Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

Jerzy Zajadło – profesor nauk prawnych, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, wykłada na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego

W sprawie zapowiadanego pozwu Ministerstwa Sprawiedliwości przeciwko grupie uczonych-prawników z UJ jest paradoksalnie pewien element pozytywny. Władza, mimo swoich autorytarnych apetytów, nie reaguje np. zamknięciem WPiA UJ, chce z tym problemem iść, głupio bo głupio, ale jednak do niezawisłego sądu; ba – nawet więcej, w oficjalnym komunikacie deklaruje, że robi to w obronie dobrego imienia m.in. UJ, chociaż ten raczej nie poczuł się urażony, wręcz przeciwnie.

Bez względu na to, jak śmiesznie to brzmi, cieszyć musi to zaufanie władzy do instrumentów prawnych i drogi sądowej. Zostawmy jednak na boku pewien uzasadniony sarkazm, ponieważ ta sprawa ma jeszcze jeden, niezwykle istotny aspekt. Swego czasu pisałem na tym portalu, że prawoznawstwo znalazło się w wielkim niebezpieczeństwie, ponieważ gdy rozum zaśnie, zbudzą się demony pseudonauki. Prawnicy „dobrej zmiany” wymyślają różne kosmiczne teorie łamiące dotychczasowe paradygmaty jurysprudencji, ale prawoznawstwo jeszcze się jakoś przed nimi broni – opinia krakowskich uczonych w sprawie zmian w kodeksie karnym jest tego najlepszym dowodem.

Na dłuższa metę możliwe są jednak dwa scenariusze.  Pierwszy polega na tym, że takich kosmicznych opinii będzie coraz więcej w przestrzeni publicznej, ale nie będzie to miało wpływu na samo prawoznawstwo, które obroni swoje paradygmaty. Może to jednak oznaczać niebezpieczne rozchodzenie się nauki i praktyki prawa. Niebezpieczne, ponieważ nauki prawne przestaną być teorią nadbudowywaną nad praktyką, utracą z nią kontakt i staną się teorią dla teorii. W dłuższej perspektywie musi to prowadzić do ich marginalizacji. Drugi scenariusz wydaje się jeszcze smutniejszy. Na razie prawoznawstwo się jeszcze broni, ale nie można wykluczyć, że z czasem kosmiczne teorie tworzone instrumentalnie na potrzeby bieżącej polityki zaczną przenikać do dyskursu naukowego i infiltrować nauki prawne.

Prawoznawstwo jest z istoty rzeczy nauką polityczności, w tym scenariuszu stanie się natomiast zideologizowanym instrumentem w walce politycznej. A to jest zasadnicza różnica – nauka polityczności to nie to samo co upolitycznienie nauki. Reakcja Ministerstwa Sprawiedliwości na krytyczne opinie grupy uczonych prawników z Uniwersytetu Jagiellońskiego może świadczyć o tym, że władzy marzy się scenariusz numer dwa, tyle że w jeszcze bardziej radykalnej formie. Nie chodzi o to, by nauka była obiektywna i krytyczna, chodzi o to, by była określona i służebna.

Trudno się zresztą temu dziwić – wszystko wpisuje się bowiem pewien program jasno zarysowany przez szefa partii rządzącej: Macie nie przeszkadzać, macie nas wspierać.

U mnie samego nabrało to pewnego osobistego akcentu i stąd tytuł tego felietonu. Miesiąc temu wydałem książkę o Hermannie Kantorowiczu i jego manifeście z 1906 roku „Walka o naukę prawa”. Wprawdzie Kantorowiczowi i innym przedstawicielom tzw. ruchu wolnego prawa chodziło o coś zupełnie innego, ale uderza symbolika tego tytułu – walka o naukę prawa. Rzeczywiście, wspomniany wyżej pozew Ministerstwa Sprawiedliwości przeciwko krakowskim uczonym może świadczyć o tym, że „dobra zmiana” wkracza w nową fazę i rozpoczęła się walka o to, jak będzie nauka prawa.  Otóż odpowiedź jest prosta – albo pozostanie wierna europejskiej kulturze prawnej i nie da się sprowadzić do instrumentu mającego koniunkturalnie uzasadniać potrzeby bieżącej polityki, albo nie będzie jej wcale, ponieważ przestanie być nauką.

Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w polskim systemie polityczno-prawnym od końca 2015 roku, można się było spodziewać, że po sądach i sędziach przyjdzie czas na prawników-akademików i że moment tego dramatycznego dylematu kiedyś nadejdzie . No i właśnie nadszedł.

Posted by redakcja