W filozofii polityki znany jest fenomen władzy bez legitymacji. Bez względu na to czy, operując terminologią Maxa Webera, źródłem legitymacji jest prawo, tradycja czy charyzma, może się zdarzyć jej utrata. Wówczas władza wykonuje wprawdzie jeszcze dalej jakiś czas siłą inercji jakieś ruchy, ale tak naprawdę jedyną podstawą jej trwania staje się po prostu przemoc. Na dłuższa metę nie ma to głębszego sensu, ale się zdarza.

W Polsce PiS mamy natomiast do czynienia z sytuacją jakby odwrotną – legitymacją bez władzy. Z pozoru brzmi to wprawdzie tak dziwnie, że aż niewiarygodnie, ale da się wskazać szereg przykładów świadczących o narodzinach takiego specyficznego fenomenu. Legitymacja jest tutaj w zasięgu ręki, jednak albo nie ma komu po nią sięgnąć, albo sposób jej realizacji trudno nazwać wykonywaniem władzy.

Pierwszym, najnowszym ale i najbardziej spektakularnym moralnie przykładem, zdają się być wydarzenia towarzyszące protestowi osób niepełnosprawnych i ich rodziców w Sejmie. W tym przypadku legitymacja leży na ulicy, a ściślej rzecz biorąc na materacach rozłożonych na sejmowych korytarzach – wystarczy po nią sięgnąć. Polega na tym, że państwo ma pewne szczególne obowiązki wobec osób pokrzywdzonych przez los niepełnosprawnością, w związku z tym najsłabszych, najbardziej bezradnych i najbardziej potrzebujących pomocy. Istnieją więc okoliczności, w których władza mogłaby potwierdzić swoją legitymację, także w wymiarze moralnym, ale niestety władzy nie ma. Struktury mające odgrywać taką rolę – parlament, rząd, prezydent – wykonują jakieś czynności mające rozwiązać problem, ale są to w gruncie rzeczy tylko ruchy pozorowane. Towarzyszą temu przejawy prymitywnej arogancji i przemocy, które nie mają nic wspólnego z polityką jako działaniem na rzecz dobra wspólnego. Trudno bowiem na poważnie za działania władcze marszałka Sejmu uznać ogradzanie budynku parlamentu od społeczeństwa i dziennikarzy, a zwłaszcza sięgające moralnego dna jego decyzje odmawiające kontaktu z protestującymi Janinie Ochojskiej i Wandzie Traczyk-Stawskiej. Nie wspominając już o „sankcjach” pozbawienia prawa do spaceru protestujących niepełnosprawnych za rozmowę z dziennikarzami, ponieważ te wymykają się już możliwości jakiejkolwiek oceny etycznej w naszych standardach cywilizacyjnych. Reasumując, jest pewna sfera i to o charakterze szczególnym, w której władza mogłaby potwierdzić swoją legitymację, ale niestety nie ma władzy, jest tylko coś, co władzę udaje.

Drugi przykład – stosunek rządzących do Konstytucji. W tym wymiarze sytuacja jest szczególnie paradoksalna, ponieważ PiS sam kontestuje porządek polityczno-prawny, który stał się podstawą jego w władzy na podstawie demokratycznych wyborów, a więc w oparciu o legitymację racjonalnie-legitymistyczną w rozumieniu Webera. Te akty polegają albo bezpośrednim łamaniu Konstytucji, albo na dokonywaniu wykładni wrogiej wobec ustawy zasadniczej i tym samym prowadzącej do jej anihilacji. Przykłady można mnożyć: dewastacja prestiżu Trybunału Konstytucyjnego i jego funkcji kontrolnych; zamienienie w kompletną farsę parlamentarnych procedur ustawodawczych; wprowadzenie takich zmian w prawie o zgromadzeniach, które kompletnie kłócą się z ideą społeczeństwa obywatelskiego; rzekoma reforma wymiaru sprawiedliwości (prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o SN i KRS), której jedynym rzeczywistym celem jest jego polityczne podporządkowanie i wymuszenie posłuszeństwa etc. etc. etc. Wpadamy więc w pułapkę gigantycznego paradoksu – skoro cały czas obowiązuje Konstytucja, to znaczy że Weberowska legitymacja racjonalnie-legitymistyczna jest ciągle aktualna i ciągle istnieje, ale nie wiadomo co ma legitymować, ponieważ nie istnieje władza. Ponownie – istnieją jakieś struktury podejmujące pozorne działania władcze, ale nie jest to władza w rozumieniu tej Konstytucji, skoro ich celem jest anihilacja swoich własnych podstaw prawnych.

Trzeci przykład – stosunek do Unii Europejskiej. Tutaj paradoks jest równie gigantyczny jak w przykładzie numer dwa. Jest wprawdzie legitymacja uzasadniająca obecność Polski w strukturach europejskich, ale brakuje władzy, która miałaby tę legitymację pozytywnie konsumować. Podstawą obecności Polski w Unii Europejskiej jest bowiem pewien system wartości – tej aksjologii nie podważa ciągle jeszcze obowiązująca Konstytucja, podważają ją struktury aktualnie reprezentujące nasze państwo na zewnątrz. Legitymacja nie straciła więc swojej aktualności, nie ma natomiast władzy, dla której stanowiłaby ona oparcie.

Nic dziwnego, że aktualnie rządzący skarżą się, iż Europa ich nie rozumie. Fenomen legitymacji bez władzy to bowiem nowa jakość, która ciężko zrozumieć na gruncie pewnych utrwalonych paradygmatów. Ale przecież Polak (przynajmniej niektóry) potrafi – także takie rzeczy, o których się filozofom polityki dotychczas nie śniło.

Posted by Jerzy Zajadło