Mam ciekawe pytanie do konstytucjonalistów: czy z deliktem konstytucyjnym jest tak jak z przestępstwem i w związku z tym w grę wchodzi nie tylko kwestia jego popełnienia, lecz także usiłowania, świadomego i kierunkowego?
Pytanie zrodziło mi się na tle telewizyjnego programu „Kawa na ławę”, gdzie minister Jaki po raz kolejny uwikłał się w pewną specyficzną retorykę. Na pytanie red. Piaseckiego, jak można było przygotować coś tak ewidentnie niekonstytucyjnego, jak ostatni projekt zmiany ustawy o SN, odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że nie ma tematu, ponieważ projekt zmieniono.
No więc czy z konstytucyjnego punktu widzenia jest temat, czy go istotnie nie ma? Pomijam kwestię, że ostatecznie uchwalona ustawa i tak budzi, delikatnie mówiąc, wątpliwości konstytucyjne. Chodzi o pierwotny zapis projektu w sposób oczywisty naruszający art. 183 ust. 3 Konstytucji, czego projektodawcy musieli mieć pełną świadomość, a mimo to swój projekt przedłożyli.
Poruszyłem ten problem kolejnych prób złamania Konstytucji na portalu społecznościowym i wywiązała się ciekawa dyskusja, która potwierdziła jednak pewną bezradność formalnej strony konstytucjonalizmu. Głos zabrało paru karnistów i konstytucjonalistów – słusznie zwrócili uwagę, że w tej kwestii istnieją ograniczone możliwości stosowania analogii karno-prawnych. Między wierszami można było jednak wyczytać, że pewien problem dostrzegają i że składanie projektów obciążonych oczywistą niekonstytucyjnością musi budzić pewien niepokój prawników, nawet jeśli na pewnym etapie procesu legislacyjnego z nich zrezygnowano.
Ja jednak właśnie tylko na to chciałem zwrócić uwagę przywołując wspomnianą wypowiedź ministra Jakiego: „Skoro nie uchwaliliśmy projektu zmian w ustawie o SN w pierwotnym brzmieniu, to nie ma sprawy”. Otóż jest sprawa i to z punktu widzenia kultury politycznej i konstytucyjnego ustroju państwa bardzo poważna. To jest bowiem ta sama argumentacja, która post factum towarzyszyła ustawie o TK z 22 grudnia 2015 – była ordynarną próbą złamania Konstytucji podjętą z pełną świadomością i tylko wyrok TK z 10 marca 2016 ją udaremnił. A później nastąpiła ta sama retoryka: „Już nie ma tej ustawy, nie dyskutujmy o tym”. Okazuje się, że dyskusja była jednak potrzebna, ponieważ ostatecznie i tak zrobili swoje zmieniając TK w organ fasadowy.
Ten scenariusz powtórzył się później przy zmianach ustawy o SN i skardze do TSUE: „Proszę się tym nie zajmować, bo myśmy już poprawili”. I dopiero TSUE zauważył, że to nie tak, że państwo prawa to nie zabawka i że prób łamania prawa nie można kwitować banalnym „co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”. W przeciwnym wypadku jutro, pojutrze, za tydzień zostanie podjęta kolejna perfidna próba z nadzieją, że za którymś razem się uda. I niekiedy się udaje, a my musimy z tym żyć – vide zmiany w ustawie o zgromadzeniach i odbijające się czkawką ich fatalne skutki (np. decyzja wojewody i kwestia obchodów rocznicy 4 czerwca w Gdańsku), o zmianach w ustawie o prokuraturze oraz prawie o ustroju sądów powszechnych już nie wspominając.
Nie mówmy więc o tym w charakterze deliktu konstytucyjnego w sensie formalnym, ponieważ w Polsce formalna odpowiedzialność konstytucyjna i tak już jest (i zawsze była) wystarczająco iluzoryczna. Mówmy raczej o stopniowym, krok po kroku, pozbawianiu państwa prawa mechanizmów samoobronnych, ergo – o delikcie konstytucyjnym w sensie materialnym, nawet jeśli na gruncie obowiązującej Konstytucji nie mógłby on stanowić podstawy do wszczęcia procedury odpowiedzialności konstytucyjnej przez Trybunałem Stanu.
Nie powinniśmy być aż tak naiwni, by dać się wciągnąć w pułapkę proponowanej prymitywnej retoryki. To raczej oni są tak naiwni sądząc, że nikt tego nie zauważy. Przynajmniej TSUE zauważył, chociaż ma, niestety, bardzo ograniczone możliwości przeciwdziałania.
Parę dni temu na tym portalu prof. Ewa Łętowska odwołała się do pewnej symboliki prawa jako tarczy i ostrzegała, że na tej tarczy pojawiła się rdza. Jak wiadomo, ta symbolika ma jeszcze jedną stronę – prawo jak miecz. Czy i w tym przypadku możemy mówić o pojawiającej się rdzy? Chyba jest znacznie gorzej – nie dość, że tarcza ze śladami rdzy, to jeszcze i miecz próbuje się zamienić w kłonicę.
Podziel się: