Maciej Pach

Maciej Pach – asystent w Katedrze Prawa Ustrojowego Porównawczego na Wydziale Prawa i Administracji UJ.

Przedstawioną dziś przez Borysa Budkę propozycję opóźnienia wyborów prezydenckich warto potraktować poważnie. Zawiera ona wiele zalet. Jednak zdradza też poważną wadę: jest niezgodna z art. 10 (zasada podziału władzy) i art. 232 Konstytucji.

Jarosław Gowin ma plan. Borys Budka jako lider największej partii opozycyjnej też więc musi mieć plan. I ma. Oba plany zawierają propozycje bardzo mądre, ale i bardzo niemądre. O Gowinie już pisałem, choć dotąd tylko w drugim z wymienionych zakresów. Elementy mądre jego planu opiszę już wkrótce. Tymczasem dziś czas na koncept Budki.

Zaleta nr 1: opóźnienie wyborów o rok to wybory rzetelne

Najpierw o tym, co w propozycji mi się podoba. Po pierwsze, opóźnienie wyborów do połowy maja 2021 r. Wprawdzie, na co zwrócił uwagę Piotr Trudnowski (Prezes Klubu Jagiellońskiego), wiąże się z tym zagrożenie zarzutami o instrumentalne, sztuczne przedłużanie stanu nadzwyczajnego, byle tylko przeciągnąć wybory do wiosny przyszłego roku – nawet w sytuacji, gdyby w międzyczasie epidemia stała się melodią przeszłości.

Jak zauważa Trudnowski, ten Paryż wart jest jednak mszy. Sam tak nie napiszę, bo konstytucjonaliście nie wypada. Napiszę jednak, że dotychczasowe prognozy wskazują na wysokie prawdopodobieństwo długotrwałego utrzymywania się plagi SARS-CoV-2. Poza tym nawet, gdyby przesłanki wprowadzenia stanu nadzwyczajnego wygasły, opóźnienie wyborów choćby o pół roku w obecnych warunkach ma sens.

Przede wszystkim dlatego, że – i w tym tkwi zasadnicza zaleta propozycji Borysa Budki – pozwoli to zyskać czas niezbędny do przygotowania wyborów rzetelnych. Takich, w których zostaną zminimalizowane zagrożenia dla wyborców, chcących wziąć udział w procedurze elekcyjnej. Takich, w których zostanie zredukowane do minimum niebezpieczeństwo ujawnienia, jak kto głosował (co kłóci się z konstytucyjnym wymogiem zagwarantowania tajności głosowania). Ograniczeniu ulegną także inne aktualne zagrożenia: że wybory nie będą ani powszechne, ani równe w znaczeniu formalnym, bo np. teść zagarnie głos zięcia (bo go nie lubi, a lubi córkę) albo teściowa – głos córki (bo jej nie lubi, a lubi zięcia).

Można by rzec: Pachu, nie rób sobie żartów, tematyka poważna, a tu takie śmichy-chichy. Serio? Koncepcja pandemicznych wyborów prezydenckich w formule powszechnego głosowania to nie żart? Żart. Tyle że okrutnie niebezpieczny dla ludzkiego zdrowia i życia. Oczywiście o ile zostanie przekształcony w rzeczywistość, w co szczerze wątpię.

Pakiety wyborcze dla domowników spod jednego adresu zamieszkania mają być przecież wrzucane do tej samej odbiorczej skrzynki pocztowej. Konia z rzędem prokuraturze, która ustali, że doszło do przestępstwa przeciwko wyborom, polegającego na oddaniu cudzego głosu. Chyba że jednak serio będzie przeprowadzana kontrola tego, jak kto głosował, poprzez porównanie treści karty do głosowania z oświadczeniem o osobistym i tajnym oddaniu głosu? Jeżeli tak, to ostatecznie nie może być mowy o tajności głosowania.

Zaleta nr 2: odzyskanie należnej roli przez PKW, neutralizacja Sasina

Znajdująca się aktualnie w Senacie ustawa z 6 kwietnia 2020 r. o pandemicznych wyborach prezydenckich (nazwa nieformalna) wydrąża Państwową Komisję Wyborczą z szeregu kompetencji. Podobnie czyni tzw. ustawa o drugiej tarczy antykryzysowej w art. 102 (przed pracami senackimi i późniejszymi sejmowymi był to art. 100). Brzmi on:

W okresie obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego albo stanu epidemii przy przeprowadzaniu wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r. nie stosuje się przepisów ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy […] w zakresie:

1) podawania w formie obwieszczenia do wiadomości wyborców informacji, o których mowa w art. 16 § 1;

2) wydawania zaświadczeń o prawie do głosowania;

3) przekazywania wyborcom informacji, o których mowa w art. 37d § 1;

4) głosowania korespondencyjnego, o którym mowa w art. 53a;

5) głosowania przez pełnomocnika;

6) ustalania przez Państwową Komisję Wyborczą wzoru karty do głosowania i zarządzania przez nią druku tych kart.

W pandemicznych wyborach prezydenckich w formule powszechnego głosowania korespondencyjnego w istocie PKW zostałaby zastąpiona Jackiem Sasinem. To bowiem minister właściwy ds. aktywów państwowych uzyskuje liczne kompetencje, dotąd realizowane przez PKW, czyli przez naczelny organ wyborczy. Co więcej, minister ma się cieszyć kompetencjami dodatkowymi, takimi, o których nie śniło się nawet PKW.

W myśl art. 3 ust. 4 ustawy z 6 kwietnia 2020 r. minister właściwy ds. aktywów państwowych może dookreślić zawartość pakietu wyborczego w oparciu o nieklarowną przesłankę dążenia do zapewnienia wyborcom „skutecznego prawa do głosowania”. Jeden diabeł wie, na czym to zapewnianie miałoby polegać. Czy nie da się wyobrazić np. upychania do pakietów wyborczych ulotek poszczególnych kandydatów, choćby pod pretekstem, że nie były możliwe spotkania z wyborcami? I kto powiedział, że ulotki kandydatów opozycyjnych dziwnym trafem nie zaginą w akcji, a ulotki Prezydenta-pretendenta nie?

Nie trzeba też dodawać, że zawartość pakietu wyborczego to na tyle istotna kwestia, że powinna być w całości uregulowana ustawą, bez możliwości rozbudowy w drodze rozporządzenia. Tak stanowi zresztą Kodeks wyborczy.

Zaleta nr 3: ostrożność w kwestii głosowania przez Internet

Jak stwierdził Borys Budka, w propozycji Koalicji Obywatelskiej „może również mieścić się uzupełnienie tej formuły wyborczej o wybory internetowe, ale ta formuła może mieć miejsce tylko wówczas, kiedy będzie zapewniona pełna transparentność procedur wyborczych oraz pełne bezpieczeństwo”.

E-voting ma swoje zalety, o których pisał ostatnio na naszych łamach Kamil Stępniak. Trzeba jednak pamiętać i o ciemniejszych jego (tj. e-votingu, a nie wspomnianego Autora) obliczach, związanych z trudnościami zabezpieczenia systemu głosowania przed atakami hakerskimi, wypaczającymi wynik wyborów, czy przed ujawnieniem treści aktów wyborczych.

Zaleta nr 4: mieszany charakter głosowania oraz współpraca ze specjalistami medycyny

Zgodnie z zapowiedzią Budki wybory w maju 2021 r. miałyby postać mieszaną. W zależności od decyzji wyborcy mógłby on głosować albo korespondencyjnie, albo tradycyjnie, czyli w siedzibie obwodowej komisji wyborczej. Ustawa PiS narzuca zaś wybory korespondencyjne.

Ze względu na zagrożenia dla tajności głosowania związane z aktualnymi warunkami pracy obwodowych komisji wyborczych, do których zgłasza się niewielu „kamikaze”, powszechne głosowanie korespondencyjne 10 maja należy zdyskwalifikować. „Ustawa o pandemicznych wyborach prezydenckich” dopuszcza w art. 10 ust. 5 pkt 1 obwodowe komisje wyborcze o składach nawet zaledwie 3-osobowych. Przy tak skromnej obsadzie, zwiększa się ryzyko demaskacji kart do głosowania, tzn. podglądania, kto jak zagłosował.

Nawet jednak w normalnych warunkach głosowanie korespondencyjne trzeba traktować jako alternatywną metodę głosowania, a nie metodę wyłączną. Choćby z uwagi na obowiązującą również wtedy regulację Kodeksu wyborczego, przewidującą umieszczanie w pakiecie wyborczym nie tylko karty do głosowania, ale też oświadczenia o osobistym i tajnym oddaniu głosu, czyli oświadczenia zawierającego dane osobowe wyborcy. Naturalnie wyborca ma prawo zrezygnować ze zwiększonego stopnia ochrony służącego zagwarantowaniu tajności głosowania. Ale nie powinien mieć takiego obowiązku.

Za cenną uważam też zapowiedź współpracy z lekarzami i epidemiologami w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa wizyt w lokalach wyborczych. Oczywiście jednak diabeł tradycyjnie tkwi w szczegółach. Należy poczekać na konkretne propozycje, aby ocenić, na ile z tej współpracy wyniknie dla ochrony zdrowia i życia wyborców coś konkretnego.

Zaleta nr 5: propozycja nowelizacji ustawy z 2002 r. o odszkodowaniach

Przewodniczący PO zadeklarował ponadto (już w zakresie pozawyborczym): „W sytuacji stanu klęski żywiołowej, a więc stanu nadzwyczajnego, limitowanie odpowiedzialności Skarbu Państwa i ograniczenie go do podmiotów, które w Polsce płacą podatki, […] wytrąci rządzącym ostatni – co prawda nieprawdziwy – argument, który dotyczy stanu klęski żywiołowej, ale to również pozwoli ograniczyć te niepokoje w opinii publicznej”.

Chodzi o ustawę z 22 listopada 2002 r. o wyrównywaniu strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela. Niedawno Jarosław Gowin roztaczał mroczne wizje upadku budżetu w związku z wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego, a w konsekwencji – aktywowaniem możliwości dochodzenia odszkodowań za straty poniesione w stanach nadzwyczajnych. Wypowiedzi Gowina celnie wypunktowała prof. Ewa Łętowska (tu i tu).

Należy pamiętać, że art. 2 ust. 2 ustawy z 2002 r. limituje roszczenia wyłącznie do strat majątkowych, wyraźnie wyłączając z ich zakresu utracone korzyści. Zatem np. przedsiębiorcy nie mogliby domagać się odszkodowań obejmujących kwoty nieuzyskanych, a prognozowanych dochodów. Ustawa zatem została napisana w sposób odpowiedzialny, usiłując pogodzić sprzeczne, ale bardzo ważne wartości: konieczność wsparcia tych, którzy w stanach nadzwyczajnych ponieśli straty, z równowagą budżetową.

Warto podkreślić coś jeszcze: art. 228 ust. 4 Konstytucji nie zobowiązywał parlamentu do uchwalenia ww. ustawy. Wyraźnie stanowi o tym, że ustawa „może określić podstawy, zakres i tryb wyrównywania strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela”. Zatem: „może” – a nie „określi”.

Jeżeli jednak ustawodawca blisko 18 lat temu wykonał niewiążącą dyspozycję konstytucyjną, to stawanie teraz na rzęsach, aby tylko – mimo zaistnienia konstytucyjnych przesłanek szczególnego zagrożenia i braku wystarczającego charakteru zwykłych środków konstytucyjnych – nie wprowadzić stanu nadzwyczajnego jest niepoważne. Więcej: nie daje się taka postawa pogodzić z zasadą ochrony zaufania jednostki do państwa i stanowionego przez nie prawa, wywiedzioną przez TK z art. 2 Konstytucji.

Czy można mówić o ochronie zaufania jednostki do państwa, jeżeli organy tego państwa kombinują, robiąc wszystko, aby tylko uniemożliwić stosowanie ustawy przyznającej każdemu określone w niej uprawnienia? To przecież pytanie retoryczne.

Odrobinę racji Jarosław Gowin jednak ma. Rzeczywiście, nawet tylko w zakresie wyrównywania samych strat, bez utraconych korzyści, mówimy z pewnością o potężnych kwotach do wydatkowania z budżetu państwa.

Dlatego właśnie warto zastanowić się nad punktową, precyzyjną nowelizacją ustawy z 2002 r. Sam proponowałbym raczej rozważenie wskazania podstawowego, określonego kwotowo, górnego limitu dochodzonych roszczeń (np. 30 tys. zł czy 50 tys. zł), z ewentualnością uzyskania wyższego odszkodowania na podstawie orzeczenia sądu.

To byłaby oferta korzystna dla mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw, a nie dla wielkich koncernów. Ostatecznie jednak ciężar roztropnych rozstrzygnięć musieliby udźwignąć sędziowie, orzekający w tych sprawach.

Propozycja Budki w omawianym punkcie warta jest podchwycenia, ale też dopracowania. Samo ograniczenie odszkodowań do podmiotów płacących w Polsce podatki to może być za mało. Pomijam kwestię ewentualnego (nie twierdzę, że na pewno trafnego) zarzutu dotyczącego dyskryminacji innych podmiotów. Być może niezgodnej z prawem UE.

Ważniejsze wydaje mi się coś innego. Pomysł KO wydaje się niedostatecznie ograniczać skalę wydatków budżetowych na odszkodowania. Stąd według mnie sensowniejsza byłaby limitacja kwotowa połączona z drogą sądową dla ewentualnego dochodzenia wyższych roszczeń. Sądy zaś muszą orzekać odpowiedzialnie.

Wada nr 1: krępowanie egzekutywy przez ustawodawcę

Pisałem już parokrotnie na tych łamach, że spełnione są konstytucyjne warunki wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Jestem też przekonany, że delikt konstytucyjny popełnił premier Mateusz Morawiecki, nie włączając pod obrady Rady Ministrów punktu dotyczącego projektu rozporządzenia o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej lub projektu wniosku do Prezydenta RP o wprowadzenie stanu wyjątkowego.

Wszystko to nie zmienia faktu, że w myśl art. 230 ust. 1 Konstytucji to Prezydent na wniosek Rady Ministrów decyduje o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Zgodnie z kolei z art. 232 stan klęski żywiołowej wprowadza Rada Ministrów. Konstytucja jednoznacznie określa te kompetencje jako kompetencje organów władzy wykonawczej.

Parlamentowi nie wolno „przechwycić” kompetencji do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego.

Sejm – jako organ władzy ustawodawczej, który realizuje funkcję kontrolną (art. 95 ust. 2 Konstytucji) – ma prawo podejmować uchwały apelujące do rządu o wykonanie tego obowiązku, wynikającego z art. 5 Konstytucji (gdzie mowa o zapewnianiu przez Rzeczpospolitą Polską m.in. bezpieczeństwa obywateli).

Posłowie mogą interpelować w tej sprawie. Jest to nawet wskazane, jak każda forma pożytecznej presji na rząd.

Niezadowolony (realnie: tylko w razie dekompozycji aktualnego obozu rządowego) z zaniechania Rady Ministrów Sejm może sięgnąć po wotum nieufności, egzekwując odpowiedzialność parlamentarną gabinetu. Zresztą apelowałem o to już pod koniec marca.

Jak jednak zauważył Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 22 września 2006 r. (sygn. U 4/06):

To prawda, że Sejm może „dużo”, ale nie może „wszystkiego”. To bowiem, co „może”, musi mieścić się w granicach wyznaczonych Konstytucją i ustawami.

W tym samym wyroku zasadnie wskazano, że obecna Konstytucja odrzuca zasadę jednolitości władzy państwowej, znaną Konstytucji PRL.

Pod rządami tej ostatniej istotnie dawało się przyjąć, że Sejm działa w myśl idei keine Grenzen. Zasada jednolitości władzy państwowej oznacza bowiem, że jeden z organów państwa jest nadrzędny nad pozostałymi. W PRL był nim (formalnie) Sejm PRL. Na gruncie konstytucji kwietniowej z 1935 r. takim organem był Prezydent RP.

Wyrażona w art. 10 Konstytucji zasada podziału władzy nie sprowadza się jedynie do wyróżnienia aspektu funkcjonalnego i organizacyjnego tego podziału, uzupełnianego (w Europie jednak w sposób dość liberalny) o aspekt personalny. Nie oznacza zatem, że podział władzy jest zagwarantowany w razie rozdystrybuowania poszczególnych prawnych sfer działania państwa między odrębne organy władzy państwowej – choć i to jest jej treścią.

Z zasadą podziału władzy należy też łączyć obowiązek respektowania przez inne organy władzy państwowej tzw. kompetencji materialnie należących do istoty danej władzy. O „istocie władzy” wielokrotnie orzekał TK; odsyłam w tym zakresie do komentarzy do Konstytucji, w których przytaczane są odpowiednie judykaty.

Przykładowo do istoty władzy ustawodawczej należy stanowienie aktów normatywnych rangi ustawowej. Dlatego niezgodne z zasadą podziału władzy byłoby wyposażenie przez ustawodawcę w to uprawnienie organu władzy wykonawczej czy sądowniczej.

W dorobku TK odnajdujemy jednak także przykład wypowiedzi stwierdzającej naruszenie istoty władzy wykonawczej przez władzę ustawodawczą. Mam tu na myśli orzeczenie z 21 listopada 1994 r. (sygn. K 6/94). Trybunał orzekł wówczas o niezgodności z małą konstytucją z 1992 r. przepisu ustawy budżetowej na 1994 rok w części, w jakiej przepis ten dopuszczał wyłączne wykorzystanie kwoty 300.000 mln zł na zakup samolotów „Iryda” w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Mielec” w Mielcu.

Warto in extenso verbatim przytoczyć fragmenty tego orzeczenia [podkr. MP].

Po pierwsze:

Wymóg „rozdzielenia” władz oznacza m.in., iż każdej z trzech władz powinny przypadać kompetencje materialnie odpowiadające ich istocie, a co więcej – każda z trzech władz powinna zachowywać pewne minimum wyłączności kompetencyjnej stanowiącej o zachowaniu tej istoty. Tylko jednak wobec władzy sądowniczej „rozdzielenie” oznacza zarazem „separację”, gdyż do istoty wymiaru sprawiedliwości należy, by sprawowany on był wyłącznie przez sądy, a pozostałe władze nie mogły ingerować w te działania czy w nich uczestniczyć. Wynika to ze szczególnego powiązania władzy sądowniczej z ochroną praw i wolności jednostki […].

I dalej (Panie Pośle Budka, proszę o uważną lekturę!):

Obraz stosunków między władzą ustawodawczą i wykonawczą jest natomiast odmienny. Także dla każdej z tych władz konieczne jest ustalenie i utrzymanie pewnego minimum kompetencyjnego, stanowiącego o jej „istocie”. W odniesieniu do parlamentu minimum tym jest wyłączność stanowienia ustaw o nieograniczonym, w zasadzie, zakresie przedmiotowym. Zjawiskiem typowym – i to zarówno w systemie parlamentarnym, jak i w systemie prezydenckim – jest też jednak pewne przecinanie się czy nakładanie kompetencji, sięgające nawet w dziedziny należące do „istoty” ustawodawstwa (np. ustawodawstwo delegowane – art. 23 Małej Konstytucji) czy działalności wykonawczej. Kompetencje budżetowe należą właśnie do tej kategorii, bo budżet choć uchwalany zawsze w formie ustawy – zbliża się swą treścią do konkretnego ustalania zadań poszczególnych organów rządowych. W odniesieniu do spraw budżetowych zasada podziału władz nie przybiera takiej ostrości jak w innych dziedzinach, gdzie przeciwstawienie „stanowienia” i „wykonywania” prawa może być dokonane w bardziej wyrazisty sposób. O specyfice budżetu stanowi też jego charakter, jako politycznego kompromisu między legislatywą i egzekutywą. Nakazuje to traktowanie budżetu jako pewnej całości i dyktuje powściągliwość w dokonywaniu kontroli poszczególnych jego postanowień.

Tradycja walki parlamentów o wyłączność kompetencji do stanowienia budżetu (dość przypomnieć konflikt Bismarcka o budżet wojskowy z pruskim parlamentem w połowie XIX w.) pozwala przyjąć, że elementem państwa demokratycznego (art. 1 przepisów konstytucyjnych) jest przyznanie legislatywie pełnej możliwości ustawodawczego kształtowania dochodów i wydatków państwa, tak jak stanowi to art. 20 zd. 1 Małej Konstytucji. Rolą władzy wykonawczej (a przede wszystkim rządu) pozostaje natomiast wykonywanie budżetu uchwalonego przez parlament.

Z jednej strony oznacza to wyłączność rządu w decydowaniu o sposobie i zakresie realizacji ustawy budżetowej, która już została przyjęta przez parlament i weszła w życie. Wszędzie tam, gdzie prawo pozostawia rządowi (jego agendom) wybór sposobu realizacji budżetu, parlament (jego organy) nie może, po uchwaleniu budżetu, ingerować czy współdecydować o jego wykonywaniu. Zatarłoby to rozróżnienie między stanowieniem a wykonywaniem budżetu i byłoby sprzeczne z tymi normami konstytucyjnymi, które powierzają rządowi kierowanie wykonywaniem budżetu (art. 52 ust. 2 pkt 5 Małej Konstytucji) i obciążają rząd odpowiedzialnością za jego wykonanie (art. 22 Małej Konstytucji).

 Wykonywanie budżetu nie może mieć czysto mechanicznego charakteru – sam fakt, że art. 52 ust. 2 pkt 5 Małej Konstytucji wyodrębnia kompetencję do „kierowania” tym procesem zakłada, iż musi istnieć pewien zakres decyzji budżetowych pozostających w wyłącznej gestii egzekutywy. Za szczególnie istotną z tego punktu widzenia należy uznać zasadę upoważniającego charakteru budżetu, pozostawiającą dysponentom kredytów budżetowych swobodę ich wydatkowania bądź „zaoszczędzenia”. Normy i limity ustalone w budżecie wyznaczają w zasadzie górną (nieprzekraczalną) granicę wydatków, ustalenie rzeczywistego zakresu dokonania tych wydatków następuje natomiast w toku wykonywania budżetu, jest więc jednym z podstawowych elementów owego „wykonywania”. Za nader wątpliwe, w świetle powołanych wyżej przepisów Małej Konstytucji, należałoby np. uznać przepisy ustawy budżetowej bezwzględnie nakazujące organom rządowym dokonanie określonych wydatków, w określonej wysokości i na określony konkretnie cel.

 Z drugiej jednak strony, wykonywanie budżetu jest czymś innym niż determinowanie jego treści, czy – mówiąc ściślej – wykonywanie budżetu może determinować jego treści tylko w tych ramach, które nie zostały już zdeterminowane w ustawie budżetowej przez sam parlament. Jeżeli więc mamy do czynienia z ustalaniem – w ustawie budżetowej – dochodów i wydatków państwa, a nie ze współdziałaniem parlamentu w realizowaniu norm już uchwalonej ustawy budżetowej, to pozostajemy jeszcze w sferze przypisanej legislatywie. […]

Odmiennie natomiast ujęta została druga norma zawarta w art. 36 ustawy budżetowej. „Usztywniła” ona kwotę 300.000 mln zł, dopuszczając jej wydatkowanie jedynie na zakup określonego typu samolotu w konkretnie wskazanym zakładzie produkcyjnym. Uregulowała więc niemal w całości sposób gospodarowania kwotą owych 300.000 mln zł i nie pozostawiła organom rządowym niemal żadnego luzu decyzyjnego w procesie jej wydatkowania. […]

Nietrudno zauważyć, że rozbudowywanie tego typu przepisów w ustawach budżetowych mogłoby sprowadzić rolę rządu (ministrów) do mechanicznego wykonywania szczegółowych klauzul budżetowych. Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, gdy dokonywanie każdego wydatku budżetowego wymagałoby ustawodawczej autoryzacji ze strony parlamentu. Byłoby to zdecydowanym odejściem od obecnego rozumienia pojęcia „wykonywanie budżetu”, tak jak je należy rozumieć na tle art. 52 ust. 2 pkt 5 Małej Konstytucji. […] Granicę swobody parlamentu stanowią […] inne, bardziej szczegółowe normy konstytucyjne. Do takich norm należy m.in. art. 52 ust. 2 pkt 5 Małej Konstytucji nakazujący pozostawienie Radzie Ministrów możliwości „kierowania wykonywaniem” budżetu.

Co prawda mała konstytucja z 1992 r. nie obowiązuje już od ponad 22 lat, ale również Konstytucja RP z 1997 r. – w art. 146 ust. 4 pkt 6 – powierza Radzie Ministrów kierowanie wykonaniem budżetu państwa. Teza TK z 1994 r. zachowuje więc aktualność.

Tymczasem w „Gazecie Prawnej” czytamy: „«Proponujemy, by w sytuacji w której stan epidemii trwa powyżej 30 dni z automatu Rada Ministrów ogłaszała stan klęski żywiołowej» – oświadczył Budka”.

Wykonywanie budżetu państwa i ogłaszanie stanu nadzwyczajnego to, rzecz jasna, zupełnie różne rodzajowo zadanie i kompetencja. Tym niemniej zasada nienaruszalności istoty władzy wykonawczej zachowuje moc także w omawianej sytuacji. Bezspornie Konstytucja powierza Radzie Ministrów decyzję o wydaniu rozporządzenia wprowadzającego stan klęski żywiołowej. Sejmowi nie wolno usiłować przymusić do tego rządu. Nawet w imię najszczytniejszych intencji.

O ile zatem można sobie jak najbardziej wyobrazić ustawowe limitowanie długości stanu zagrożenia epidemicznego czy stanu epidemii, o tyle na tle konstytucyjnym nie sposób z czystym sumieniem dopuścić powyższego pomysłu Borysa Budki.

Samoloty „Iryda” powinny przelecieć nad głową przewodniczącego PO i zrzucić ulotki zniechęcające do tego pomysłu.

Jak więc rozwiązać problem rządowego zaniechania w kwestii wprowadzenia stanu klęski żywiołowej? Raz jeszcze zachęcam do lektury „Przepisu na stan nadzwyczajny”. Tam zamieściłem instrukcję postępowania.

Uwierzcie Państwo, art. 158 Konstytucji naprawdę jest lekiem na całe zło.

Wada nr 2: senackie „kompleksowe poprawki”

Na koniec jeszcze „drobiazg”. Przewodniczący Budka wspomniał o naprawianiu wad „ustawy o pandemicznych wyborach prezydenckich” na etapie senackim. Na poziomie ogólnym ta zapowiedź nie budzi zastrzeżeń. Gorzej, że padły słowa o „kompleksowych poprawkach”.

Pamiętajmy, że Senatowi wolno dowolnie głęboko ingerować w treść ustawy uchwalonej przez Sejm, ale mieszcząc się w „szerokości” ustawy. Nie można np. dopisać głosowania internetowego w ustawie, która wyszła z Sejmu bez takiego rozwiązania. Senat ma obowiązek ustosunkować się do ustawy sejmowej, a nie kamuflować pod pozorem poprawek inicjatywę ustawodawczą (zob. zamiast wielu wyrok TK z 18 kwietnia 2012 r., sygn. K 33/11).

Ogólnie zatem propozycja Borysa Budki jest całkiem-całkiem. Co nie znaczy, że nie należy bezwzględnie usunąć wyżej wskazanych wad.

Posted by redakcja