Prof. dr hab. Jerzy Zajadło

Nazistowski dramaturg Hanns Johst funkcjonuje we współczesnej zbiorowej pamięci właściwie wyłącznie za sprawą swojego jednego słynnego zdania: „Kiedy słyszę słowo >kultura<, odbezpieczam rewolwer”. Ktoś może zarzucić mi sporą przesadę, ale nic na to nie poradzę – przypomniało mi się ono w kontekście sposobu zaprojektowania i uchwalenia przez Sejm ustawy w sprawie głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich. Nie po raz pierwszy na wszelkie argumenty odwołujące się do pewnych prawnych i prawniczych paradygmatów, a więc pewnej utrwalonej racjonalnej kultury prawnej, PiS odpowiada symbolicznie odbezpieczonym rewolwerem partyjnej dyscypliny i prymitywnie pojętej demokracji sprowadzonej wyłącznie do arytmetycznej i w gruncie rzeczy bardzo przygodnej większości.

Dla filozofów prawa ten fenomen jest szczególnie bolesny, ponieważ depcze wszystko to, na czym opierają oni rację swojego istnienia – pewną zakumulowaną przez wieki prawną i prawniczą roztropność, zwaną nie bez przyczyny jurysprudencją. Jesteśmy bezradni wobec symbolicznej przemocy tak pojętego odbezpieczonego legislacyjnego rewolweru prawnej kontrkultury, ponieważ wszelkie racje, argumenty, refleksje natrafiają na mur wyznaczony bezwzględnym prymatem polityki nad prawem.

Jednak całkowita rezygnacja z próby przebicia tego muru  jest ostatnią rzeczą, na jaką jako filozofowie prawa możemy sobie w tej sytuacji pozwolić. Czeka nas wyjątkowo odpowiedzialne zadanie ciągłego przypominania wspomnianych wyżej elementarnych prawnych i prawniczych paradygmatów w oparciu o najprostszą z wszystkich filozoficznych prawd: „to, że coś jest, nie oznacza jeszcze, że tak być powinno”. Musimy wykorzystać wszystkie swoje prawnicze umiejętności (techne), wiedzę (episteme), mądrość (phronesis) i zdolności argumentacyjne (rhetorica), by przekonać przeciętnych ludzi, że ten odbezpieczony rewolwer wymierzony jest nie tylko w racjonalną kulturę prawną, lecz także, a może przede wszystkim, w nich samych.

Nie przez przypadek odwołałem się w nawiasach do języka greckiego. Prawnicy zawsze pozostawali i pozostają bowiem pod przemożnym wpływem kultury prawnej  ukształtowanej przez tradycję i terminologię prawa rzymskiego – kiedy mówią o prawie, to mają na myśli albo ideę prawa w ogóle w znaczeniu ius, albo konkretny akt prawa pozytywnego w znaczeniu lex. Wyraźnie jednak odróżniają od siebie te dwa pojęcia, a na poziomie filozofii prawa od dawna podejmują próby ustalenia zachodzących pomiędzy nimi relacji. Znacznie mniejsze zainteresowanie budziło wśród nich natomiast to, co jest dziedzictwem prawodawstwa i literatury starożytnej Grecji. Jest to trochę zaskakujące – nikt nie kwestionuje przecież, że właściwie cały aparat pojęciowy współczesnej filozofii polityki został ukształtowany nie tylko przez Rzym, ale przede wszystkim przez Ateny – np. cnoty polityczne, demokracja, konstytucjonalizm, kosmopolityzm, obywatelstwo, republika, sprawiedliwość, suwerenność (zob. M. Lane, The Birth of Politics. Eight Greek and Roman Ideas and Why They Matter, Princeton 2014). Jeśli wziąć pod uwagę ścisły związek filozofii prawa z filozofią polityki, to być może zasadnym byłoby rozszerzenie pola poszukiwań źródeł naszego współczesnego światopoglądu prawniczego także poza rzymską jurysprudencję i wzbogacenie go o kontekst ideowy i terminologiczny starożytnej Grecji, a ściślej rzecz biorąc starożytnych Aten i to w relatywnie krótkim okresie Vi IV wieku p.n. e. Wydaje się, że taka jest też tendencja w światowej literaturze przedmiotu – wzrasta ilość prac poświęconych nie tylko greckiemu prawu antycznemu, lecz także pojmowaniu istoty prawa w dziełach greckich poetów, pisarzy i filozofów.

Dla polskiego filozofa prawa kluczowy charakter ma art. 2 Konstytucji – odwołuje się on bowiem do trzech fundamentalnych pojęć: demokracji, rządów prawa i sprawiedliwości. Kontrkultura prawna PiS polega między innymi na tym, że manipuluje świadomością społeczną poprzez przeciwstawianie ich sobie. Doświadczyliśmy tego wielokrotnie w propagandowej retoryce politycznej i w różnego rodzaju fałszywych hasłach w rodzaju „chcemy demokracji a nie sędziokracji” (np. prezydent Duda) czy „od prawa ważniejsza jest sprawiedliwość” (np. premier Morawiecki). Może więc warto sięgnąć do dorobku starożytnych Ateńczyków, ponieważ udało im się pogodzić i scalić w jedną racjonalną całość te trzy elementy: demokrację (demokratia), prawodawstwo (nomothesia) i sprawiedliwość (dike) lub jeśli ktoś woli słuszność (epieikeia). Oczywiście, byłoby z mojej strony ahistoryczną naiwnością zachęcanie do przenoszenia tych wzorców wprost, ale potraktowane jako pewien ideowy model – mogą się dla nas współczesnych okazać bardzo pouczające (zob. M. Gagarin, Democratic Law in Classical Athens, Austin 2020 oraz E. M. Harris, The Rule of Law in Action in Democratic Athens, Oxford 2013).

Jakiś czas temu opublikowałem na tym portalu felieton, w którym starałem się dowieść, że ateńska demokracja była oparta bardziej na deliberacji niż na zasadzie prostej większości (Istota demokracji, 29.02.2020). W tym miejscu chciałem się skupić na drugim z elementów tej triady, czyli rządach prawa, a być może kiedyś przyjdzie też czas na trzeci element, czyli sprawiedliwość (zob. R. Sealey, The Justice of the Greeks, Ann Arbor 1994) .

Ramy tego felietonu nie pozwalają oczywiście na dogłębne przedstawienie, na czym polegały i jak w praktyce działały ateńskie rządy prawa – problem jest zresztą przedmiotem zasadniczego sporu we współczesnej nauce prawa, zwłaszcza anglosaskiej. Chciałem więc tylko zwrócić uwagę na jeden ciekawy element – coś, co możemy porównać do współczesnej kontroli konstytucyjności prawa (zob. H. J. Wolff, „Normenkontrolle” und Gesetzesbegriff in der attischen Demokratie, Heidelberg 1970). Tak, tak – już starożytni Ateńczycy pilnowali, czy to, co uchwalają jest zgodne z prawem, racjonalne i pożyteczne. Trochę więc odwrotnie niż nasz kochany współczesny prawodawca.

Ale w kontekście przywołanej na wstępie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym ciekawsze jest może coś innego. Otóż przez krótki okres czasu, niecałe sto lat, funkcjonowała w Atenach procedura o nazwie graphe paranomon. Polegała na tym, że każdy obywatel miał prawo oskarżyć projektodawcę  jakiejś regulacji, iż jego zdaniem jest ona sprzeczna z prawem lub po prostu szkodliwa. Kary były wysokie, głównie pieniężne, ale można też było stracić prawa obywatelskie. Co ważne, odpowiadał oczywiście nie demos, który taki akt uchwalił, odpowiadał ten, który wpadł na pomysł takiej bezprawnej lub szkodliwej regulacji. Był to zresztą ten sam demos, tle że raz występował jako prawodawca (ecclesia), a raz jako organ sądowy (dikasterion) rozpatrujący skargę na taką propozycję. Podoba się Państwu? Mnie bardzo, trzy razy rząd i posłowie zastanowiliby się nad zgłaszanymi projektami ustaw.

Posted by redakcja