją zaś słowa: «O jak dobra jest francuska konstytucja, która zapewnia szczęście i nam i naszym dzieciom»”. Jest to, jak się zdaje, ilustracja marzeń niektórych polskich prawników. Krzysztof Kaleta, „Sądownictwo konstytucyjne a refleksyjny konstytucjonalizm (przeszłość – teraźniejszość – przyszłość)”, w: S. Biernat (red.), Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w pierwszych dekadach XXI wieku wobec wyzwań politycznych, gospodarczych, technologicznych i społecznych, Trybunał Konstytucyjny – Wydawnictwa, Warszawa 2013, s. 27.

[5] Zob. np. Krystyna Daniel, „Kryzys społecznego zaufania do sądów”, Studia Socjologiczne 2007, nr 2. Zob. także prowadzone cyklicznie badania CBOS nt. zaufania do instytucji publicznych i wymiaru sprawiedliwości.

[6] Adam Czarnota, „Populistyczny konstytucjonalizm czy nowy konstytucjonalizm?”, Krytyka Prawa. Niezależne studia nad prawem 2019, nr 11(1), s. 35-36. https://krytykaprawa.pl/resources/html/article/details?id=188566

[7] Adam Sulikowski, „Apolityczność w prawoznawstwie. Kryzys idei a zjawisko populizmu”, Archiwum Filozofii Prawa i Filozofii Społecznej 2018, nr 3. http://archiwum.ivr.org.pl/2555/2555/

[8] Marina Kurkchiyan, „Comparing Legal Cultures: Three Models of Court for Small Civil Cases”, Journal of Comparative Law 2010, Vol. 169.

Posted by redakcja